Obserwatorzy

Popularne posty

czwartek, 28 maja 2020

Wycieczka nr 66: BABIA GÓRA NIEJEDNO MA IMIĘ


23.05.2020

Skład: Oliwka, Makumba, Raku i Ja

Trasa: Dyminy - Babia Góra - Kłm. Suków - Kuby-Młyny - Radomice II -
Las Radomicki -  Ostra Górka - Diabelski Kamień - Radomice II, ok. 27 km

Jeśli wierzyć badaczom poganie składali tutaj ofiary swym bogom. Wśród ofiar trafiali się również ludzie. Często na wpół żywi. Miejsce to za sprawą rzekomych sabatów czarownic, niewyjaśnionych zaginięć, czy rytualnych praktyk z udziałem laleczek podobnych do tych używanych w kulcie Vodoo; zyskało sławę rozkochanego przez diabła. Poznajcie Babią Górę, ale tą świętokrzyską.

Niektórym zanadto udzielił się klimat tego miejsca
Foto: Raku

Las zgotował nam powitanie tak cierpkie, że niemal od razu poczuliśmy się obco. Bo jak czuć się inaczej, gdy napiera na Ciebie ściana splecionego gąszczu. Wprawdzie udało nam się dopaść ścieżkę, chyba jedyną jaka istniała, ale i ona była stłamszona przez krzaki. Jednoczesne odgarnianie gałęzi za gałęzią i walka z paskudnymi chaszczami weszły nam w nawyk. W okolicach szczytu wreszcie przerzedniało. 

Skałki na szczycie Babiej Góry pobudzały wyobraźnię ludzi od najdawniejszych czasów. Starali oni sobie wytłumaczyć przeróżnymi sposobami skąd u diabła skały wzięły się akurat na Babiej Górze, podczas, gdy na pozostałych szczytach w okolicy żadnych skałek nie było. Tak zrodziła się legenda.

Nie do pomyślenia, że jeszcze w XIX wieku nie rosło tu ani jedno drzewo.

Jak dawne słowo niesie niegdyś na szczycie Babiej Góry budowano świątynię. Traf chciał, że pewnego razu w pobliżu robót przejeżdżał mieszkaniec pobliskiej wioski. Pozdrowił on budowniczych słowami ,,Szczęść Boże!". I choć słowa młodzieńca wybrzmiały głośno, nie odpowiedział mu nikt. Gdy młodzieniec miał zamiar już odjeżdżać w dalszą podróż, rozległ się straszliwy huk i z góry zaczęły spadać ogromne głazy. Naraz młodzieńcowi ukazał się widok budowli, która z niepojętą siłą zaczęła rozpadać się na drobne fragmenty. Ogarnięty strachem czym prędzej uciekł. Nigdy potem już żaden śmiertelnik nie odważył się stawiać w tym miejscu świątyni. Mówi się, że skały są pamiątką po tejże świątyni. Jak w każdej legendzie, tak i w tej znajdziemy ziarenko prawdy. 

Babia Góra Suków 3

Wcześniej jednak musimy udać się z wizytą do naszych praprzodków. Cofamy się więc o całe tysiąclecie, gdy ponad 70 % obszaru dzisiejszej Polski, od Bałtyku aż po Tatry pokrywała bezkresna puszcza, w której to zaszyli się poganie i ich mroczne rytuały.

Poganie lubili udobruchać swoich bogów. W tym celu składali im ofiary. Zwykle starczało bydło, jednak w wyjątkowych okolicznościach, gdy sprawa była naprawdę poważna owieczka, krowa, czy inna świnka szły w odstawkę i rozglądano się za dwunożną ofiarą. Najczęściej obrywało się innowiercom, którzy odważyli się wkroczyć na tereny zajmowane przez ludy pogańskie. Ale nie zawsze. Zdarzały się również przypadki, gdy osobę do poświęcenia wybierano w drodze losowania. Termin takiego losowania najczęściej pokrywał się z powrotem z wyprawy wojennej. Wtedy to ponoć sami bogowie szeptali na ucho żercom, czyli pogańskim kapłanom oraz radzie plemiennej jaka forma ofiary zrobi im dobrze. Kiedy ofiara była już wybrana, przechodzono do makabrycznej praktyki. 

