Obserwatorzy

Popularne posty

czwartek, 25 czerwca 2020

Wycieczka nr 69: HOGWART POŚRÓD DZIKICH KNIEI


16.06.2020

Skład: Oliwka, Raku i Ja

Trasa: Łopuszno - Antonielów - Fryszerka - Kłm. Skałka Polska - Rez. Ewelinów - Lasocin - Biełkowizna - Baraki - Barycz - Łopuszno, ok. 30 km

  W świętokrzyskim Hogwarcie nie znajdziecie czarodziejów latających na miotłach i grających w Quidditch. Próżno też liczyć na spotkanie z Dumbledorem. Ba ostatni uczniowie mury tej szkoły opuścili w 2019 roku. Odtąd budynek stoi pusty i niszczeje. Co najwyżej usłyszycie wiatr świszczący między niedomkniętymi oknami. Lecz nie zawsze tak było.
  Zanim szkoła stała się szkołą, w jej miejscu wznosił się pałac. Zaprojektował go nie byle kto, gdyż słynny Władysław Marconi. Budowę ukończono wraz z początkiem XX wieku. Następnie nadeszły mroczne dla wszystkich czasy I wojny światowej. Wtedy też w okolicach Łopuszna toczyły się jedne z najcięższych walk, na skutek których wieś prawie zrównano z ziemią. Wojna nie oszczędziła samego pałacu. Został strawiony przez ogień strzałów artylerii niemieckiej. 
  W 1936 roku ostatni z żyjących przedstawicieli rodu Dobieckich podjął się odbudowy. Jej owocem stał się niemal niezmieniony do czasów współczesnych pałac. Z biegiem kolejnych dekad pałac zmieniał właścicieli. Był choćby siedzibą żandarmerii niemieckiej, po to, by po kilku latach działać pod szyldem Spółdzielni Produkcyjnej. Ostatecznie budynek przemianowano na szkołę. Stało się to w 1948. I szkoła działałaby po dziś dzień, gdyby nie potomkowie spadkobierców byłych właścicieli, którzy bo sądowej batalii zażądali tego, co im się wszak należało. 

Pałac jest jednym z ciekawszych przykładów eklektyzmu  w naszym regionie

Świętokrzyski "Hogwart"  ;)

Aż do Antonielowa towarzyszył nam asfalt.


Widząc w oddali ciekawie wyglądające wzniesienie o intrygującej nazwie Skałka, postanowiliśmy sprawdzić, czy przypadkiem na jego szczycie, nie znajdziemy jakiegoś tworu przyrody nieożywionej.


Na górze nie znajdowało się jednak nic oprócz niewielkiego łomiku wapieni.

Grąd z perłówką zwisłą na szczycie

Foto: Raku


W miejscowości Fryszerka zatrzymaliśmy się na chwilę nad jednym ze stawów hodowlanych, przy którym rósł przepiękny dąb szypułkowy.



Na drugim planie rzeka Czarna zasilająca pobliskie stawy

Prowizorka nie zna granic


Następnie wkroczyliśmy do lasu, przez który przechodząc, chciałem zaoszczędzić parę kilometrów. Wyszło jednak jak zawsze. Przez pierwsze kilkaset metrów prowadziła ścieżka, która po doprowadzeniu nas w środek gąszczu znikła. Szukanie jakiejś alternatywnej dróżki zajęło nam trochę czasu, który zrodził w naszej głowie ciekawe pomysły na jego wykorzystanie.

W zapałkowym lesie


W rezultacie przez najbliższy kwadrans wędrowaliśmy dawnym rowem melioracyjnym, którym ostatecznie wydostaliśmy się na żwirową drogę.



Ona zaprowadziła nas aż do pól uprawnych w okolicach Skałki Polskiej, które w tym okresie czerwienią się od rosnących pośród nich maków.


Kąkol polny


Po przejściu miedzą, wkroczyliśmy na teren dawnego kamieniołomu.

