Obserwatorzy

Popularne posty

poniedziałek, 19 kwietnia 2021

Wycieczka nr 84: U STÓP ŚWIĘTOKRZYSKIEJ NIAGARY

16.01.2021

Skład: Brajan, Raku i Ja

Trasa: Kunów PKP - Prosięcy Dół - Sroczy Dół - Plich - Nietulisko Małe - Nietulisko Fabryczne - Staw Kunowski PKP, ok. 18 km

   Prószyło na tyle intensywnie, by zostawione na chodniku ślady, zacierały się po kilkunastu minutach. Kalejdoskopowa zawierucha przykrywała swym białym płaszczem wyblakłą przestrzeń. Wszelkie znaki wskazywały na to, że zima zagościła u nas na dobre i nie zamierza prędko rozstawać się ze świeżo podbitymi terenami. 

  Do Kunowa dojechaliśmy na w pół do dziewiątej. Ze stacji, plątaniną śródmiejskich zaułków, wkroczyliśmy w centrum małomiasteczkowego zgiełku. Pośród zabrukowanych placów, nieśmiało wyłaniał się osadzony na wysokim cokole pomnik. Pełnił funkcję czegoś na czym dłużej można zawiesić oko. Podobnie jak sylwetka kościoła z charakterystyczną strzelistą wieżą i nieco niższą dzwonnicą malująca się na odległym planie. W bliskim sąsiedztwie od wspomnianej budowli, znajdowała się niepozorna uliczka o łatwej do zapamiętania nazwie Strumyk. By poznać skrywane przez nią tajemnice, zagłębiliśmy wprost w gardziel jednego z lessowych wąwozów, z których słynie tutejsza okolica.


Bawełniany krzew

  Otoczeni wysokimi na kilka metrów ścianami zbudowanymi ze zwięzłej skały, czuliśmy się jak małe ludziki, zagubione pośrodku pustkowia. Zapewne podobne uczucie musiało towarzyszyć łasicy, która w szybkich susach przebiegła nam drogę. Nim zdążyłem wyciągnąć aparat, ona wykorzystując swój futerkowy kamuflaż, ukryła się na tle zarośli. I tak to, co zimą zazwyczaj zdradzało jej pozycję w terenie, dzisiaj pozwoliło uniknąć blasku fleszy. 
  Niebo z ponurej szarości zdążyło wrócić do dobrze znanego błękitu. Wraz z nim powróciło spóźnione ociupinę Słońce. Swój powrót oznajmiło, we właściwy dla siebie sposób, rozświetlając trawiaste zbocza. Opadały one gwałtownie, aczkolwiek z gracją. Dumnie podkreślając swą wyniosłość.


Sroczy Dół

   Droga biegła dalej w kierunku Prędocina. Była szeroka i przede wszystkim przyjemna w wędrówce. Wkrótce jednak musieliśmy się z nią pożegnać i skręcić w lewo. Od teraz kierunek marszu wyznaczał leniwie płynący strumyk, skuty kruchą jak ozdoba z karmelu warstwą lodu. Ścieżka to raz się pojawiała, to znikała, zmuszając nas do częstego skakania z jednego brzegu wąwozu na drugi. Z pomocą przychodziły kijki, które z czasem zaczęły bardziej przeszkadzać, aniżeli ułatwiać pokonywanie trudności. 


  Śnieg prócz pełnienia funkcji ładnie prezentującej się wizualnie kołderki, świetnie sprawdzał się w maskowaniu wszelakich przeszkód. Był w tym wręcz mistrzem. Obalone drzewa, dziury w ziemi, czy wielokilogramowe głazy. Nie było rzeczy, której nie byłby w stanie ukryć. W efekcie częste potykanie się o coś, co pozornie wyglądało na nieznacznie odbiegającą od standardowych rozmiarów zaspę, nie było niczym nadzwyczajnym.

