Obserwatorzy

Popularne posty

środa, 24 lipca 2019

VIII Wyprawa Jaskiniowców Świętokrzyskich: DO TRZECIEGO OKNA PAWLIKOWSKIEGO, CZYLI JASKINIE DOLINY KOŚCIELISKIEJ


13.07.2019

Skład: Makumba, Locht, Raku i Ja

Trasa: Kiry - Hala Pisana -Wąwóz Kraków - Smocza Jama - Jaskinia Raptawicka - Jaskinia Obłazkowa - Jaskinia Mylna - Kiry

Pomysł dwudniowej wycieczki w naszych głowach pojawił się jeszcze na początku ferii. Jeden dzień pobytu mieliśmy już zaplanowany, a drugi wciąż pozostawał otwartą kwestią. Spośród wszystkich propozycji wygrały jednak Tatry. A jak wiadomo, Tatry to jedno wielkie NAJ: najwyższe, najtrudniejsze, najpiękniejsze, ale niestety także najbardziej oblegane przez turystów z polskich gór. Nam na szczęście udało się uniknąć tłumów na szlakach. Dużą zasługę miała w tym pogoda. Według licznych prognoz przez cały dzień towarzyszyć miał nam deszcz. W naszym przypadku nie miało to aż tak istotnego znaczenia, gdyż większość czasu mieliśmy spędzić w jaskiniach. Wszystko to jednak było możliwe dzięki rodzicom Lochta, którzy zgodzili się nas przygarnąć i przenocować.

Kilka godzin snu i pobudka o 4:00, dała wszystkim w kość. Cichutko, by nie zbudzić rodziców Lochta, udaliśmy się do kuchni, by przygotować śniadanie. Niedługo potem udaliśmy się na przystanek tramwajowy. Po kwadransie, byliśmy już w autokarze jadącym do Zakopanego. Zajęte przez nas miejsca okazały się idealne, by nadrobić "senne zaległości". Dwugodzinna droga do stolicy Tatr, nie była jednak końcem naszej podróży. Na miejscu czekała nas jeszcze jazda busem do Kir. Kiedy dotarliśmy na miejsce, wreszcie mogliśmy na dobre rozpocząć naszą wyprawę.

Potok Kirowa Woda przy Bramie Kantaka




Na szlaku okazało się, że czasem nie warto ufać prognozom pogody. Nasza spokojna wędrówka wśród pięknych widoków Doliny Kościeliskiej trwała na tyle długo, że zdążyliśmy się nimi w pełni nacieszyć.


Po prawej bacówka, w której tradycyjną metodą wyrabia się regionalne oscypki. Osobiście polecamy !
Foto: Raku


Kapliczka Zbójnicka

Zaraza żółta


Starzec Fuchsa

W drodze do Bramy Karszewskiego 




Pluszcz zwyczajny
Foto: Raku

Zaraz za Halą Pisaną skręciliśmy w lewo, pozostawiając szlak zielony, którym podążaliśmy od samego parkingu. Dalej szlak żółty wprowadził nas do jednego z najpiękniejszych krajowych wąwozów - Wąwozu Kraków.

Organy




Od lewej: Saturn i Ratusz





Wysokie na ponad 20 metrów skalne ścian, sprawiły, że od razu poczuliśmy magię tego miejsca.

Wejście do wąwozu


Kapliczka maryjna we wnęce skalnej

Widoczny z daleka otwór Dziury pod Smoczą Jamą (Jaskinia Żółta -16,6 m)




Dno wąwozu usłane było dużymi, strasznie śliskimi głazami, które dodatkowo utrudniały nam szybkie poruszanie.


Zerwa kulista


Parzydło leśne




Kolejną atrakcję stanowiła metalowa drabinka prowadząca do pierwszej z jaskiń: Smoczej Jamy
(37 m).


Foto: Raku

Po pokonaniu jej i kilkunastu metrów łańcuchów wydostaliśmy się na powierzchnię.