Buszująca w zbożu


Dominowała tutaj oczywiście nasza ulubiona tarnina i jej towarzyszka jeżyna, które w duecie tworzyły zarośla nie do przebycia. Jakimś cudem udało nam się jednak stąd wydostać i mogliśmy ponownie zabrać się za poszukiwania wejścia do głównego wyrobiska. Idąc skrajem zarośli sprzed nóg dwukrotnie uciekły nam miedziane żmije. Niewiele brakowało, by za pierwszym razem Bartek nadepnął na jedną z nich. Po tym zdarzeniu każdy nasz kolejny krok był już przemyślany i niezwykle ostrożny. Przy pomocy sygnałów dźwiękowych odstraszających potencjalnego gada, udało nam się dotrzeć do wapiennej ściany kamieniołomu.

Diabelski strażnik kamieniołomu

Na terenie kamieniołomu znajdują się dwie niewielkie jaskinie. Ta powyżej to obecnie niemal w całości zasypana Gruzowa Jama (2 m). Drugi obiekt nosi nazwę Schroniska Głuchego (7 m) od  pseudonimu członka Speleoklubu Łódzkiego, który mimo, iż nie słyszał, jako pierwszy podjął jego eksploracji. Niestety wszechobecne krzaki i żmije nie pozwoliły nam do niego dotrzeć.




Wizja ukąszenia przez żmiję wygrzewającą się na skałach, zniechęciła nas do prób podejmowania wspinaczki i po zrobieniu kilku zdjęć opuściliśmy to miejsce. Przez łąki i dzikie olsy, w których niecałe 50 metrów od nas przebiegł dzik; kierowaliśmy się do zaznaczonego na mapie rezerwatu Ewelinów.


I tak sobie spokojnie idąc, zbliżyliśmy się do ściany lasu. Wtedy usłyszeliśmy głośny szelest i nasilający się stukot. Coś ewidentnie biegło w naszą stronę. Obawiałem się, że może to być wataha dzików, które w tych lasach bardzo obficie występują. W tej sytuacji nie pozostało nam nic innego, jak podjąć próbę ucieczki. Po kilkunastu sekundach, zatrzymaliśmy się na chwilę by ocenić sytuację. Okazało się, że tym "przerażającym" stworem okazał się jeszcze bardziej wystraszony od nas kozioł sarny. Przyrodnicza atmosfera wycieczki towarzyszyła nam aż do rezerwatu Ewelinów. Jeśli chodzi o sam rezerwat. No cóż. Są takie miejsca, które odhacza się jako zaliczone i nie ma ochoty ponownie odwiedzać. Niestety on do takich należy. Został utworzony w 2006, więc jest jednym z najmłodszych w województwie. Jego głównym celem jest ochrona występujących tutaj rzadkich siedlisk leśnych w tym grądów i muraw nawapiennych, na których rosną m.in krytycznie zagrożone buławniki czerwone. W rzeczywistości teren rezerwatu nie licząc jego szczytowych partii mocno już zarósł, a jedyne ładne zbiorowiska roślinne znajdują się w jego północno-wschodniej części.

W rezerwacie występują liczne, ale bardzo niewielkie wychodnie wapienne, z których większość i tak jest pokryta mchem




Największa z form skalnych, licząca aż 1 m wysokości :)

Najładniejszy fragment rezerwatu
Mimo ponad półgodzinnych poszukiwań i posiadanej przeze mnie mapy stanowisk storczyków w rezerwacie, nie udało nam się odszukać głównej atrakcji.

Jedyne storczykowe znalezisko. Przekwitnięty prawdopodobnie buławnik wielkokwiatowy.
Foto: Raku
Rezerwat Ewelinów lekko mówiąc nas rozczarował, ale na szczęście nie był on najbardziej wyczekiwanym miejscem na trasie wycieczki. Dawnym zielonym szlakiem rowerowym, prowadzącym przez teren rezerwatu, dotarliśmy do Lasocina, gdzie znajduje się jeden z piękniejszych pałaców w naszym województwie. Choć obecnie jest w ruinie, jego nowy właściciel zadbał o to, by stan obiektu się nie pogarszał. Teren wokół pałacu jak i zabytkowy park, został przez niego uprzątnięty, dzięki czemu odzyskał dawny blask.