Pomocna dłoń
Foto: Raku

  Leśny krajobraz zaczął ustępować dzikości tego miejsca. Z każdym kolejnym krokiem coraz bardziej przypominało ono dżunglę. Naszą ścieżkę można zaś było porównać do wielkiego lejka o skośnie ściętych ściankach. Gdzieś pomiędzy ostatnimi kroplami sączącej przez przyrząd substancji, a jego dnem - znajdowaliśmy się my. Każdy od stóp do głów opatulony w zimowe ubrania wyraźnie powiększające jego rzeczywiste rozmiary. 
  Regularne promienie przedzierały się przez gęstą warstwę opustoszałych koron drzew. Bezustannie odgarniając uporczywe gałęzie, nieśmiało zbliżaliśmy się do głównej atrakcji dnia. Na pierwsze reakcje zachwytu nie trzeba było długo czekać. To co chwilę później ukazało się naszym oczom było tak abstrakcyjnym tworem natury na tle okolicznego krajobrazu, że nie pozwalało uwierzyć, że niecały kilometr od nas znajduje się rynek w Kunowie.
  Dziwne uczucie przechodzi przez człowieka stojącego przed czymś, na zobaczenie czegoś czekał niemal 2 lata. Zwłaszcza kiedy dotychczas wszystko krzyżowało mu te plany. Uzależniony od nieprzewidywalności pogody, zmuszony byłem wstrzelić się w odpowiednią porę. Wypadało, by kilka dni wcześniej temperatura utrzymywała się na plusie, aby wszystko zaczęło topnieć. W dniu wycieczki mróz musiał jednak trzymać na tyle mocno, by stworzył się On. Tytułowy lodospad.

Wodospad Kunowski

  Próba dotarcia pod sam wodospad, zamieniła się w nierówną walkę ze śliskością zboczy. Przytrzymując się pni nielicznie rosnących drzew i nieustannie balansując na krawędzi równowagi, a spektakularnego zjazdu, po kilku minutach znalazłem się na dnie skalistego wąwozu. Mierzący ok. 6,5 metra wysokości próg skalny, na którym tworzył się wodospad, podcinała w dwóch trzecich niewielka nisza, sprawiając, że spływająca z góry woda, rozlewała się na dwie kaskady, które wyglądały jak zatrzymane w czasie.

Foto: Raku

Tak w ramach porównania skala wielkości.
Foto: Raku

Zwisające sople tworzyły kurtyny. Lodowe formacje pełne fantazyjnych wypukłości urozmaicały obraz niezwykłości. W jednym miejscu powstała niewielka grota, w innym uważny obserwator pełen wyobraźni mógł dostrzec schody prowadzące do jakiejś odległej krainy. To wszystko pozwalało trwać jak najdłużej w owym złudzeniu.

Kryjówka Dziadka Mroza


   Gdzieś pomiędzy warstwami zmarzliny sączyła się ożywiona woda, pokazując, że w ciekłym stanie skupienia wygląda równie spektakularnie, co zastygając w bezruchu. Dwoistość natury pozwalała lepiej zrozumieć panująca wokół cisza. Wsłuchując się w nią można było usłyszeć jedynie cichy szum. Później jednak zaczął dominować nadzwyczaj wyrazisty trzask gałęzi łamanych przez Bartka, chcącego przyjrzeć się z bliska obiektowi, który wkrótce miał znaleźć się na celowniku jego obiektywu.

Foto: Raku

   
Foto: Raku

  Głęboko żłobione, pełne licznych szczerb piaskowce odsłaniały geologiczną przeszłość okolicy. Na niewielkich półkach skalnych tkwiły czapy śniegu, skrywające dywan opadłych zeszłej jesieni liści. Okolice strumyka obrastały łany skrzypu błotnego, wyróżniającego się swą zieloną barwą na tle wszechobecnej bieli.

Foto: Raku


Foto: Raku

  Z samej góry, roztaczał się widok na brzegi wąwozu tworzące wyraźną literę U. Bez problemu można było wyodrębnić również ciemną postać Kuby, jak i pasy wydeptanych przez nas wcześniej śladów. Pozawieszane o konary niewiele grubszych od siebie klony, wyglądały jak szlabany, broniące dostępu do osiedlowego parkingu. 


   Najwyższy punkt wodospadu pokrywała lodowa szklanka. Postawienie jednego kroku, bez rozjeżdżania się nóg, było tu nie lada sukcesem. Patrząc w skalną otchłań, wiedziałem, że najmniejszy błąd może skończyć się niepotrzebnym upadkiem. Moje jak najszybsze oddalenie się z tego miejsca, było więc w pełni umotywowane.


  To wszystko tak nietrwałe przypominało o przemijalności. Oddaliliśmy się z myślą, że piękny obrazek fantazji przyrody zniknie z chwilą pierwszych roztopów, zamieniając się jak co roku z lodospadu, na pełen żywiołowości wodospad.

