23.01.2021
Skład: Oliwka z Mikim, Raku i Ja
Trasa: Zagnańsk - Borowa Góra - Rogowy Słup - Baraki - Kruk - Suchedniów PKP, ok. 25 km
Drzwi samochodu otworzyły się gwałtownie. Na zewnątrz wyjrzała owłosiona łapa. Po chwili dołączyły do niej pozostałe. Od momentu pierwszego kontaktu z warstwą śniegu, trzęsły się bezustannie z zimna. Krótki ogon energicznie zataczał wahadłowe ruchy, jakby chciał za wszelką cenę ogrzać zmarzniętą, futrzaną masę. Łeb z parą maślanie błyszczących się ślepi, nadawał nieodpartego wrażenia, że stworzenie, które właśnie idzie w naszą stronę, jest najsłodszym przedstawicielem swego gatunku we wszechświecie.
Miejsca, które niegdyś tętniły życiem, tego dnia stały opustoszałe. Przystanki, sklepy... Nawet kolorowy plac zabaw stracił swe dawne barwy, zmieniając się z krainy przepełnionej dziecięcą radością w scenerię filmów grozy. Brakowało tylko wiatru, który wprawiłby w ruch wiszące na łańcuchach huśtawki. Na tle tej mrocznej scenerii ostro odznaczał się parowóz. Jako jeden z ostatnich pamiętał wydarzenia ostatnich pięciu dekad. Stał na torowisku biegnącym donikąd, które przypominało o tym, że pamięć po wąskotorówce nie została jeszcze zatarta.
Parowóz Las Ty 1131-55 |
Wysypany gdzie tylko się da piasek, odpowiadał za charakterystyczny błotnisty kolor ulic i chodników. Przyklejał się do podeszw butów, tworząc skorupę zapobiegającą ślizganiu się po lodzie. Wkrótce minęliśmy słynny tartak. Budynek ten w okresie prężnej działalności wąskotorówki, pełnił bardzo ważny punkt na szlaku komunikacyjnym. Wyrabiany tutaj surowiec, był wcześniej transportowany przez dziesiątki kilometrów torowisk skrytych pośród dzikich ostępów.
W miejscu, gdzie krzyżują się ulice Spacerowa i Słoneczna, zaczyna się niewielka ścieżka, którą zagłębiliśmy się w las. Przypominała ona zwyczajną, niczym nie wyróżniającą się spośród wielu dróżkę. Taka też była.
Zagnańska wersja baśni o Czerwonym Kapturku |
Wycieczkowy pupil nie odstępował na krok swej właścicielki. Ułatwiała to czerwona smycz spoczywająca w ręku Oliwki. Prawdziwy powiew wolności poczuł dopiero, kiedy znaleźliśmy się w lesie. Puszczony luzem, w nagłym przypływie euforii, brykał szalenie po ośnieżonych krzakach. Wyglądał przy tym tak niewinnie, że zarazem uroczo.
Koniec figlarnych zabaw czworonoga, miał miejsce, kiedy wyszliśmy ponownie na asfalt. Po prawej stronie pobocza powoli rysował się nasyp. Z metra na metr nabierał coraz wyraźniejszych i odpowiednich dla siebie kształtów. Osiągnąwszy kulminację wysokości, stawał się punktem początkowym dla rozpiętego nad okolicą mostu.
Wybudowana w latach 50-tych konstrukcja zdaje sobie nic nie robić z upływającego czasu i nadal świetnie się prezentuje. Dzięki dwóm przyczółkom i znajdującemu się pośrodku filarowi, wznosi się 6 metrów ponad z wolna płynącą rzeczkę. Ta zawile meandruje i cieknie wąską strugą, zupełnie nie przypominając dobrze znanego wizerunku Bobrzy.
Całkiem spore nachylenie terenu w połączeniu z niedużymi możliwościami jeszcze mniejszych parowozów, uniemożliwiło skonstruowanie bardziej standardowego i szybszego w budowie mostu. W efekcie powstała największa, a zarazem najbardziej skomplikowana budowla na trasie kolejki. Pomysłowość inżynierów robi wrażenie nawet w obecnych czasach. Można się o tym prędko przekonać stojąc na górze konstrukcji.
