Obserwatorzy

Popularne posty

wtorek, 12 lutego 2019

Wycieczka nr 14: FESTIWAL KŁUJĄCEJ TARNINY


12.05.2018

Skład: Natalka, Gosia, Brajan, Bugli, Raku i Ja

Trasa: Baranówek - Rez. Biesak-Białogon - Słowik - Trzcianki - Bolechowice, ok. 18 km

   8:30 czasu scyzorykowego. Dawna jednostka wojskowa skryta pośród sosnowych borów. Ściślej, labirynt okopów. A w jednym z okopów, poniżej poziomu gruntu - my, rozdzieleni na dwie grupy. Niczym leśne skrzaty. 
  Nad głowami mamy wszystko, po czym jeszcze do niedawna chodziliśmy. Na równi z linią oczu korzenie sosen przerastają przez betonowe ściany, oplatając je zdrewniałą pajęczyną. Wijemy się pośród tych przejść. To w prawo, to w lewo i znów w lewo. Dopóki nie odnajdziemy pordzewiałej drabinki, którą każdy z osobna wydostanie się z ciasnot. 

  Dwadzieścia minut później powiew wiatru zakołysał uschniętą wierzbą. Wśród przeżartych próchnicą gałęzi wypatrzyliśmy huśtający się kształt. Ogarnięci ciekawością podeszliśmy bliżej i z niedowierzaniem popatrzyliśmy ku sobie. Oto naprzeciw nas wisiał różaniec o drewnianych paciorkach. Czyżby jakaś przestroga, by nie iść dalej? 
  My jednak poszliśmy. Pokonawszy przesmyk, znaleźliśmy się wewnątrz okręgu otoczonego nasypami. Tam, na dwóch osobnych polankach, winorośl trawiła budynki z czerwonej cegły. 

Czerwone arsenały

  Dalej niż w połowie drogi do Kamionki, Brajan zauważył lśniący przedmiot porzucony w krzakach. Niesłychane, ale i mi w tej samej chwili również coś błysnęło - jakby ostrze. Obaj wypruliśmy jak wystrzeleni z procy. Bez słowa. Wiedzieliśmy co się święci. Wyścig toczył się o wielką stawkę. Zwycięzca zgarniał znalezisko. 
  Biegliśmy łeb w łeb. Ręce przecinały powietrze. Reszta ciała nie nadążała za rozpędzonymi nogami i zostawała w tyle. Nikt nie dawał za wygraną. O wyniku rozstrzygnęły dopiero ostatnie metry. Łapczywy oddech, powłóczenie stopą i... zwycięstwo! Lecz zamiast wydobyć z siebie triumfalny okrzyk radości, hycnąłem w krzaki, skąd podniosłem najprawdziwszy w świecie nóż myśliwski. Piękna zdobycz. A jaka ostra! Po czterech latach użytkowania w kuchni nadal spisuje się genialnie.

  Nim się obejrzeliśmy wokół nas latały już świtezianki zbierające się w szafirowe chmury. Ropucha w paru susach wskoczyła do wody. Cichy plusk. Przycupnięci na skarpie wpatrywaliśmy się w lustro jeziorka, w którym odbijały się rozmyte drzewa. Pachniało igliwiem i świeżą żywicą.

Foto: Bugli

Rezerwat Biesak Białogon 2
Kamionka widziana od strony brzegu

  Niedługo potem sosnowe bory ustąpiły wąwozom przeoranym przez crossowców. Robiło się żywiej, barwniej, a to wszystko za sprawą kwiatów. Eksplozja ich barw wzbudziła ciekawość grupy, która zalała mnie deszczem pytań:
- A co to za żółty kwiatek?
Pochylam się nad znaleziskiem i mówię znudzonym tonem:
- Ziarnopłon wiosenny...
- A ten fioletowy?
- Fiołek wonny...
- A...
- Wrrr
I tak dalej, i tak dalej. Czułem się jak Druid tłumaczący Galom, jakich składników magicznego wywaru mają szukać po lesie. Chodząca encyklopedia nie ma jednak łatwego życia. Raz pokazaną umiejętność trudno potem ukrywać, gdyż błyskawicznie zostaje z kimś zaszufladkowana. 