Pamiątkowe ujęcie
Foto: Brajan

  Kilkadziesiąt metrów dalej zlokalizowany był dawny kamieniołom piaskowca. Obecnie pełni funkcję odsłoniętego ze wszystkich stron od wiatru miejsca odpoczynku. W jednej ze ścian wyrobiska mieści się tajemniczy podziemny obiekt, którego pochodzenie nadal nie jest do końca znane. Choć wygląda na efekt pracy ludzkich rąk, to znajdując się w środku, można odnieść zupełnie inne wrażenie.


Schronisko nad Wodospadem (nazwa na razie robocza)
Foto: Raku

Z jednej strony symetria, a z drugiej naturalny chaos

  Kierując się do wylotu wąwozu, nasze nieustannie zadarte do góry głowy, śledziły wzrokiem teren wokół, szukając charakterystycznych punktów, pozwalających nie zgubić się pośród leśnych kniei. Wysoko ponad nami odsłaniały się wychodnie skalne. 


   Popękana od ujemnych temperatur powierzchnia asfaltu wlekła się w bezmiarze przez najbliższe kilometry. Ograniczały ją jedynie geometryczne pasy białej farby. Odśnieżone chodniki prowadzące wzdłuż ogrodzeń posesji, szybko zmieniły się na wędrówkę poboczem drogi. Tuż za znakiem koniec terenu zabudowanego, wyłonił się całkiem spory fragment lasu. To właśnie gdzieś w nim, ukrywała się kolejna z atrakcji.

W drodze do punktu widokowego

   Wspinając się coraz wyżej, szukałem potencjalnego miejsca, w którym mogła się ona znajdować. W efekcie zamiast kamieniołomu odnalazłem punkt widokowy. Nacieszenie się panoramą Kunowa było możliwe dzięki jakimś dobrym duszom, które powycinały rozrastającą się na wzgórzu tarninę.

Słoneczny widok na miasto

   Podziwianie mozaiki kolorowych budynków nie trwało długo. Czas było wracać do pozostałych, którzy tak jak ja, pochłonięci byli poszukiwaniami. W przeciwieństwie do moich, okazały się one o wiele bardziej udane. Kilka minut później, już w komplecie, staliśmy nad krawędzią dawnego wyrobiska.


  Elementem wyróżniającym to miejsce od wielu innych kamieniołomów rozsianych po okolicy jest niewielkie źródło okresowe, nazywane źródłem Św. Heleny. Wypływająca z niego woda, najpierw przemierza zawiłe warstwy opadłych liści, by na koniec spaść po jednej ze skalnych ścian, tworząc przy tym niewielki wodospad Plich - jak określają go miejscowi.

Źródlana perspektywa

Wodospad Plich

  Zmęczeni brnięciem przez zaspy bezdroży, wypatrywaliśmy odpowiedniej lokacji na odpoczynek. Ciążące na plecach od ponad dwóch godzin plecaki, stanowiły idealny pretekst ku temu, aby znaleźć ją jak najszybciej. Wąwoziasty rejon miał to jednak za nic i prowadził nas przez coraz bardziej niedostępne tereny. Wkrótce dotarliśmy w strefę większego komfortu. Pochyła skarpa z widokiem na odsłonięcia geologiczne, wydała się optymalna. Nie czekając już dłużej, zasiedliśmy i poddaliśmy się kojącym działaniom tak zwanej relaksacji. 


   Zmrożony od rana śnieg nie chciał współpracować przy kreowaniu postaci wycieczkowego bałwana. Ulepienie niedużej kulki, wymagało od nas wówczas sporo samozaparcia i ogromnych pokładów cierpliwości. Rywalizacja na najlepszego śniegowego stwora, wkrótce przerodziła się w pracę zespołową. Po kilkunastu minutach, bałwan zaczął nabierać odpowiednich dla siebie kształtów. Niebawem zostało nam połączyć poszczególne elementy w spójną całość. Finalne dodawanie szczegółów, pozwoliło uatrakcyjnić lodową bryłę i ożywić ją na te kilka minut. Choć nie była ona uosobieniem piękna, mój pomysł z szalikiem zrobionym z liścia, zasilił ją o nutkę elegancji i wpasowania się do zimowych trendów modowych.

Horacy. Mam nadzieję, że imię nadane mu z kilkumiesięcznym opóźnieniem, mu się spodobało.

  Końcowy fragment wąwozu obfitował w geologiczne urozmaicenia. Pośród lessów uwidoczniały się piaskowce dolnojurajskie. Ich charakterystyczna, kremowo-żółta barwa, przykuła na dłużej naszą uwagę, podczas prędkiego schodzenia w kierunku widocznej już ulicy.