Babia Góra Suków 6
Fragment szczytowych wychodni wapienia dolnodewońskiego ciągnących się na długości kilkunastu metrów

Nieszczęśnik był wożony po sąsiednich wioskach, gdzie okładano go kijami i wyszydzano z niego. Taki zmaltretowany trafiał wprost na kamienny ołtarz. Nie szczędzono krwi. Na oczach zgromadzonych jego ciało było rozczłonkowywane. Zaszczytne miejsce w rytuale zajmowała głowa. Po egzekucji nabijano ją na pal, wierząc, że dzięki temu dusza trafi do nieba, zaś reszta ciała do pogańskiego odpowiednika zaświatów - krainy za wielką wodą. 

Po śmierci ofiarę prawdopodobnie grzebano z dala od siedzib ludzkich. Ciekawi was czemu? Otóż wierzono, że taki poćwiartowany męczennik może zmartwychwstać pod postacią wampira, albo co gorsza strzygi. Ci poganie mieli nieźle powalone we łbach. 

Na początku XX wieku, na stokach Babiej Góry, a dokładniej w miejscu określanym przez miejscowych nieprzypadkowo Diabelskim Łożem, natrafiono na zagadkowe wyroby z gliny. Badania doprowadziły do zaskakującego odkrycia. Znalezisko okazało się fragmentami glinianych figurek, które kształtem przypominały ludzkie postaci. Figurki związane były z praktykami magicznymi. Miały na celu zadawać cierpienie ukazanym na nich postaciom. Czyżby pogańskie praktyki przetrwały próbę wieków i do dziś mają swoich naśladowców?

Diabelskie Łoże Babia Góra Suków 5
Analiza naszych ekspertów
Foto: Raku

Trzymała się nas myśl, że w gęstym poszyciu lasów Babiej Góry życie było schowane, wręcz uśpione. Wraz z początkiem wędrówki przez sosnowe bory zniknął dotychczasowy wieczny półmrok. Natura natychmiast odżyła i rozbłysła. Żółciło się od kwiatów żarnowca, powietrze przesycał słodki zapach miodu, a po pniach i wysoko w gałęziach drzew harcowały wiewiórcze oseski. 

Kwitnący żarnowiec
Złocące się w słońcu krzewy żarnowca

Powoli zbliżaliśmy się do kamieniołomu. Teren wyglądał jak po wojennych nalotach. Pełno było dołów po dawnych wyrobiskach. To wznosząc się, to zbiegając na dno zagłębień, odnosiliśmy wrażenie, że nie idziemy, lecz płyniemy po wezbranym morzu, albo osiodłaliśmy jakiegoś narowistego rumaka . 

Kamieniołom rzeczywiście leżał całkiem blisko. Wystarczyło podążać śladem dziur jakieś pięć minut. Co tu dużo mówić, wyrobisko urodą nie grzeszyło, właściwie to ledwośmy je widzieli. Za to śmieci - mnóstwo. Wyobraź sobie, że idziesz lasem, a tu bez pardonu, żadnego ostrzeżenia, wpadasz na jednookiego, pluszowego słonia wielkości pięciolatka pędzonego na sterydach. Taka sytuacja. 

Kamieniołom w Sukowie 1

Kamieniołom w Sukowie 2
Skalne schody

Oczko mu się odlepiło, temu słoniu

Po drodze natknęliśmy się jeszcze na trochę oznak cywilizacji. Znalazł się drut kolczasty pośrodku niczego, albo przegląd najcudaczniejszych domków letniskowych jakie moje oczy widziały (masajska chata obwarowana ogrodzeniem z wystruganych dzid - czemu by nie).  Niebawem uczucie bliskości cywilizacji równie szybko co się pojawiło, tak prysło. Ponownie wylądowaliśmy na nieprzystępnych rewirach.  

