23.05.2020
Skład: Oliwka, Makumba, Raku i Ja
Trasa: Dyminy - Babia Góra - Kłm. Suków - Kuby-Młyny - Radomice II -
Las Radomicki - Ostra Górka - Diabelski Kamień - Radomice II, ok. 27 km
Jeśli wierzyć badaczom poganie składali tutaj ofiary swym bogom. Wśród ofiar trafiali się również ludzie. Często na wpół żywi. Miejsce to za sprawą rzekomych sabatów czarownic, niewyjaśnionych zaginięć, czy rytualnych praktyk z udziałem laleczek podobnych do tych używanych w kulcie Vodoo; zyskało sławę rozkochanego przez diabła. Poznajcie Babią Górę, ale tą świętokrzyską.
Niektórym zanadto udzielił się klimat tego miejsca Foto: Raku |
Las zgotował nam powitanie tak cierpkie, że niemal od razu poczuliśmy się obco. Bo jak czuć się inaczej, gdy napiera na Ciebie ściana splecionego gąszczu. Wprawdzie udało nam się dopaść ścieżkę, chyba jedyną jaka istniała, ale i ona była stłamszona przez krzaki. Jednoczesne odgarnianie gałęzi za gałęzią i walka z paskudnymi chaszczami weszły nam w nawyk. W okolicach szczytu wreszcie przerzedniało.
Skałki na szczycie Babiej Góry pobudzały wyobraźnię ludzi od najdawniejszych czasów. Starali oni sobie wytłumaczyć przeróżnymi sposobami skąd u diabła skały wzięły się akurat na Babiej Górze, podczas, gdy na pozostałych szczytach w okolicy żadnych skałek nie było. Tak zrodziła się legenda.
Jak dawne słowo niesie niegdyś na szczycie Babiej Góry budowano świątynię. Traf chciał, że pewnego razu w pobliżu robót przejeżdżał mieszkaniec pobliskiej wioski. Pozdrowił on budowniczych słowami ,,Szczęść Boże!". I choć słowa młodzieńca wybrzmiały głośno, nie odpowiedział mu nikt. Gdy młodzieniec miał zamiar już odjeżdżać w dalszą podróż, rozległ się straszliwy huk i z góry zaczęły spadać ogromne głazy. Naraz młodzieńcowi ukazał się widok budowli, która z niepojętą siłą zaczęła rozpadać się na drobne fragmenty. Ogarnięty strachem czym prędzej uciekł. Nigdy potem już żaden śmiertelnik nie odważył się stawiać w tym miejscu świątyni. Mówi się, że skały są pamiątką po tejże świątyni. Jak w każdej legendzie, tak i w tej znajdziemy ziarenko prawdy.
Wcześniej jednak musimy udać się z wizytą do naszych praprzodków. Cofamy się więc o całe tysiąclecie, gdy ponad 70 % obszaru dzisiejszej Polski, od Bałtyku aż po Tatry pokrywała bezkresna puszcza, w której to zaszyli się poganie i ich mroczne rytuały.
Poganie lubili udobruchać swoich bogów. W tym celu składali im ofiary. Zwykle starczało bydło, jednak w wyjątkowych okolicznościach, gdy sprawa była naprawdę poważna owieczka, krowa, czy inna świnka szły w odstawkę i rozglądano się za dwunożną ofiarą. Najczęściej obrywało się innowiercom, którzy odważyli się wkroczyć na tereny zajmowane przez ludy pogańskie. Ale nie zawsze. Zdarzały się również przypadki, gdy osobę do poświęcenia wybierano w drodze losowania. Termin takiego losowania najczęściej pokrywał się z powrotem z wyprawy wojennej. Wtedy to ponoć sami bogowie szeptali na ucho żercom, czyli pogańskim kapłanom oraz radzie plemiennej jaka forma ofiary zrobi im dobrze. Kiedy ofiara była już wybrana, przechodzono do makabrycznej praktyki.
|
Nieszczęśnik był wożony po sąsiednich wioskach, gdzie okładano go kijami i wyszydzano z niego. Taki zmaltretowany trafiał wprost na kamienny ołtarz. Nie szczędzono krwi. Na oczach zgromadzonych jego ciało było rozczłonkowywane. Zaszczytne miejsce w rytuale zajmowała głowa. Po egzekucji nabijano ją na pal, wierząc, że dzięki temu dusza trafi do nieba, zaś reszta ciała do pogańskiego odpowiednika zaświatów - krainy za wielką wodą.
Po śmierci ofiarę prawdopodobnie grzebano z dala od siedzib ludzkich. Ciekawi was czemu? Otóż wierzono, że taki poćwiartowany męczennik może zmartwychwstać pod postacią wampira, albo co gorsza strzygi. Ci poganie mieli nieźle powalone we łbach.
