Obserwatorzy

Popularne posty

niedziela, 28 lutego 2021

Wycieczka nr 83: NA KRAŃCACH PASMA PRZEDBORSKO-MAŁOGOSKIEGO

 29.12.2020

Skład: Makumba, Bugli, Raku i Ja

Trasa: Bukowa PKP - G. Piekielnica - Kłm. Bukowa - Cieśle - Źródło "Stoki" - Dziadówki - Kłm. Małogoszcz - Leśnica - Małogoszcz PKP, ok. 24 km

Za nami 12 najdziwniejszych miesięcy z jakimi przyszło się zmierzyć. Piętrzące się na każdym kroku przeszkody, nietuzinkowe ograniczenia, a to wszystko przyprawione szczyptą nieustannej niepewności. Mimo tak wielu trudności, niezwykle cieszę się, że działalność wycieczkowa nie została w tym okresie uśpiona na dobre i w ów hibernacji nie oczekiwała "lepszych czasów". I choć rzeczywiście liczba wycieczek w porównaniu z ubiegłymi latami, znacząco spadła, to i tak z każdej wyprawy czerpaliśmy pełnymi garściami, zdając sobie sprawę, że może okazać się tą ostatnią. Czasem nawet krótki wypad tuż za granicę miasta wystarczył, abyśmy mogli przypomnieć sobie o dawnej normalności i ponownie spotkać się razem. A takiego kontaktu potrzebował każdy z nas, siedząc od wielu tygodni w czterech ścianach. Nieraz trzeba było się nieźle nakombinować, by wszystko odbywało się w sposób legalny, a przede wszystkim bezpieczny. Koniec końców się udało, a efektem tych działań są piękne wspomnienia. Rok 2020 zdecydowanie upłynął pod znakiem odkrywania nowych obiektów geologicznych. Stanowił również przełom w naszej fascynacji torfowiskami, która przerodziła się w prawdziwą miłość. Pierwszy wakacyjny wypad w góry, pierwsza wycieczka z dystansem powyżej 35 km, czy pierwsza noc spędzona w namiocie. Całkiem sporo było tych pierwszych razy, podobnie jak nowych osób, które pojawiły się na wycieczkach, podczas których łącznie przebyliśmy 536 km. I tak nadszedł dzień, w którym miała się odbyć wycieczka żegnające wszystkie powyższe chwile. Ostatnia w 2020. 

Rano deszcz dudnił o szyby naszych okien z siłą, przypominającą energiczne stukanie dzięcioła w pień lekko spróchniałego drzewa. Wierząc jednak prognozom, które mówiły, że za kilka godzin zza chmur wyłoni się Słońce, wygramoliliśmy się z domowych pieleszy i ruszyliśmy na spotkanie z duchem przygody. Kiedy tylko drzwi pociągu otworzyły się, swoje kroki skierowaliśmy wprost pod daszek przystanka, by tam przeczekać największą ulewę. Pół godziny później, mimo, iż jeszcze trochę siąpiło, postanowiliśmy rozpocząć wędrówkę, by wyrobić się ze wszystkim na czas. Przemierzając kolejne, zawiłe metry mokrego asfaltu, dotarliśmy niebawem do przejazdu kolejowego, skąd do pierwszej z atrakcji mieliśmy niecały kwadrans. U wrót ścieżki prowadzącej wprost do niej, widniała mało zachęcająca tabliczka z zakazem wstępu - teren prywatny. Nie słuchając jej zbytnio, (wszak każdy może sobie taką tabliczkę postawić na losowo wybranej ścieżce), wkrótce znaleźliśmy się na niewielkim wzgórzu. Jego zachodni stok pokrywały pola uprawne, których zapewne ona strzegła. My jednak kulturalnie obeszliśmy je znajdującą się poniżej dróżką.


Idąc nią, ostatecznie weszliśmy na okoliczną górkę o jakże wdzięcznej nazwie Piekielnica. Słynie ona jako wspaniały punkt widokowy, z którego widać doskonale m.in okolicę Łopuszna, a nawet niektóre z kieleckich osiedli.

Foto: Raku


Wapienna wychodnia na szczycie
Foto: Raku

Towarowy wjeżdżający w widoczny z daleka przekop kolejowy

Cały jej szczytowy grzbiet zbudowany jest z wapieni, głównie jurajskich, które miejscami tworzą urokliwe wychodnie, a nawet skryte w krzakach kilkumetrowe skalne ściany. Te przypominają swym wyglądem formacje z Czubatki.

Foto: Raku


A tutaj inna perspektywa


Ściany skalne mierzące nawet 4,5 metra wysokości


Jak na każdej wycieczce, również i na tej, nie mogło również zabraknąć sesji fotograficznej, a miejsce takie jak to nadawało się do tego idealnie.