Poligon w Sukowie
Jak się dowiedzieliśmy z tabliczek drut ogradzał teren wykorzystywany do ćwiczeń przez wojsko

Kuby Las Podmarzysz 2
Są miejsca, w których sezon grzybowy trwa cały rok

Odtąd cykl życia wyznaczała rzeka. Jeśli coś żyło, to rządziło się jej prawami. W starciu z rzeką nie oparły się żadne piaszczyste brzegi, które namiętnie podmywała i podcinała głęboko, ogołacając skarpy po same korzenie. Do częstych widoków należały drzewa oplecione pnączami chmielu, które zwisały aż do ziemi. Cóż, jaka dżungla takie liany.  

Czarna Nida 1

Musieliśmy mieć się na baczności, bo niebezpieczeństwo czyhało na nas dosłownie na każdym kroku. Pod stopami niepewny grunt, miejscami grząsko. Spod zielonego kożuchu rzęsy i warstwy unoszących się liści dopiero z bliska widać prześwitującą wodę. Zarastające starorzecza jakoś szczególnie nie odcinały się od wszędobylskiej zieleni. Przy braku wzmożonej czujności łatwo było w nie wpaść. 

Nie lepiej sytuacja wyglądała tuż nad czubkami naszych głów. Tam, w gęstym listowiu utkane były niby lepką przędzą konstrukcje przypominające namioty. Wystarczyło nieostrożnie przejść i przypadkiem o taki namiot zahaczyć - obojętnie czy to plecakiem, czy głową - a w efekcie namiot się rozrywał i zwalało się na ciebie nawet 200 obślizgłych, ruchliwych larw. Należały do szkodnika pełnej krwi, który ma w zwyczaju wgryzać się w liście drzew, a następnie wyjadać miąższ pozostawiając dziury, tzw. miny. Atakuje głównie jabłonie, przez co jest zmorą dla sadowników, którzy z resztą nie bez powodu nadali mu nazwę namiotnik jabłoniaczek.

Namiotnik jabłoniaczek

Czarna Nida 8
Zarastające starorzecze, na którym utworzyło się urokliwe oczko wodne

Wkrótce z bagnisk znaleźliśmy się pośród szuwarów. Przyszło przedzierać się przez trzcinę wyższą o kilka głów od nas. Pozostałości po ścieżce nie było, tak więc sami musieliśmy zabrać się za jej wydeptywanie. Grupie przewodził niezmordowany Makumba. To, co stanęło, albo wyrosło mu na drodze czekała kompletna destrukcja. Pędy kładły się jeden za drugim, pokrzywy mieszały z błotem. Makumba dumnie dzierżył w dłoni wyschnięty badyl, jakby to nie był badyl, a hiszpańska szpada, zaś on sam był konkwistadorem podbijającym kolejne niezdobyte lądy. 

Badyl dotrzymywał nam kroku uniesiony wysoko nad rozczochranymi czuprynami trzciny. Tak nas ten widok urzekł, że niedługo potem wędrował już nie jeden, a cztery badyle. 


Pokrzywowe tortury

Przyznaję, na śmierć umknęło mi, że skoro tak od ponad godziny wędrowaliśmy z nurtem Czarnej Nidy, to w którymś momencie czekać nas będzie przeprawa na drugi brzeg. I istotnie czekała. Wbiło mnie w osłupienie, gdy stanąłem nad pożartym przez rdzę szynomostkiem. Niedowierzałem, że ma on przetrwać przejście nas wszystkich. Nie było innej rady jak przekonać się o tym stawiając pierwszy krok. Oj drobniliśmy. Buty w teście równowagi szurały o metal. Oczy nie potrafiły powstrzymać się od gapienia w szczelinę pod nogami, gdzie przepływała mętna rzeka. 