Góra Patrol Słowik
Widok na Patrol

  Przez liście przerzedzonego lasku prześwitywał błękit. Krok po kroczku odsłaniały się kolejne puzzle z widokowej układanki. Niebawem wyłoniły się rdzawe skały. Wyglądały jakby oprószono je cynamonem. Aż wreszcie ściana lasu zniknęła. Stanęliśmy na skraju urwiska z roziskrzonymi oczyma. Drzewa rosnące na skałach walczyły ze sobą o każdy metr życia. Przegrani lądowali na dnie, z dala od spojrzeń wędkarzy. Pobłyskiwała też tafla wody barwy dojrzałych oliwek, która zalewała wyrobisko po nieczynnym kamieniołomie. I jeszcze ten cudny błękit bezchmurnego nieba. Widok tak zjawiskowy, że pobudził apetyt. 
  Jak na Druida przystało miałem przy sobie swój magiczny napój. Co się nalatałem, żeby go dostać, to moje. Ale czego się nie robi, by na nowo poczuć smaku dzieciństwa? 

Bolechowice kamieniołom Zgórsko 2
Foto: Bugli

  Dzieciaki latały za nią do sklepów. Latałem i ja. Sprzedawali ją w kolorowych saszetkach. Nigdy nie wracały do domu (saszetki, nie dzieci). Proszę ja was, brało się taką saszetkę, wciskało się w środek naślinionego palucha, a następnie oblizywało słodki proszek, który się do niego przylepił. Ja Wam dam, ohyda! Właśnie, że mniam!
  To było dobre 10 lat temu, teraz znów miałem w ręku oranżadę w proszku. Po raz pierwszy w życiu przeczytałem instrukcję z tyłu. I tu nastąpiło zaskoczenie: proszek należy rozrobić. Wodę - mam, plastikowy kubek też się znajdzie, zatem do dzieła. Wsypałem, zalałem, zamieszałem i zassałem. 
  Choć nie smakowała tak jak kiedyś, to zdołała pobudzić szare komórki do działania. 
  Szalone tak się rozkręciły, że podrzuciły pomysł, aby obejść kamieniołom dookoła. To oczywiste, że na górze widoki muszą być o niebo lepsze! Swoimi przemyśleniami podzieliłem się z pozostałymi. Zgodził się jedynie Raku, nie mając pojęcia w co właśnie się wpakował.

  Nie uszliśmy czterystu metrów, gdy ścieżka postanowiła wystawić nam środkowy palec. Stłamsiło ją kłębowisko kolczastych krzewów, które szczelnie zamknęły i mnie, i Rakowa pod baldachimem kłujących gałęzi. Zostaliśmy osaczeni przez tarninę! 

Kwintesencja głupoty
Foto: Bugli

  Tarnina. Owoc, kwiat, krzew. Jedni wykorzystują ją w zielarstwie, robieniu nalewek, a nawet w kosmetyce. A tacy jak my - nienawidzą. Bowiem nie ma nic bardziej bolesnego nad przedzieranie się przez tarninowy gąszcz. Ciernie ranią zostawiając po sobie długo gojące się rany. 
  Sposobów na pokonanie tarniny jest wiele. Od maczety, przez czołganie, po staranowanie jej stadem tresowanych słoni. Prócz ostatniego żaden nie jest skuteczny. Ale umówmy się, nikt raczej nie ma pod ręką kilku zbędnych słoni. 
  Co więc zrobić, kiedy przyjdzie nam się z zmierzyć z tarninowymi zaroślami, które nieraz ciągną się kilometrami? Ano najrozsądniej jest wycofać się jeszcze przed wejściem. Jednym słowem poddać się. Gdybyśmy tylko o tym wiedzieli nieco wcześniej...