  Szlak niebieski powoli szykował się do spotkania z czarnym. Czekała go jeszcze ostatnia prosta. Krótki dystans, w połączeniu z nieskomplikowaną trasą, nie dawał mu dużych możliwości lawirowania nas i dokładania niepotrzebnych kilometrów. 


  W Nietulisku Dużym zatrzymaliśmy się na chwilę, przy dobrze zachowanych pozostałościach jazu ulgi. Zabytek pochodzi z okresu lat 30-tych i 40-tych XIX wieku. Po przeciwległej stronie drogi prezentują się jego klasycystyczne kolumny, wyodrębniające się na tle kamiennych wykończeń.

Foto: Raku



  Nie było mowy o jakiejkolwiek monotonii wędrówki. Zadbały o to pobliskie podwórka prześcigające się w różnokształtnych ozdobach ze śniegu i nad wyraz kolorowe fasady przydrożnych budynków. Niektóre z nich, choćby jak ta poniższa, prezentowały wyjątkowe umiejętności artystyczne właścicieli. Trudno było przejść obojętnie obok takiej darmowej galerii sztuki.


  Ruiny walcowni powitały nas zwiększoną intensywnością opadów białego puchu. Widniejące na murach jaskrawożółte tabliczki, ostrzegały przybyłych tu turystów, przed potencjalną możliwością zawalenia się obiektu. W istocie ukryte pod śniegiem fragmenty układu wodnego, w postaci niczym nie zabezpieczonych szczelin sięgających kilku metrów głębokości, stanowiły o wiele bardziej realne zagrożenie.
 

  Bliskie sąsiedztwo najbardziej pracowitej ze świętokrzyskich rzek i rozsiane wzdłuż niej obiekty wchodzące w skład Staropolskiego Okręgu Przemysłowego, nadały się idealnie na staszicowskie plany rozbudowy istniejącego już zagłębia.
  
Foto: Raku

 Historia samego zakładu przypada na rok 1846, kiedy to inwestycja została ukończona. Na terenie kompleksu znajdowało się m.in 8 pieców, ogromne turbiny wodne napędzające pracę walców, czy osiedle przemysłowe, w którym mieszkała część z ok. 150 zatrudnionych tu pracowników. Możliwości produkcyjne pozwalały wytwarzać niecałe 5 tys. ton żelaza rocznie. Wartość ta w kolejnych latach wzrastała w wyniku kolejnych modernizacji. Budująca się potęga miała jednak wciąż pod górkę. Smutny koniec spotkał ją w 1903 roku, kiedy to w wyniku powodzi zniszczony został zalew w Brodach. Tym oto sposobem, fabryka została pozbawiona możliwości zasilania z Kamiennej i zakład musiano ostatecznie zamknąć dwa lata później.
  
Fragment jazu piętrzącego

Schodząc na niższe poziomy tego opuszczonego miejsca, uświadamialiśmy sobie, że owa walcownia to nie tylko nudne liczby. To również kawał historii, który możemy obecnie podziwiać. Stanowi namacalny dowód na to, że podczas podróżowania można zagłębić się w przeszłość swojego regionu, odkrywając przy tym całkiem nowe, często wręcz zaskakujące fakty.
 

  W okolicach przepustu wodnego, co chwila byliśmy chwytani przez kolczaste twory. Kobierzec uschniętych jeżyn zdążył opleść resztki kamieni, użytych do budowy obiektu, na tyle starannie, że wyglądały, jakby tworzyły z nim jedność. To się nazywa martwa natura.
  Przechodzenie niskimi przejściami w kolejne nieznane dotychczas fragmenty kompleksu stanowiło przednią zabawę. Dało się ją porównać do książkowej Alicji z Krainy Czarów i jej tajemniczych drzwiczek.


  Ciekawym kontrastem dla liczących sobie 175 lat ruin są całkiem współczesne rzeźby. Wykonano je w 2007 roku podczas pleneru rzeźbiarskiego. Jedne zachwycają pomysłowością wykonania i doskonale wpasowują się w postindustrialne klimaty. Inne jako przejaw abstrakcji stanowią nie lada zagadkę, dla obserwujących je turystów, próbujących odszukać w nich jakiegoś ukrytego przekazu.

Inny wymiar

  Okrągłe pozostałości po oknach, odpadające cegły i przestrzeń panująca wokół, były puste niczym wzrok popiersia Stanisława Staszica dumnie spoglądającego na swoje dziedzictwo silnie nadgryzione zębem czasu.