Kuby Młyny mostek na Czarnej Nidzie
Cała konstrukcja "trzymała się" wyłącznie na trzech takich zabezpieczeniach, jakie znajdują się na środku mostu.

Za mostem czekała nas miła odmiana po przedzieraniu się przez chaszcze, które każdemu z osobna dało w kość. Otworzyły się połacie łąk skąpanych w eksplozji kwiatów. Daliśmy się ponieść chwili i nim człowiek się zorientował już ktoś okładał go dmuchawcem. Wszędzie pełno było ich nasion. Unosiły się w powietrzu niczym pierze po bitwie na poduszki.

Ani wiatru, ani latawcy. Zostały same dmuchawce.
Foto: Raku

Kuby Młyny łąka nad Nidą

Niedostępna dzicz odchodziła w niepamięć. Odtąd maszerowaliśmy ścieżką z prawdziwego zdarzenia. Czasem trafiały się jeszcze jakieś podmokłości, ale i one wydawały się jakby bardziej przyjazne. Rosły tu obficie skrzypy przypominające macki wynurzające się z błota. Co ciekawe skrzypy naprawdę skrzypiały. Działo się tak za sprawą wysokiej zawartości krzemionki, która przy rozcieraniu wydawała charakterystyczne skrzyp. 

Skrzyp
Kolorowy skrzyp bagienny

Co dalej w skrócie: migawki z lasu, kapliczki, dużo kapliczek, wojenne okopy. Za punkt honoru obrałem sobie cel znalezienia pobliskiego diabelskiego, który miał leżeć gdzieś w ostępach radomickiego lasu. Ten las radomicki prześladować mnie będzie jeszcze długo po nocach. 
 
Nadrzewna kapliczka 1
Drewniana kapliczka, podobna do tych, które jeszcze mijaliśmy tego dnia w okolicznych lasach

Radomice las  stary dąb 2
Jeden z potężnych dębów. Choć martwy daje schronienie rodzince dzięciołów
Foto: Oliwka

Była godzina 14:30. Poszukiwania rozpoczęliśmy od uroczyska, w które zaprowadziła nas skrzyneczka z niezawodnego geocachingu. Ileż tam było zieleni! Zielone drzewa, wielkie paprocie sięgające kolan, nawet głazy pokrywał kożuch zielonego mchu. Słowem cudnie, tylko Diabelskiego Kamienia brak. GPS z resztą działa nie lepiej. Co parę kroków krzyczy głosem Ivony, że utracił sygnał. Obyśmy się nie zgubili. Tego by tylko brakowało. 

Wychodnie skalne na Ostrej Górce w lesie w Radomicach 3

Deszcz pociekł z chmur, gdy wybiła druga godziny poszukiwań. Chłopaki i Oliwka jak czterdzieści minut temu legli na poboczu drogi niczym kłody, tak leżeli nadal. Deszcz zdawał się mało co ich obchodzić. Widzieliśmy się co parę minut, jak wracałem z nowymi wieściami z frontu samotnych poszukiwań. Cierpliwie znosili moje fanaberie. 

Dochodziło wpół do szóstej. Bliski obłędu przerzuciłem się na bieganie, licząc, że tym sposobem przeczeszę większy obszar. Na próżno. Ścieżki wydawały się dziwnie znajome. Raz po raz kręciłem się w kółko. Gdzie bym nie spojrzał, tam pojawiał się kamień. Coś na wzór fatamorgany.
Chwytałem się każdej z metod: świdrowałem, ryłem ten las niczym dzik. W końcu zrezygnowany brakiem rezultatów zdecydowałem się na ostatni zwiad. Wywlekłem z legowiska Bartka. Daliśmy sobie kwadrans i ani minuty dłużej, po czym rozdzieliliśmy się. Zanim zdążyliśmy stracić siebie z oczu, wydarłem się w niebogłosy. Bartek już wiedział co się święci. Chwycił po aparat i przybiegł do mnie.