Chwila dla reportera
Foto: Bugli

Wesoła ekipa i smutny widok ludzkiej głupoty oraz egoizmu

Nim postój dobiegł końca, deszcz zanikł całkowicie, a Słońce nieśmiało wyłoniło się zza popielatych obłoków. Wiatr, który od rana nie ustawał na sile, prędko rozganiał chmury, dzięki czemu z minuty na minutę, pogoda stawała się nie do poznania.

Samotne drzewko z pasiakiem w tle

Okno pogodowe

Ale wycieczka to nie tylko pogoda, która jest tak wdzięcznym tematem do pisania. To również wachlarz wrażeń. A im dłużej wędrowaliśmy, tym zaczęło robić się coraz ciekawiej. 

Foto: Raku

Najpierw ścieżka, którą dotychczas podążaliśmy, musiała zostać zastąpiona, na rzecz przedzierania się przez gąszcz. Z pomocą wówczas przyszły długie ostrza noży Bartka i Makumby, które pozwoliły stworzyć coś na kształt tunelu, którym mogliśmy wydostać się na otwartą powierzchnię, gdzie odsłoniła się piękna panorama sąsiedniego wyrobiska Kopalni Bukowa.

Jeden z licznych łomików wapienia, skrytych w gęstwinie chaszczy

Foto: Raku

W celu zrobienia kilku fajnych fotografii, postanowiliśmy wejść na przydrożną hałdę i konsekwentnie zbliżyć się do krawędzi kamieniołomu. 

Foto: Raku

Po trudach wspinaczki, znaleźliśmy się poziom wyżej. By dostać się do celu, zostało nam jedynie pokonać drogę dla ciężarówek wywożących urobek. Ze zwinnością kulawego zająca, w komplecie przedostaliśmy się na drugą stronę i zaszyliśmy się w sosnowym młodniku. Pełni ostrożności, wciąż będąc w miarę bezpieczni, rozdzieliliśmy się na dwa zespoły. Jeden został z plecakami pozostałych, a drugi udał się na zwiady i rozpoznanie terenu, które okazało się strzałem w dziesiątkę. Czemu? Odpowiedź tkwi w poniższych zdjęciach. Bowiem, gdybyśmy poszli dalej, wydostalibyśmy się wprost na najbardziej strzeżoną część kopalni. Świetnie, nieprawdaż :)

Tych kilka sosen, które załapały się na kadr pokazuje jak blisko byliśmy tej szarej budki,
 znajdującej się w lewym dolnym rogu zdjęcia.
Foto: Raku

Małogoska cementownia. Daleko, jeszcze bardzo daleko.
Foto: Raku

Foto: Raku

Kiedy plan spalił na panewce, trzeba było zawrócić, a tym samym ponownie pokonać niebezpieczną drogę. Na szczęście warkot silnika ciężarówek był dosyć głośny i udało nam się go usłyszeć na tyle wcześnie, by uniknąć niemiłego spotkania. Skuleni w krzakach, w pobliżu najwęższego miejsca drogi, oczekiwaliśmy odpowiedniego momentu, by wylecieć jak strzała z ręki wprawnego łucznika.

#Rambo
Foto: Raku

Po dwóch kursach rozładunkowych, udało nam się w końcu znaleźć na bezpiecznych polach. Wcześniejszy pomysł uległ lekkiej modyfikacji i dalej wędrowaliśmy trawiastymi połaciami, stanowiącymi przyrodniczy kontrast dla pobliskiego fabrycznego krajobrazu.

Trochę prześwietlone, ale chmurki ładne

Oddzieleni z jednej strony gęstą, wiejską zabudową, a z drugiej wielką dziurą w ziemi, nie mieliśmy dużego pola popisu i szliśmy wprost przed siebie.

W stronę domostw
Foto: Raku

Sama kopalnia swoją działalność rozpoczęła jeszcze w latach 20-tych XX wieku. Eksplorując przez lata wapień górnojurajski, rozrosła się do rozmiarów jednego z największych tego typu obiektów w kraju.

Niedługo potem stanęliśmy na wierzchołu niewielkiego pagórka, skąd roztaczał się przyjemny widok na okolicę. 



Mimo weekendu ciężki sprzęt pracował w najlepsze, a niektóre z czynnych maszyn znajdowały się wyjątkowo blisko nas. By nie wchodzić im zbytnio w paradę, udaliśmy się w kierunku wspomnianych wcześniej domów, w nadziei, że uda nam się jakoś przedostać na ulicę.


Na drodze prowadzącej wprost do zakładu
Foto: Raku

Niestety, kiedy znaleźliśmy się już bliżej, okazało się, że jedynym rozsądnym rozwiązaniem jest kontynuowanie wędrówki wzdłuż wyrobiska. Trochę potrwało, abyśmy z polnych ścieżek wydeptanych przez sarny, wydostali się w bardziej cywilizowany obszar.

Foto: Raku

Piaskowe góry i brunatna sawanna
Foto: Raku

Gdy przekroczyliśmy asfalt, znaleźliśmy się na szutrowej drodze, którą dreptaliśmy jeszcze przez kilka dobrych kilometrów, w towarzystwie rozciągających się na horyzoncie krajobrazów Płaskowyżu Jędrzejowskiego.