Ruiny suszarni


Tradycja i nowoczesność, czy jakoś tak

  Końcowy etap zwiedzania obejmował zobaczenie dawnych stajni i niegdysiejszego budynku dyrekcji, w którym obecnie mieści się szkoła, a także portierni skrywającej się pod czerwoną tabliczką przedszkola.

Przyniesiony przez skandynawski lodowiec głaz narzutowy zbudowany z gnejsów

  Osobiście jednak za najciekawszy ze wszystkich zachowanych elementów całego kompleksu uważam monumentalny most. Przez jego dwa podziemne tunele, woda z kanału kunowskiego, wpadała wprost do jazu piętrzącego. Do dziś widoczny jest na nim napis pozostawiony przez samego projektanta - Karola Knake.


Detale architektoniczno-optyczne Kanału Kunowskiego. Kadr okupiony zapadnięciem się w taflę zamarzniętej wody. 

  Pogoda wróciła do stanu z poranka. Ponownie zagościła szarość. Zostawiając za plecami historyczne ciekawostki, zmierzaliśmy w stronę stacji. Tej samej, z której o mały włos nie zdążyliśmy wrócić do domu, podczas wycieczki nr 30. Tym razem mając o wiele więcej szczęścia niż ostatnio, udało nam się załapać na wcześniejszy pociąg.
Na sam koniec chciałbym podziękować wszystkim osobom, które umożliwiły nam zlokalizowanie wodospadu. Bez ich wskazówek i podpowiedzi mogłoby się to okazać zwyczajnie niemożliwe. Za ich świadomą, jak i pośrednią pomoc, należą się wyrazy ogromnej wdzięczności.

15 komentarzy:

  1. Tak tylko podpowiem, ta czerwona substancja to chyba rtęć ;) Pozdrawiam serdecznie, super blog!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapewne rtęć, ale może to też być jakiś barwiony alkohol, bo termometr jest całkiem nowy. Również pozdrawiam serdecznie i dziękuję za komentarz :)

      Usuń
    2. Raczej nie rtęć - alkohol jak najbardziej, ale "czerwona rtęć" to dawny kryptonim materiałów rozszczepialnych, na pewni nie stosowany w przyokiennych termometrach.

      Usuń
  2. Super miejsca, szkoda że daleko...

    OdpowiedzUsuń
  3. No nie... Setki razy chodziliśmy tymi trasami. W różnych kombinacjach. Ale wodospadu nie spotkaliśmy. A już taki zamarznięty jest nadzwyczajny. O niebo lepszy od tego na Kadzielni, bo autentyczny.
    Bałwanek uroczo nonszalancki. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do tego, że lepszy niż na Kadzielni, zgadzam się w zupełności. Ciekawym faktem jest to, że według niektórych mieszkańców Kunowa, sam wodospad traktowany jest jako źródło miejscowych legend i nawet nie wiedzą, że istnieje on w rzeczywistości.

      Usuń
    2. Nawet się nie dziwię. Jak dla mnie baśniowe miejsce. Może jeszcze kiedy i nam uda się tam trafić.

      Usuń
  4. Zastanawiam się, czy Niagara jest może w wąwozie, który odwiedziliśmy jakiś czas temu. Zajrzyjcie do wpisu https://swietokrzyskiewloczegi.blogspot.com/2018/05/wawozowy-zawrot-gowy.html?fbclid=IwAR1FbCqqR8ItnTzlSv58B7NM8eLMKhJS7gpekoY9F1k1BArUyIGLf4GyBJw i porównajcie zdjęcia. A nuż to ten sam?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oglądałem nieraz relację z owej wyprawy i nie ukrywam, że zainspirowała mnie do odwiedzenia wąwozu Zimny Dół jesienią. W nim owszem powstają (zwłaszcza po roztopach) niewielkie kaskady wodne, jednak Niagara znajduje się w innym miejscu. Poprosiłbym o adres mailowy, na który mógłbym podesłać przybliżoną lokalizację wodospadu :)

      Usuń
    2. Adres mailowy jest na moim blogu jako formularz kontaktowy, który automatycznie przekierowuje wiadomości.

      Usuń
    3. To ja też poproszę, na przyszłość się przyda
      beskidnick(małpa)gmail.com

      Usuń
    4. Lokalizacja ze wskazówkami dojścia zostały wysłane :)

      Usuń
  5. Oj fajne lokacje! Do zapamiętania, i być może uda się te tereny odwiedzić

    OdpowiedzUsuń