Diabelski Kamień w Radomicach 3
Wyłaniające się zza mchu i ściółki piaskowce dolnodewońskie
Foto: Raku

Diabelski Kamień w Radomicach 4
Wszystkie skalne obiekty tworzą skalną grzędę o długości ok. 20 m i wysokości dochodzącej do 2,7 m

Szczerzyłem się do Bartka. Tak oto o 18:30, po 4 godzinach wysiłku i przeszukaniu ponad 24 ha lasu nareszcie udało mi się odnaleźć Diabelski Kamień! Bartek rzecz jasna też podzielał moją radość, ale jeszcze bardziej cieszył się z faktu, że zaraz zawiniemy się do domu. 
Nie tracąc chwili zwłoki wróciliśmy po resztę. Przyprowadziliśmy ich niedługo później, specjalnie od tyłu, by spotęgować efekt wow. 
Jesteśmy na miejscu, mówię im. Zagryzam wargi, oddech łapię w podnieceniu i czekam na reakcje. Pada pierwsza: to tyle szliśmy, żeby znowu kamień zobaczyć? Zupełnie jakby się przez tyle lat jeszcze nie przywykli.

Diabelski Kamień w Radomicach 10
Najbardziej zmordowany nawet nie miał siły zapozować do zdjęcia 
Foto: Statyw

piątek, 15 maja 2020

Wycieczka nr 65: TAM GDZIE BLISKO, A WCIĄŻ NIE PO DRODZE


9.05.2020

Skład: Oliwka, Kędzier, Makumba, Bugli, Raku i Ja

Trasa: Kielce, ul. Hubalczyków - G. Buk - Rez. Sufraganiec - Pod Kamieniem -
G. Sosnowica - Kłm. Sosnowica - G.Wierzejska - Sieje ok. 27 km

Nastała nowa rzeczywistość. Wielu z nas odebrała ona możliwość realizacji własnych pasji, jak i spotkań z najbliższymi. Miasta opustoszały, a ludzie pochowali się w domach. Ten niekończący się czas niepokoju i każdy dzień niepewności, zmienił nasze dotychczasowe przyzwyczajenia. Pojawiła się ciągła powtarzalność, rutyna, a pusta przestrzeń zapełniła się samotnością. Choć wróg jest niewidzialny i nie wybiera swoich ofiar, (o czym wielu wciąż zapomina) jesteśmy w stanie z nim wygrać, dzięki wspólnej solidarności. Jak wiadomo nie od dziś w grupie siła. Grupie najlepszych przyjaciół, kumpli ze szkolnego boiska, czy świeżo poznanych osób dzielących wspólne zainteresowania. To właśnie dzięki nim, w tej kryzysowej sytuacji, odnajdujemy promyk nadziei w lepszą przyszłość.

By móc kontynuować nasze wycieczki, musieliśmy dojść do pewnego kompromisu. Spotkało się to z licznymi, nie występującymi nigdy wcześniej dylematami. Na pierwszym miejscu było jednak nasze zdrowie i bezpieczeństwo. Wiązało się ono m.in z obowiązkowym nakryciem twarzy w miejscach, gdzie było ono niezbędne, zmniejszoną ilością uczestników wycieczki, czy rezygnacją z komunikacji publicznej. Największym wyzwaniem okazało się jednak wytyczenie samej trasy. Ta w miarę możliwości miała przebiegać po dzikich terenach, z dala od cywilizacji. Kiedy i to kryterium było już spełnione, można było ruszać w drogę.

Dotarcie w miejsce naszej zbiórki niektórym przysporzyło sporo trudności. Kiedy uzbierał się już komplet uczestników, ruszyliśmy przed siebie. Ścieżka, którą początkowo wędrowaliśmy, po kilku minutach przerodziła się w niekończące zarośla. Liczne próby odnalezienia alternatywnej drogi, zakończyły się fiaskiem i wkroczeniem w dzikie ostępy Góry Buk. Przebijający się tu zza linii drzew biało-czerwony komin elektrociepłowni, wyznaczał kierunek naszego marszu.