Sama jaskinia: no cóż tunel w skale, ale jej lokalizacja, to zupełnie coś innego.

Widok spoza szlaku na dno wąwozu
Niesamowite widoki m.in na Raptawicką Turnię.




Foto: Raku

Potem dróżką prowadzącą przez świerkowy las, wyszliśmy na niewielką polankę z panoramą na Stoły i Kominiarski Wierch.

Foto: Raku


Oczywiście nie była to ostatnia jaskinia, którą chcieliśmy tego dnia odwiedzić.

Jaskinia Wodna pod Pisaną (450 m!)



Jako kolejną planowaliśmy Jaskinię Raptawicką (560 m).

Pierwsze podejście po łańcuchach


W oddali Zbójnickie Okna



Ornak



Foto: Raku

Łyszczec rozesłany

Tojad mocny


Turyści na szlaku


Szarotka alpejska - tatrzański symbol

Goździk okazały



Wiąże się z nią ciekawa historia. W 1928 r. pewien mieszkaniec Zakopanego, doznawszy zawodu miłosnego, postanowił popełnić samobójstwo. Zszedł do środka, by umrzeć śmiercią głodową. Głód jednak wygrał z rozpaczą i niedoszły samobójca zrezygnował z zaplanowanego wcześniej pomysłu. Do otworu wejściowego prowadził szlak czarny z licznymi łańcuchami, zaś do wnętrza jaskini zeszliśmy po 4-metrowej drabince.


Pierwszą część jaskini stanowiła obszerna, wysoka na 10 metrów sala z licznymi blokami skalnymi.


W dalszych częściach prowadziło kilka bocznych korytarzy, a by dostać się do najdalszych fragmentów, zmuszeni byliśmy pokonać liczne przełazy, a nawet dwa zaciski.



Korytarz prowadzący do partii zachodnich

Locht, będąc w tym miejscu stał się obiektem fotograficznym turystów odwiedzających tą część jaskini

Zarówno brak czasu, jak i sama jaskinia nie zachęcała jednak do tego by zobaczyć ją w całości.



Najpiękniejsze formy naciekowe w całej jaskini


Niektóre z korytarzy znajdowały się zbyt wysoko, byśmy mogli się do nich dostać, jeszcze inne były na tyle ciasne, że istniało poważne ryzyko utknięcia (mimo to Locht wcisnął się połowicznie do Z-II). Strop jeszcze innych tworzyły zaklinowane kamienie, co zdecydowanie nie dawało nam poczucia bezpieczeństwa. Jaskinię mimo wszystko możemy uznać za ciekawą. Jest to jedyny obiekt spośród wszystkich, które odwiedziliśmy podczas naszego pobytu w Tatrach, do którego skłonny jestem zagłębić się ponownie. Gdy druga część naszej ekipy zwiedzanie miała już za sobą, na zewnątrz właśnie ustała ulewa, a nad okolicą unosiła się magiczna, biała mgiełka.

W trakcie ulewy
Foto: Raku


Ostróżka tatrzańska


Deszcz jednak szybko dał o sobie znać i to akurat, w chwili gdy schodziliśmy, a raczej zjeżdżaliśmy po skałach, trzymając się łańcuchów. Odcinek, który mieliśmy do przejścia był na tyle krótki, że nawet nie zdążyliśmy zmoknąć. A to wszystko dzięki kolejnej jaskini - Obłazkowej. W jej obszernym otworze powitaliśmy licznych turystów w kolorowych pelerynach, kryjących się przed deszczem. Większość z osób zwiedzających ten obiekt, skupia się na zobaczeniu wyłącznie głównego korytarza, którego praktycznie w całości da się pokonać na stojąco. W ich odczuciu jaskinia jest mała. Niewielu z nich wie jednak o przełazie (właściwie przekopie), prowadzącym do Sali Końcowej, dlatego postanowiłem na własnej skórze przekonać się jak ona wygląda. Nie zwracając uwagi na zbliżających się turystów, powoli zacząłem się czołgać. Niedługo potem, gdy znalazłem się już w środku sali, dołączył do mnie Raku.