Bogato zdobiona i tajemnicza jedna z dwóch bram wjazdowych, przez które przebiega ścieżka prowadząca do ruin

Detal architektoniczny
Foto: Raku

Pałac Niemojewskich pochodzi z początku XIX w. W czasie swojej świetności posiadał 16 pokoi, elektryczność, czy własną linię telefoniczną

Jedna z najlepiej zachowanych części pałacu, czyli ganek, przez który prowadziło przejście do jadalni
Foto: Raku


Zapewne niegdyś bogato zdobiony tympanon
Foto: Raku



Po zakończeniu zwiedzania tego jakże interesującego miejsca, udaliśmy się na prawdopodobnie najbardziej wysunięte na zachód wapienne wzniesienie w świętokrzyskim. Górka niestety nie nosi nazwy i poza tym, że niegdyś działał na niej kamieniołom, praktycznie nic nie wiadomo. A szkoda, bo jest naprawdę ciekawa.

Asfalt. Wizja artystyczna
Foto: Raku

Widok na pasmo Przedborsko-Małogoskie
Foto: Raku

Wzniesienie na które zmierzaliśmy
Foto: Raku



Panorama ze szczytu.
Foto: Raku

Foto: Raku

Wszelkie prognozy pogody zapowiadały w ciągu dnia zachmurzenie całkowite i brak opadów deszczu. Mimo to czasami podczas naszej wędrówki trochę pokropiło. Jednak taki drobny deszczyk nikomu z nas nie przeszkadzał. Po szybkim rzucie oka na panoramę ze szczytu, udaliśmy się do ostatniej atrakcji tego dnia.


Mając już dość wędrówki asfaltem, skręciliśmy na drogę przeciwpożarową, a następnie leśnymi dróżkami dotarliśmy do miejsca naszego odpoczynku.

Pozytywnie zakręcona

Skręcając w tym miejscu w lewo dochodzi się do trzcinowiska, zaś w prawo do jeziora

Było nim torfowisko wraz z kompleksem trzcinowisk, w których roiło się od wszelkiego ptactwa wodnego. 



Choć na Białych Ługach praktycznie nie udało nam się jej zobaczyć, to w tym miejscu występowała w całkiem dużych ilościach


Dla pasjonatów przyrody takich jak ja, miejsce to okazało się po prostu idealne. Podczas postoju trafiliśmy akurat na powietrzne akrobacje dwóch par błotniaków stawowych, które zajęte były polowaniem i noszeniem materiału do budowy gniazda. z zadartymi głowami obserwowaliśmy powietrzne akrobacje, błotniaki sczepiały się szponami i wywijały korkociągi, ptaki unosiły prądy powietrza, dzięki czemu mogły zastygać w eleganckich pozach nawet w locie, krążyły niczym sępy nad zdobyczą, zwodniczo nurkowały w powietrzu, zataczają okręgi , 


Powietrzne amory

Kiedy postój się skończył, zafascynowany okolicą, postanowiłem udać się na drugi skraj trzcinowiska. Po przedarciu przez chaszcze, moim oczom ukazał się widok tafli wody całkiem sporego jeziora. By zobaczyć je w całej okazałości, wdrapałem się na rosnącą w pobliżu  drobną wierzbę. Na szczęście jej cienkie gałązki wytrzymały mój ciężar, a w efekcie udało się zrobić zdjęcie.

Jezioro 

Foto: Raku

Powyższe uroczysko znajduje się w pobliżu wsi Mokre i nosi nazwę Biełkowizna. Zaś samo jezioro wciąż nie posiada oficjalnej nazwy. Dalej przez sosnowy lasek, dotarliśmy do miejscowości Baraki, gdzie ścieżką prowadzącą wśród kilkunastu znajdujących się tam domów, pokonaliśmy rzekę Czarną. Na koniec czekała nas jeszcze wędrówka "białą drogą" do Łopuszna, skąd busem wróciliśmy do Kielc.



Czarna z mostku w Barakach