Jednak i on nie był wiecznie widoczny, przez co nie zabrakło błądzenia i przedzierania się przez gęstwinę krzaków. To co planowałem przejść w maksymalnie kwadrans, zajęło nam niemalże godzinę. Po tym jakże kosmicznym czasie dotarliśmy na szczyt zarastającej już hałdy pobliskiego kamieniołomu. Z góry roztaczał się wspaniały widok na nasze rodzinne miasto, Łysogóry, a także znajdujące się na pierwszym planie budynki kieleckiej elektrociepłowni.



Następnie leśnymi ścieżkami powędrowaliśmy wzdłuż rozlewisk, które spodobały się tutejszym bobrom.

Paź żeglarz

W końcu przyszedł czas przejścia przez zabudowania Gruchawki, gdzie rozdzieliliśmy się na dwie grupy i w 5 minutowych odstępach czasu powędrowaliśmy do Sufragańca. Gdy wszyscy dotarli na miejsce, mogliśmy rozpocząć zwiedzanie rezerwatu. Sufragańczyk płynący dnem doliny, dawał nam przyjemny chłód podczas dalszej wędrówki. W jego najbardziej malowniczym odcinku mogliśmy zobaczyć odsłonięcia skał węglanowych.



Tutejszy las jest miejscem bytowania dla wielu rzadkich gatunków zwierząt, m.in jarząbka, popielicy, czy traszki górskiej. Tablice ścieżki dydaktycznej, zaprowadziły nas przez drewniane pomosty do przejścia pod torami, gdzie chwilę powędrowaliśmy żółtym szlakiem spacerowym.

Kolejne kilometry prowadziły równolegle do torów, ścieżkami, na których co jakiś czas pojawiły się kałuże oraz ogromne ilości błota. Nie mieliśmy jednak co narzekać, bo dawno nie padało i dało się jakoś przejść. I tak dotarliśmy do pierwszego przepustu kolejowego. Był całkiem ciekawy, zwłaszcza z daleka. Jakiś czas potem znaleźliśmy drugi, który stanowi jeden z niewielu reliktów kolei Iwanogorodzko - Dąbrowskiej, prowadzącej niegdyś m.in po terenach naszego województwa. Sama budowla pochodzi z połowy lat 80-tych XIX wieku. Około 15 metrowe przejście tym klimatycznym tunelem było dla nas swoistą podróżą w czasie.

Oględziny ekspertów

Dzięki solidności zaborców obiekt przetrwa zapewne jeszcze przez wiele lat


Dalej udaliśmy się w stronę naszej następnej atrakcji. Spodziewaliśmy się długiego błądzenia po okolicy, jednak przy odrobinie szczęścia udało nam się odszukać skałki.
Wszyscy, którzy byli w tym miejscu, wiedzą, że jest ono położone w niezwykle malowniczej i cudownie odludnej okolicy. Zapragnęliśmy zostać tu na dłużej i zrobiliśmy sobie upragniony postój.

Odsłaniające się piaskowce dewońskie


Ekipa w komplecie i w maseczkach oczywiście
Foto: Statyw
Przydał się on każdemu z nas, jednak zbyt długa przerwa od chodzenia dała się we znaki i po odpoczynku nie mieliśmy już tyle sił, co kilka kilometrów wcześniej. Idąc teraz wolniej, mieliśmy więcej czasu, by nacieszyć się pięknem lasu, którym wędrowaliśmy.

Trzymając się zaznaczonego na mapie strumyka, dotarliśmy pod kolejną z ciekawostek kolejowych, czyli most na Sufragańcu. Tyle ile było osób, tyle też pomysłów pojawiło się na przekroczenie rzeczki. Najoryginalniejszy zaprezentował Bugli, który suchą stopą pokonał przeszkodę w jej najgłębszym miejscu.