Przez najbliższe kilometry bory sosnowe objęły dominację wśród leśnej przestrzeni. Dawny dukt kolejki biegł dalej, a kamienne przepusty wraz z mostkami, co jakiś czas urozmaicały wędrówkę, przecinając proste odcinki drogi. Podróż śladami przeszłości powoli zbliżała się do najciekawszej części.
Wraz z opuszczeniem ostatnich resztek cywilizacji, wkroczyliśmy w piękną dzicz, przepełnioną zimowym śpiewem ptaków. Wyrośnięte jodły wstrzeliwały się w rozłożyste korony potężnych dębów. Spróchniałe olbrzymy, podziurawione nieregularnymi otworami dziupli, sterczały przy drodze, niczym strażnicy broniący dostępu do swego królestwa.
Lider grupy od początku trasy był tylko jeden |
Miki, ciekawy świata jak pięciolatek wpatrzony w przestrzeń tętniącą wokół niego życiem, odkrywał wszystko, co dotychczas było dla niego nieznane. Przy pomocy kompletu swoich zmysłów starał się poznać, czy to co aktualnie obwąchuje jest godne zaufania, czy może trzeba się tego bać, traktując jako potencjalne źródło niebezpieczeństwa. W większości przypadków zaciekawienie wygrywało. Czasem przybierało to przykrych konsekwencji, jak chociażby w momencie przekraczania strumyka po kruchej tafli lodu. Zwierzak potraktował ją na równi z wytrzymałością stalowej kładki, nie zdając sobie sprawy, że zaraz załamie się pod jego ciężarem, a on sam zaliczy nieprzyjemną kąpiel. Błędy niejednokrotnie jednak uczą lepiej niż zwycięstwa, a przynajmniej skłaniają, do refleksji, by nie popełniać ich w przyszłości.
Charakterystyczny przekop, informował nas, że znajdujemy się coraz bliżej półmetka. Niebawem byliśmy już przy Rogowym Słupie, gdzie stoi pomnik. Upamiętnia on bitwę między wojskami niemieckimi, a oddziałami mjr Hubala, która się rozgrała 1 kwietnia 1940 roku. Zakończyła się rozbiciem sił wroga i chaotyczną ucieczką żołnierzy niemieckich.
Trójpodział |
Choć ostatnie z wagoników jeździły tędy przeszło 5 dekad temu, to do dziś zachowały się fragmenty wyłożone drewnianymi podkładami kolejowymi, wyraźnie widocznymi pod warstwą mokrego śniegu. Przy odrobinie szczęścia można wśród nich odnaleźć też inne ciekawe artefakty minionego wieku.
Podróż w czasie przerwał głośny huk, przypominający wystrzał z broni palnej. Jego nagłość sprawiła, że zamarliśmy w bezruchu. Patrząc się porozumiewawczo na siebie, staraliśmy się zlokalizować źródło dźwięku. Przez kolejne minuty jednak odpowiadała nam przejmująca cisza. Doszliśmy do wniosku, że niedaleko nas odbywa się polowanie. Od teraz priorytetową kwestię stanowiło wydostanie się z niebezpiecznej strefy.
Odblaskowe elementy naszego ubioru co prawda pozwalały dostrzec nas ze znacznej odległości, lecz w gęstwinie drzew było to o wiele bardziej skomplikowane, niż na otwartej powierzchni. Do momentu wejścia na kolejny z mostów, gdzie przystąpiliśmy do wyczekiwanej od dawna przerwy, maszerowaliśmy z przysłowiową duszą na ramieniu, przejściowo zamieniającą się w przeszywający niepokój.
W powietrzu unosiły się opary herbaty z imbirem. Ostry zapach po kontakcie z błoną śluzową nosa, powodował dziwne grymasy twarzy, przypominające te, które pojawiają się tuż przed kichaniem. Zaledwie kilka łyków gorącego napoju wystarczyło, by poczuć się rozgrzanym od wnętrza. Uczucie to było równie przyjemne, co ulotne.