Raku już za przełazem
Jakiś czas później z okolicy przełazu, zaczęły dobiegać odgłosy. Szybko okazało się, że nie jesteśmy sami, a grupka zainteresowanych tym co robimy turystów, postanowiła zobaczyć co kryją głębsze partie jaskini. Sama salka powstała wzdłuż  szczelinowatego pęknięcia w skale, więc na wiele form naciekowych nie mieliśmy co liczyć. Udało nam się wypatrzeć kilka nacieków grzybkowych, polew kalcytowych, a nawet mocno zniszczone pola ryżowe.

Niewielkie nacieki grzybkowe





Dalej znajdowało się odgruzowane kilka lat temu połączenie z Jaskinią Mylną, dzięki czemu długość jaskini wzrosła do 214 m. Ze względu na zawaliskowy charakter tej części, zrezygnowaliśmy z jego eksploracji. Zaraz po powrocie zmieniliśmy się z osobami pilnującymi plecaki, czyli Lochtem i Makumbą. Chwilę potem po szybkim pytaniu: "Czy coś tam dalej jest?" i usłyszeniu od nas twierdzącej odpowiedzi, kolejni turyści skierowali się do przełazu.

Jednego z turystów udało mi się sfotografować :)

Tak udało nam się w pośredni sposób pokazać szerszemu gronu, jak wygląda prawdziwe zwiedzanie :) By w pełni zobaczyć cały System Jaskiń Pawlikowskiego, brakowało nam jeszcze najdłuższej - Jaskini Mylnej pełnej zawiłych i zatopionych w mroku korytarzy, którym zawdzięcza nazwę. W 1945 w jaskini doszło do jedynego w historii śmiertelnego przypadku pobłądzenia, co pokazuje, że orientacja w tym miejscu nie jest łatwa, w szczególności bez posiadania planu obiektu. Dlatego przed zagłębieniem się w jaskiniowe korytarze, należy zaopatrzyć się w odpowiedni sprzęt, a w szczególności dobre źródło światła. Ciekawym zbiegiem okoliczności, był fakt, że Bartek zapomniał wziąć ze stołu wydrukowanego planu jaskini. Szczęściem w tym nieszczęściu był jednak fakt, że będąc przezornym, dzień wcześniej na wszelki wypadek zrobiłem mu zdjęcie moim telefonem. Otwór południowy znajdujący się w bardzo bliskim sąsiedztwie Obłazkowej, wprowadził nas do komory wstępnej, gdzie znajdowały się dwa pierwsze Okna Pawlikowskiego ze wspaniałym widokiem na górne partie Doliny Kościeliskiej.

Otwór Południowy
Niestety mgła zdecydowanie ograniczyła nam widoczność.

Widok z pierwszego i...

z drugiego okna Pawlikowskiego




Bardziej wtajemniczeni wiedzą, że w Mylnej znajduje się trzecie Okno. Nie prowadzi jednak do niego żaden szlak. Samo dotarcie do okna nie było trudne technicznie, ale nas wykończyło.

Początkowo banalny odcinek szlakiem czerwonym



Najgorsze okazały się wielkie głazy, którymi usłane było całe dno jaskini. Od czołgania po nich, nasze kolana zdecydowanie odmawiały posłuszeństwa.

Bez mapy na telefonie nie byłoby już tak łatwo



Jednak największą niedogodnością okazały się plecaki, które musieliśmy ze sobą transportować nawet w najtrudniejsze miejsca. Zostawienie, czy nawet ich ukrycie, nie wchodziło w grę, ze względu na bardzo dużą liczbę turystów. Szczęśliwie jednak udało nam się dotrzeć do Okna, które osobiście uważam za jedną z największych atrakcji jaskini.