- Wracamy?
- Nie ma mowy! Nie po to tu właziliśmy, żeby się teraz cofać.
- Eh...
Twarz Rakowa wykrzywiła się w grymasie zniechęcenia. Jeszcze na moment wzdrygnął się, lecz chwilę potem zwrócił się bokiem i dołączył do mnie napierającego naprzód.
 Tarnina niestrudzenie stawiała nam opór. Im mocniej atakowaliśmy, tym ona odpowiadała z większą siłą. Niczym wąż zatapiała swe kolce w skórze niczego nieświadomej dwójki ofiar. Powoli docierało do nas, że w starciu z nią jesteśmy bez szans. Ale o wycofaniu się nie było mowy. Ściana pełna kolców odcięła odwrót. 

Bolechowice kamieniołom Zgórsko 3

  Ręka zgięta w łokciu służyła nam za tarczę. Z jej pomocą staraliśmy się coś wskórać. Na próżno. Gąszcz zdawał się nie mieć końca. Kłuł, kąsał, ranił. A my w odpowiedzi ciskaliśmy tylko coraz wymyślniejszymi okrzykami.
  Wydarcie się z objęć przeklętego krzewu zajęło nam nie jak planowaliśmy niecały kwadrans, a ponad 40 minut. Widoki z góry - pierwsza klasa, ale po bilansie zysków i strat, jakoś nie cieszyły. Rozejrzeliśmy się dookoła i jedna myśl zmroziła nam krew w żyłach. Nigdzie nie dopatrzyliśmy się ścieżki. Choćby jej nikłego zarysu. To oznaczało... Nie, nie chcę nawet myśleć... Ależ tak! Powrót przez tą samą tarninę! Gotowi na powtórkę z rozrywki?

  Tacy obolali, cali w szramach, w podziurawionych koszulkach, z poharatanymi rękami i nogami ociekającymi krwią stanęliśmy za plecami reszty grupy, która relaksowała się w najlepsze nad falującą taflą wody. Nawet nie zauważyli naszej nieobecności. Wszyscy, co do jednego, wpatrywali się w horyzont. Dopiero kopnięty w ich stronę kamień, sprawił, że zareagowali i odwrócili się.

- Co tak staliście jakbyście ducha zobaczyli? - spytałem.
Gosia wyciągnęła przed siebie rękę z wyciągniętym palcem wskazującym i wycelowała nim w niebo:
- Spójrzcie sami...
Minęła chwila. Jak nie widziałem nic, tak nie widzę nadal. Aż nagle błysnął mi blady punkt...
- No co goły facet opala się na dachu.... - odpowiadam ze spokojem. Po sekundowym namyśle -  Zaraz, co?! Goły facet opala się na dachu?! Cholipka...

 Są widoki, których się już nie odzobaczy. Tak oto na dachu jednego z opuszczonych budynków nad brzegiem wody, leżał sobie rozpłaszczony Samoopalacz. Samoopalacz, ponieważ jak wiadomo opalał się samotnie, bez towarzystwa i niestety też bez ubrań. 
  Był kudłaty niczym Chewbacca. Grubością dorównywał Jabbie. Całym sobą przechwytywał energię słoneczną jak panel fotowoltaiczny. Z tą różnicą, że panele nie mają błyszczącego tyłka i innych przymiotów warunkujących płeć, których widok doprowadza jelita do potargania i wzbudza pragnienie chwilowej ślepoty. 
  Obrzydzeni odrażającym widokiem stwierdziliśmy jednomyślnie, że my to z pluskania dzisiaj zrezygnujemy. Może następnym razem. I ze zrytą psychiką udaliśmy się w kierunku pętli autobusowej. Niestety żadne z nas nie wiedziało, że następnego razu nie będzie, a zalany kamieniołom widzimy po raz ostatni.   

Bolechowice kamieniołom Zgórsko 5

Foto: Raku

2 komentarze:

  1. Mega dobra robota, uwielbiam Wasze wyprawy. Są wspaniałe. Dzięki Waszej inspiracji byliśmy tu: https://wycieczkazadyche.blogspot.com/2020/07/zaklad-wielkopiecowy-bobrza.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy za te budujące słowa. Cieszę się, że nasze wyprawy mogły stanowić źródło inspiracji. Zaraz zerknę do linku :)

      Usuń