Łańcuszki plątaniny naszych śladów zostały w tyle za plecami. Majacząca się jeszcze przez dłuższy czas biała wstęga drogi, stanowiła tego zupełne przeciwieństwo, wyglądając jak czysta kartka papieru, którą wkrótce miała pokryć się abstrakcją. Stukając rytmicznie kijkami w zamarznięte podłoże, wybijałem osowiałe tempo marszu. Idąc zgodnie z dawnym przebiegiem torowiska, pokonywaliśmy następne pozostałości kolejkowej infrastruktury, z których większość zachowała się w świetnym stanie, nadal pełniąc powierzone przed laty funkcje.
Po wejściu w najbardziej odległe zakątki głuszy, znaleźliśmy się jak przystało na Puszczę Świętokrzyską pośrodku pustkowia, gdzie władzę sprawowała nieuporządkowana sztucznie ręką człowieka natura. Różnorakie podmokłości przepasały dziki obszar, przyczyniając się do tego, że stawał się coraz trudniej dostępny. Liczne zagłębienia w terenie wypełnione zalegającą od dawna wodą, świadczyły o górniczej przeszłości okolicy. Jeszcze do połowy XX w. przemysł wydobywczy rudy miał się tu całkiem dobrze, jednak w następnych latach zaczął zanikać wraz z kolejnymi odcinkami wąskotorówki.
Na wysokości szczytu Świniej Góry, na moment samotnie odbiłem w kierunku zarośli. Zachęcony wyłaniającymi się w oddali omszałymi głazami, udałem się na poszukiwania geologicznych ciekawostek. Niestety musiał mnie zadowolić widok kilku niewielkich prożków skalnych rozsianych po stokach wzniesienia.
Z leśnych kniei wydostaliśmy się wprost na asfaltową drogę, gdzie mogliśmy poczuć się jak kolarz, który dołączając nagle do wyścigu, przerzucił się z lekko zardzewiałego górala na rower szosowy. Podkręcając tempo marszu, nasz peleton ruszył przed siebie.
Skryte od poranka za szarymi, lekko przyciężkimi obłokami Słońce, wykazało się idealnym wyczuciem czasu i zaszczyciło nas swoją obecnością na niecałą godzinę przed triumfalnym zachodem. Pozwoliło to uwidocznić prawdziwe barwy okolicy, którą dotychczas przemierzaliśmy. Dało także Mikiemu idealną możliwość pozowania do zdjęć. W roli modela wypadł znakomicie.
Foto: Raku |
Nieprzyzwyczajeni do luksusów, wkrótce skręciliśmy w boczną ścieżkę, kontynuując wędrówkę nasypem wąskotorówki. Omszała droga wraz z bijącymi nam pokłony świerkami, zawile prowadziła do największej atrakcji przyrodniczej dnia.
Dąb Obrozik już od 1954 nosi status pomnika przyrody. Ponad 300-letni staruszek mierzy sobie 25 metrów. Na swym pniu dumnie dzierży niewielką kapliczkę, utrwalającą pamięć o rozstrzelanym pod dębem powstańcu styczniowym. Według ustnych podań miejscowych, pewnego dnia w rejonie drzewa zjawił się oddział powstańczy, któremu postanowiono przyrządzić gorący posiłek. Plany te jednak pokrzyżowała wieść o zbliżającym się w ich stronę wrogowi. Usłyszawszy to żołnierze czym prędzej wycofali się. Został jedynie wygłodniały Francuz, który ofiarnie próbował wyciągnąć jedzenie z kotła. Niestety nie zdążył, został pojmany przez wojska rosyjskie i niedługo potem stracony.
Zbliżając się do leśniczówki na Kruku, powitał nas drewniany totem o czterech twarzach, mogący śmiało robić za suchedniowskiego światowida :) W miarę zapuszczania się coraz głębiej w miasto, coraz trudniej było znaleźć resztki niestopniałego jeszcze śniegu, który podobnie jak spokój od zgiełku, przeminął po kilku godzinach przyjemnej wędrówki.
Widok roztapiającej się tafli rejowskiego zalewu, pozornie zwiastował rychłe zakończenie zimowego sezonu wycieczkowego. W rzeczywistości zima miała zupełnie odmienne plany, o czym przekonaliśmy się już podczas kolejnej wyprawy.
Wycieczka godna, ale piesek kradnie serce.
OdpowiedzUsuńPrócz serca absorbuje też mnóstwo uwagi wszystkich dookoła.
Usuń