Obserwatorzy

Popularne posty

sobota, 16 października 2021

Wycieczka nr 97: SZMARAGDOWA DOLINA

 19.05.2021

Skład: Kamila, Raku i Ja

Trasa: Wiśniówka II - Kłm. Wiśniówka Mała - Os. Wiśniówka, ok. 8 km

  Jest takie jedno miejsce, gdzie każdy może poczuć się jak na innej planecie. Tu, pod krystalicznie czystą wodą kryje się zalany las. Gąszcz drzew dawno wchłonął porzucone budowle z betonu. Połknął je niczym olbrzym pół wioski. Pozostały po nich głębokie i równie zagadkowe dziury. Krajobraz wokół przypomina te z alpejskich pocztówek. Ostre zbocza opadają wprost w wodną toń, która nieustannie zmienia się wraz z nastaniem kolejnych pór roku. Jesienią opadłe liście pływają w błękicie, zimą króluje biel, zaś wiosną i latem - lazur, turkus oraz szmaragd. Od tego ostatniego zyskała nazwę i przez krótki czas sławę. 
  Mówią o niej Zielonka, ale częściej Szmaragdowa Dolina, choć żaden to cud natury, a dzieło rąk człowieka. Znają ją mieszkańcy Kielc i okolic, a także fotografowie chętnie przyjeżdżający tu na sesje fotograficzne. Turyści już niekoniecznie. Jednak Ci, których choć raz poniosą tu nogi - wracają zachwyceni, nie bacząc na niebezpieczeństwa piętrzące się na każdym kroku i patrole ochrony. Zakazany owoc smakuje najlepiej. Zwłaszcza jeśli chodzi o smak majowego szmaragdu. 

  Drogę zamykał szlaban. Przecięliśmy ją w poprzek i dalej wędrowaliśmy przez bezpieczne, ale niekoniecznie przyjemne krzaki. Gdzieniegdzie walały się opony obrosłe mchem. Wkrótce potem czekała nas wspinaczka na zarośniętą hałdę, a to wszystko po to, by znaleźć się na ścieżce prowadzącej do pierwszego z prześwitów.

Jezioro szmaragdowe
Foto: Kamila
  
  Spośród soczystej zieleni wyłaniał się brzeg zachodni. Co rusz osuwaliśmy się wraz z drobnymi kamykami, które wpadały z głośnym pluskiem. Żadne z nas nie chciało podzielić ich losu, zwłaszcza, że do tafli wody dzieliły metry. Pragnęliśmy tylko dotrzeć najniżej jak było to możliwe. Pragnienie to okupywało dobrze znane ryzyko. Podeszwy łapczywie łapały równowagę, podobnie jak ręce, chwytające się wszystkiego co wyrastało z ziemi: wątłych samosiejek, czy przerośniętych korzeni.

Kadr chorwacki

  Parę minut później, wpatrywaliśmy się już w krystalicznie czystą toń. Znad wody wystawały uschnięte wierzchołki sosen. Ich pnie spoczywały poza zasięgiem naszego wzroku, głęboko w objęciach jeziora. Tajemnice podwodnego lasu mają okazję poznać miłośnicy nurkowania, po wcześniejszym uzyskaniu zgody dyrektora kopalni.  
  A jak tam jest, pod wodą? Widoczność sięga 2-10 metrów. Zatopione drzewa występują do głębokości 6 metrów, gdzie tworzą labirynt, który płetwonurkowie muszą pokonać z całym osprzętem (co nie jest łatwe). Z korzeni tych drzew niczym kurtyny, zwisają kilkumetrowe skupiska glonów zwane "wiszącymi brodami". Im bliżej dna, tym coraz więcej zardzewiałych pozostałości dawnego sprzętu wydobywczego. I tak aż do siedemnastego metra, bo niżej zejść się nie da.


Rozbitek
Foto: Raku

  Niby maj, a było ciepło jak w sierpniu. Jeszcze parę dni wcześniej człowiek musiał ubierać się na cebulkę. Teraz, koszulka z krótkim rękawem wydawała się aż zanadto. Zaś gdy mocniej zawiało, od razu żałowało się, że nie ma się przy sobie czegoś grubszego. Wiatr nie uspokoił się nawet, gdy wkroczyliśmy w leśne ostępy. Idąc przy krawędzi, naprzemiennie pięliśmy się w górę, by za moment zejść i znowu się wdrapywać.  

Dąbrówka rozłogowa

W ukryciu

  Nie minęło nawet pół godziny, gdy na drugim brzegu zjawił się patrol ochrony. Przyglądaliśmy mu się bacznie z bezpiecznej wiatki. Nic nie wskazywało na to, że to my zwróciliśmy jego uwagę. Po chwili z samochodu wysiadła dwójka pracowników i skierowała się w stronę podestu unoszącego się na wodzie, gdzie zaczęli coś montować. Dopóki oni tam byli, dotąd my nie mogliśmy się ruszyć z miejsca. 
  Grań do której zmierzaliśmy stała się tymczasowo nieosiągalna.  Z niej widać by nas było jak na dłoni z pierwszego lepszego punktu kopalni. Nie mogliśmy teraz pozwolić sobie na to, by zostać zauważonym, zwłaszcza jeśli później planowaliśmy przemknąć niepostrzeżenie obok budki strażników. Nie zostało nam nic więcej jak czekać i czekać...