Trzecie Okno Pawlikowskiego


W dole widać szlak i idących turystów

Dalej na szczęście było już trochę wyżej i choć przez chwilę mogliśmy uniknąć chodzenia na czworaka. Po ponad stu metrach zakończyliśmy eksplorację części niedostępnej dla turystów i ponownie weszliśmy na szlak czerwony. Następnie ponownie z niego zboczyliśmy, by w pełni móc zobaczyć Chóry.





Potem zgodnie za znakami czerwonymi, przeszliśmy przez Ulicę Pawlikowskiego. W tym miejscu po raz kolejny weszliśmy do trudno dostępnych partii i po pokonaniu niskich i ciasnych korytarzy doszliśmy do ... wielkiej kałuży, która definitywnie zepsuła nasze plany odwiedzenia Salki z Jeziorkiem.

Tuż przed Salką z Jeziorkiem
Nikt z nas nie miał najmniejszej ochoty przeczołgać się przez nią, mając całą twarz i resztę ciała w wodzie. Niestety korytarz był zbyt niski, by można było zrobić coś innego.




Wreszcie przyszedł czas, by wkroczyć do Wielkiej Izby, w pobliżu której znajdowała się wysoka pochylnia skalna.

Tzw. metoda "tyłko-zjazdu" okazała się bardzo skuteczna

Później odwiedziliśmy dużych rozmiarów Skośną Komorę.



W Białej Ulicy czekały na nas największe tłumy turystów. Zarówno tych "niedzielnych" jak i wyglądających na bardziej doświadczonych. Wśród nich wypatrzyłem grupkę "ludzi krzaków", którzy w dość niezgrabny i jednocześnie komiczny sposób pokonywali korytarze. Ich eleganckie ubrania wyraźnie odróżniały się od naszych. Ręce zaś wygięte były pod kątem prostym i opadały im w dół. Dodatkowo wysoko unoszone kolana, niczym podczas biegu przez płotki, sprawiały, że pojawiające się na krótko na ścianach cienie, wyglądały niczym poruszające się na wietrzne gałęzie drzew. Z każdym kolejnym metrem robiło się coraz mniej przyjemnie. Najpierw grząskie błoto, potem długie kałuże. Cała nasza ekipa, by przetransportować bagaż bez strat w sprzęcie, musiała wykazać się dużym poświęceniem.



Nasze kalosze okazały się bardzo przydatne. Z Wielkiego Chodnika na chwilę jeszcze odbiłem do Wysokiej Szczeliny, której nazwa w stu procentach podsumowuje wygląd.


Sam Wielki Chodnik wyglądał ładnie i odmiennie od pozostałych korytarzy. W jego wygładzonych ścianach i na stropie widoczne były ciekawe jamki wirowe.



Znajdowało się w nim także eksponowane (w niedużym stopniu) przejście progiem skalnym, nad dosyć głęboką szczeliną.



Oczywiście w tym miejscu nie mogło zabraknąć łańcuchów, które dodawały dodatkowy dreszczyk emocji. Ten fragment jaskini zdecydowanie można uznać za najciekawszy. Potem zostało nam tylko pokonać Komorę Końcową i w końcu Otworem Północnym wydostać się na powierzchnię.



Na zewnątrz mogliśmy odetchnąć z ulgą, że Mylną możemy uznać za zaliczoną.  Po naszych podziurawionych ubraniach, a w niektórych przypadkach po tym co z nich zostało, widać, że nie było łatwo.

Foto: Locht


Ta dwudziesta spośród najdłuższych jaskiń w Tatrach (licząc jej długość wraz z połączoną Jaskinią Obłazkową zajmuje miejsce 18.), pokazała nam swoje bardziej mroczniejsze oblicze i sprawiła, że jeszcze bardzo długo będzie musiała poczekać na to, byśmy odwiedzili ją ponownie.




Droga powrotna nadała się idealnie na popołudniową drzemkę. Kiedy dojechaliśmy już do Krakowa, miasto powitało nas porządną ulewą. Prosto z autokaru pobiegliśmy na tramwaj, a potem już pieszo do domu Lochta, gdzie czekała na nas jego mama z pyszną kolacją.