Na początku XX wieku, na stokach Babiej Góry, a dokładniej w miejscu określanym przez miejscowych nieprzypadkowo Diabelskim Łożem, natrafiono na zagadkowe wyroby z gliny. Badania doprowadziły do zaskakującego odkrycia. Znalezisko okazało się fragmentami glinianych figurek, które kształtem przypominały ludzkie postaci. Figurki związane były z praktykami magicznymi. Miały na celu zadawać cierpienie ukazanym na nich postaciom. Czyżby pogańskie praktyki przetrwały próbę wieków i do dziś mają swoich naśladowców?
Analiza naszych ekspertów Foto: Raku |
Trzymała się nas myśl, że w gęstym poszyciu lasów Babiej Góry życie było schowane, wręcz uśpione. Wraz z początkiem wędrówki przez sosnowe bory zniknął dotychczasowy wieczny półmrok. Natura natychmiast odżyła i rozbłysła. Żółciło się od kwiatów żarnowca, powietrze przesycał słodki zapach miodu, a po pniach i wysoko w gałęziach drzew harcowały wiewiórcze oseski.
Złocące się w słońcu krzewy żarnowca |
Powoli zbliżaliśmy się do kamieniołomu. Teren wyglądał jak po wojennych nalotach. Pełno było dołów po dawnych wyrobiskach. To wznosząc się, to zbiegając na dno zagłębień, odnosiliśmy wrażenie, że nie idziemy, lecz płyniemy po wezbranym morzu, albo osiodłaliśmy jakiegoś narowistego rumaka .
Kamieniołom rzeczywiście leżał całkiem blisko. Wystarczyło podążać śladem dziur jakieś pięć minut. Co tu dużo mówić, wyrobisko urodą nie grzeszyło, właściwie to ledwośmy je widzieli. Za to śmieci - mnóstwo. Wyobraź sobie, że idziesz lasem, a tu bez pardonu, żadnego ostrzeżenia, wpadasz na jednookiego, pluszowego słonia wielkości pięciolatka pędzonego na sterydach. Taka sytuacja.
Skalne schody |
Jak się dowiedzieliśmy z tabliczek drut ogradzał teren wykorzystywany do ćwiczeń przez wojsko |
Są miejsca, w których sezon grzybowy trwa cały rok |
Odtąd cykl życia wyznaczała rzeka. Jeśli coś żyło, to rządziło się jej prawami. W starciu z rzeką nie oparły się żadne piaszczyste brzegi, które namiętnie podmywała i podcinała głęboko, ogołacając skarpy po same korzenie. Do częstych widoków należały drzewa oplecione pnączami chmielu, które zwisały aż do ziemi. Cóż, jaka dżungla takie liany.
Musieliśmy mieć się na baczności, bo niebezpieczeństwo czyhało na nas dosłownie na każdym kroku. Pod stopami niepewny grunt, miejscami grząsko. Spod zielonego kożuchu rzęsy i warstwy unoszących się liści dopiero z bliska widać prześwitującą wodę. Zarastające starorzecza jakoś szczególnie nie odcinały się od wszędobylskiej zieleni. Przy braku wzmożonej czujności łatwo było w nie wpaść.
Nie lepiej sytuacja wyglądała tuż nad czubkami naszych głów. Tam, w gęstym listowiu utkane były niby lepką przędzą konstrukcje przypominające namioty. Wystarczyło nieostrożnie przejść i przypadkiem o taki namiot zahaczyć - obojętnie czy to plecakiem, czy głową - a w efekcie namiot się rozrywał i zwalało się na ciebie nawet 200 obślizgłych, ruchliwych larw. Należały do szkodnika pełnej krwi, który ma w zwyczaju wgryzać się w liście drzew, a następnie wyjadać miąższ pozostawiając dziury, tzw. miny. Atakuje głównie jabłonie, przez co jest zmorą dla sadowników, którzy z resztą nie bez powodu nadali mu nazwę namiotnik jabłoniaczek.
Namiotnik jabłoniaczek |
Zarastające starorzecze, na którym utworzyło się urokliwe oczko wodne |
Wkrótce z bagnisk znaleźliśmy się pośród szuwarów. Przyszło przedzierać się przez trzcinę wyższą o kilka głów od nas. Pozostałości po ścieżce nie było, tak więc sami musieliśmy zabrać się za jej wydeptywanie. Grupie przewodził niezmordowany Makumba. To, co stanęło, albo wyrosło mu na drodze czekała kompletna destrukcja. Pędy kładły się jeden za drugim, pokrzywy mieszały z błotem. Makumba dumnie dzierżył w dłoni wyschnięty badyl, jakby to nie był badyl, a hiszpańska szpada, zaś on sam był konkwistadorem podbijającym kolejne niezdobyte lądy.