Symetria jesiennych pól

Do kolejnego ciekawego miejsca dotarliśmy po krótkim odpoczynku, zwieńczonym opróżnieniem jadalnej zawartości wnętrza naszych plecaków. Ów miejscem było źródło zwane przez miejscowych "Stoki". Zasila ono, a właściwie zasilało -bo podczas naszej wizyty doszczętnie wyschło- niewielki strumyk o nazwie Struga Żarczycka. Niegdyś był to punkt spotkań okolicznych mieszkańców noszących stąd źródlaną wodę wprost do swoich domów. Teraz spokojne miejsce, z samotną drewnianą ławeczką w pobliżu.

"Źródło" Stoki
Foto: Raku

Dalej przemierzaliśmy sosnowe bory, przez korony których nierównomiernie przebijały się wiązki popołudniowych promieni. Smagały one nasze policzki, rumiane od dotychczasowego wysiłku wędrówki.

Foto: Raku

Wkrótce przyszedł czas na kolejną ciekawostkę. Myślę, że akurat w tym przypadku słowo to nie zostało użyte nad wyraz, gdyż to, co zobaczyliśmy raczej trudno traktować inaczej.

A tak prezentowała się przestrzeń około 8 km nad naszymi głowami
Foto: Raku

Kilka rozpadających się ścian z daleka przypominało jakiś pustostan. Z bliska z resztą też. Mało kto jednak wie, że przed laty istniał tutaj prawdziwy przysiółek z krwi i kości. Pod koniec lat 70-tych zamieszkiwało tutaj jeszcze 6 rodzin. Mieszkańcy jednak sukcesywnie przeprowadzali się do pobliskich Ciesiel. Głównym powodem bez wątpienia była wygoda i chęć zdobycia udogodnień, które mieli pozostali. Mowa tu o prądzie, czy dostępie do bieżącej wody - dwóch aspektów, bez których większość z nas nie wyobraża sobie obecnego życia. Populacja Dziadówek, bo taką nazwę nosił przysiółek drastycznie spadała przez kolejne lata. I tak ostatecznie w 1994 wyprowadził się ostatni z mieszkańców. Od tego czasu budynki mieszkalne i gospodarcze, popadają w ruinę i straszą każdego, kto zbłądził w te strony.

Foto: Raku


Znalezienie czytelnych znaków tego szlaku było dla mnie sporym zaskoczeniem, zwłaszcza, że na wielu mapach po prostu nie istnieje

Słońce coraz bardziej obniżało się na horyzoncie. Jak przystało na jeden z grudniowych dni, zaczynało się ściemniać już kilka minut po piętnastej. Była 13:15. Nie mieliśmy więc zbyt wiele czasu, by odwiedzić jeszcze jedną lokalizację, a jednocześnie zdążyć na pociąg.


Góra Spinkowa na horyzoncie

Wspinając się stromym stokiem na Górę Spinkową, otoczoną zewsząd żółtymi tabliczkami z zakazem wstępu, niczym jakiś afisz reklamowy; nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy, jaką niespodziankę skrywa jej szczyt. Mowa oczywiście o zapierających dech w piersiach widokach.

Krótki rzut oka na fragment trasy, którą tego dnia przeszliśmy


Niebezpieczeństwa brak, a nawyk ukrywania się pozostał.

Kamieniołom Leśnica

Trafiliśmy akurat na około pół godziny przed zachodem Słońca, czego nagrodą były złote widoki. Jeśli zaś chodzi o to, co jest tutaj wydobywane, to prócz wapieni górnojurajskich, eksploruje się również margle. Samo zaś wyrobisko dosyć mocno wgryza się w sąsiadującą z nim górę, tworząc charakterystyczny element okolicznego krajobrazu. Stąd jednak, gdzie się znajdowaliśmy, było to zupełnie niewidoczne.


Foto: Raku

Jedno zdjęcie, dwa kamieniołomy

Zbliżenie na detale jednego z poziomu wyrobiska

Foto: Raku

Niby kolejny tego dnia kamieniołom, a jednak zupełnie inny. I nie chodzi o rozmiary, bo ten liczy sobie 73 ha powierzchni, ale o sam efekt WOW. W poprzednim obiekcie takiego efektu nie było. Myślę jednak, że przyczyniła się do tego jego wzmożona aktywność. Czego nie można było powiedzieć o Leśnicy, gdzie było cicho, pusto i pięknie. Widok tutejszego kamieniołomu, mógłby nawet dawać złudne wrażenie, że jest on nieczynny, gdyby nie te znajdujące się w oddali budynki cementowni.

El bandito
Foto: Raku

Łysa glaca w ciepłe dni popłaca

Na pociąg zdążyliśmy. I to idąc w blasku zachodzącego Słońca.