Ochrona czujna jak zawsze

Foto: Raku

  Czekanie zrodziło przyjemnie długi postój. Na tyle długi, abyśmy zdążyli opróżnić wszystkie posiadane zapasy słodyczy i na tyle długi, by całą trójkę ogarnęła nieposkromiona głupawka. Chwile przepełnione śmiechem w momencie przemieniły się w przerażenie. A wszystko zaczęło się od pomysłu na zdjęcie idealne.
   
  Byliśmy już w połowie odległości do występu skalnego, który za każdym razem gdy tu przychodziliśmy, służył jako miejsce do pozowania. Po obu stronach ograniczały go pionowe ściany liczące kilkanaście metrów. Grzbiet przypominał nieco grań. I tą właśnie granią biegła gliniasta ścieżka oraz nasza trasowa kozica - Kamila.
  Glina w połączeniu ze wszechobecną stromizną tworzyła niebezpieczne połączenie. Ale to nie ona, a jeden z niestabilnych głazów, sprawił, że Kamila w jednej sekundzie straciła równowagę i zachwiała się. Zarówno na twarzy jej, jak i naszych malowała się groza; i gdy już wydawało się, że zaraz zsunie się do wody, zdążyła się w porę chwycić wystającego fragmentu skały. 

Foto: Raku

Trzyszcz piaskowy

  Niebezpieczna kruchość strzeże tego co najpiękniejsze - Szmaragdowej Zatoki. Tutejszej wizytówki, która swój niesamowity kolor zawdzięcza wydobywanym niegdyś pokładom miałkiego kwarcytu. Widoki stąd oczarowują, a kolorystyka powala na kolana. 

Światło i cień

Foto: Raku

  Kopalnie na Wiśniówce rozpoczęły wydobycie w latach 20-tych ubiegłego wieku. Do pracy sprowadzono wówczas wielu robotników z Zagłębia Dąbrowskiego, znających się doskonale w temacie. Początkowo za domy służyły im baraki, gdzie w ciężkich warunkach przebywali po kilka osób. Brakowało półek, piecyków do ogrzewania, podstawowych produktów żywnościowych, które dostarczały im miejscowe gospodynie, a woda w studniach była zanieczyszczona na skutek pobliskiego wydobycia. Obiady gotowano na ogniskach. Chwila nieuwagi wystarczyła, by wzniecić pożar.

  Musiała upłynąć kolejna dekada, okupiona strajkami, by wreszcie pomyślano o robotnikach i zbudowano dla nich osiedle. Liczyło ono 38 domków, każdy zamieszkiwały 4 rodziny. W późniejszym okresie powstały również kaplica, szkoła, a nawet kino. Drewniane domki stoją po dziś dzień, a kryjąca ich dachy rdzawa dachówka, wyróżnia je na tle okolicznej zabudowy.

Złote odbicia
Foto: Raku


  Za plecami zostawiliśmy jezioro skąpane w Słońcu pełnym błyszczących punkcików. Od teraz ograniczał nas jedynie czas dzielący do najbliższego autobusu. Pozostało go niewiele w przeciwieństwie do kilometrów, które musieliśmy jeszcze pokonać.

Plan pierwszy - krzaki. Na drugim grań. A dla najbardziej spostrzegawczych wóz ochrony
Foto: Raku

Osika w krwiście czerwonym wydaniu

  Zaczęło się podejście korytami wyżłobionymi przez wody opadowe. Hałda zdawała się nie mieć końca. Złudzenie podkreślał błękitny horyzont. Nie wiedzieliśmy czego mamy spodziewać się po drugiej stronie. Czy wyjdziemy na wprost na patrol, a może na budkę ochroniarzy? Wtedy musielibyśmy ratować się ucieczką. 
  I gdy tak rosła obawa, by przypadkiem nikt nas nie zobaczył, zostaliśmy powitani przez hałastrę dzieciaków na rowerach. Wrzeszczących niemiłosiernie i nie robiących sobie kompletnie nic z tego, że tuż obok działa czynna kopalnia, a ich mogą złapać za nielegalne przebywanie na jej terenie. Właściwie ten widok nas ucieszył i jednocześnie uspokoił. W końcu komu by się chciało ganiać tyle osób. 

Foto: Raku

  Na górze nawet kałuże przybrały szmaragdowej barwy. Wyglądały jak zwierciadła, w których odbijały się kłębiaste obłoki. Z punktu widokowego wznoszącego się wysoko ponad korony drzew podziwialiśmy panoramę naszego miasta i sąsiednich wzniesień. Nie mogliśmy uwierzyć w to, że miejsce tak niesamowite jak Szmaragdowa Dolina, leży zaledwie 10 km od przepełnionego kipiącym życiem centrum Kielc. 

Lustro
Foto: Raku

Blokowiska wyrastające z miejskiej dżungli