Potrzeba matką, a w tym przypadku ojcem wynalazków

Po drugiej stronie mostu, przyszedł czas na poszukiwania ciekawostki przyrodniczej. Niestety nic z tego nie wyszło. Zaraz po tym, gdy znalazłem się w szukanym miejscu, wkroczyłem na mocno podmokły teren. Do tego stopnia, że zmuszony byłem wrócić do pozostałych, którzy zyskali tym samym nieplanowaną przerwę.

By dostać się do celu wędrówki, cały czas staraliśmy się wejść na szlak czerwony. Dzięki naszym staraniom, pokonaliśmy niezwykle malowniczy odcinek przez buczynę i znaleźliśmy się przy zupełnie nieplanowanej atrakcji. Była nią stara ambona. Ci, co choć trochę nas znają, wiedzą, że na takie obiekty bardzo lubimy się wspinać, zwłaszcza jeśli są wysokie. A ta była, choć może nie aż tak, jak ta, którą odwiedziliśmy podczas wycieczki nr 61.

Wiosenna zieleń


Okno na świat
Przyjemna ścieżka biegnąca u podnóża Sosnowicy (413 m.n.p.m), skłoniła nas do pozostania na niej, aż do czasu, kiedy wyjdziemy na szlak czerwony.

Ten dopiero złapaliśmy na samym szczycie góry, tuż przy parkingu leśnym obok pomnika Żołnierzy AK. Tam też spotkaliśmy tłum rowerzystów i grupkę turystów pieszych. Żaden z nich nie miał oczywiście maseczki. Na widok nas w nakryciach twarzy, podążających w ich stronę, spoglądali jak na oddział kosmitów z innej planety. Po przekroczeniu ruchliwej szosy dotarliśmy do ostatniego punktu wycieczki, czyli kamieniołomu piaskowców Sosnowica.

Zarówno z góry, jak i z dołu, miejsce to wyglądało bardzo ciekawie, zwłaszcza, że zewsząd otoczone było ścianą lasu. Bardzo podoba się to okolicznym zwierzętom, które często odwiedzają dno wyrobiska. Tutaj też przyszedł czas na dłuższy odpoczynek, podczas którego zaplanowaliśmy drogę powrotną.

Na dnie wyrobiska

Malownicza ściana triasowych piaskowców tumlińskich

Ścieżki i bezdroża okolicznych lasów wyprowadziły nas na przejście nad ekspresówką, gdzie weszliśmy na szlak czerwony.

Podążaliśmy nim aż do linii wysokiego napięcia, przy której połowa ekipy poszła dalej za znakami szlaku na przystanek autobusowy w Dąbrowie, a druga, (w której byłem także ja) powędrowała w kierunku góry Wierzejskiej. Na szczycie pożegnaliśmy się z Oliwką i dalej z Bartkiem udaliśmy się przez tutejsze lasy do stacji benzynowej w Siejach, skąd wróciliśmy z jego tatą do naszych domów.

Widok m.in na Osiedle Dąbrowa, Os. Świętokrzyskie i niknący za słupem linii wysokiego napięcia szczyt Telegrafu.

Dla wielu z nas był to długo wyczekiwany dzień, który spędziliśmy w świetnym towarzystwie.
Nie wszyscy z ekipy mogli się jednak z nami spotkać i przeżyć wspólne przygody. Dzielący nas dystans, skutecznie uniemożliwił zobaczenie się z niektórymi.
Na szczęście znaleźli oni pewien sposób, by także aktywnie spędzić tą słoneczną sobotę.
I tak Locht postanowił w tym samym czasie, kiedy odbywała się nasza wycieczka, zrobić swoją; po najbliższej okolicy.

Wszystko nabrało już wiosennych kolorów.
Foto: Locht

Foto: Locht

Foto: Mama Lochta