Badyl dotrzymywał nam kroku uniesiony wysoko nad rozczochranymi czuprynami trzciny. Tak nas ten widok urzekł, że niedługo potem wędrował już nie jeden, a cztery badyle.
Pokrzywowe tortury |
Przyznaję, na śmierć umknęło mi, że skoro tak od ponad godziny wędrowaliśmy z nurtem Czarnej Nidy, to w którymś momencie czekać nas będzie przeprawa na drugi brzeg. I istotnie czekała. Wbiło mnie w osłupienie, gdy stanąłem nad pożartym przez rdzę szynomostkiem. Niedowierzałem, że ma on przetrwać przejście nas wszystkich. Nie było innej rady jak przekonać się o tym stawiając pierwszy krok. Oj drobniliśmy. Buty w teście równowagi szurały o metal. Oczy nie potrafiły powstrzymać się od gapienia w szczelinę pod nogami, gdzie przepływała mętna rzeka.
Cała konstrukcja "trzymała się" wyłącznie na trzech takich zabezpieczeniach, jakie znajdują się na środku mostu. |
Ani wiatru, ani latawcy. Zostały same dmuchawce. Foto: Raku |
Kolorowy skrzyp bagienny |
Deszcz pociekł z chmur, gdy wybiła druga godziny poszukiwań. Chłopaki i Oliwka jak czterdzieści minut temu legli na poboczu drogi niczym kłody, tak leżeli nadal. Deszcz zdawał się mało co ich obchodzić. Widzieliśmy się co parę minut, jak wracałem z nowymi wieściami z frontu samotnych poszukiwań. Cierpliwie znosili moje fanaberie.
Dochodziło wpół do szóstej. Bliski obłędu przerzuciłem się na bieganie, licząc, że tym sposobem przeczeszę większy obszar. Na próżno. Ścieżki wydawały się dziwnie znajome. Raz po raz kręciłem się w kółko. Gdzie bym nie spojrzał, tam pojawiał się kamień. Coś na wzór fatamorgany.
Chwytałem się każdej z metod: świdrowałem, ryłem ten las niczym dzik. W końcu zrezygnowany brakiem rezultatów zdecydowałem się na ostatni zwiad. Wywlekłem z legowiska Bartka. Daliśmy sobie kwadrans i ani minuty dłużej, po czym rozdzieliliśmy się. Zanim zdążyliśmy stracić siebie z oczu, wydarłem się w niebogłosy. Bartek już wiedział co się święci. Chwycił po aparat i przybiegł do mnie.
Wyłaniające się zza mchu i ściółki piaskowce dolnodewońskie Foto: Raku |
Wszystkie skalne obiekty tworzą skalną grzędę o długości ok. 20 m i wysokości dochodzącej do 2,7 m |
Szczerzyłem się do Bartka. Tak oto o 18:30, po 4 godzinach wysiłku i przeszukaniu ponad 24 ha lasu nareszcie udało mi się odnaleźć Diabelski Kamień! Bartek rzecz jasna też podzielał moją radość, ale jeszcze bardziej cieszył się z faktu, że zaraz zawiniemy się do domu.
Nie tracąc chwili zwłoki wróciliśmy po resztę. Przyprowadziliśmy ich niedługo później, specjalnie od tyłu, by spotęgować efekt wow.
Jesteśmy na miejscu, mówię im. Zagryzam wargi, oddech łapię w podnieceniu i czekam na reakcje. Pada pierwsza: to tyle szliśmy, żeby znowu kamień zobaczyć? Zupełnie jakby się przez tyle lat jeszcze nie przywykli.
No, no... Swego czasu intensywnie łaziliśmy po terenie gminy Morawica, ale do takich skalnych perełek nie udało mi się dotrzeć. Jest co zapamiętać na lepsze czasy.
OdpowiedzUsuńNa babią wchodziliśmy, ale wtedy padało, mnie chciało nam się moczyć na szczycie i tylko małe "zapuszczenie żurawia" mamy zaliczone. Też do powtórki.
Gmina Morawica kryje jeszcze trochę takich "perełek", ale nie sposób jest zobaczyć je w ciągu jednego dnia. My po tych okolicach wędrowaliśmy podzcas tej wycieczki po raz drugi i na pewno jeszcze kiedyś zawitamy w te tereny.
UsuńNo nareszcie gdzieś w trasie :) Już myślałem że zaniechaliście włóczęgi.
OdpowiedzUsuńJak zawsze fajnie opisane i bogato w fotorelacje. Pozdrowionka
Dziękujemy za pozdrowionka i również pozdrawiamy całą ekipę!
UsuńWędrowanie stało się już nieodzownym elementem życia wielu z nas i raczej z niej tak szybko nie zrezygnujemy :)