Obserwatorzy

Popularne posty

niedziela, 10 listopada 2019

Wycieczka nr 54: NA TROPIE TAJEMNICY NAWIEDZONEGO SZPITALA


21.09.2019

Skład: Locht, Bugli, Raku i Ja

Trasa: Starachowice PKP - ul. Zakładowa - Opuszczony Szpital - Szlakowisko - ul. Armii Krajowej - Kopalnia Majówka - Starachowice PKP, ok. 20 km

  Ludzi od zawsze ciągnie do tego co nowe, tajemnicze, a tym samym nie do końca poznane. Nie powinno więc dziwić, że anatomia naszej psychologii i reakcji na bodźce zewnętrzne, strach traktuje zarówno jako uczucie niepożądane, ostrzegające przed czyhającą groźbą niebezpieczeństwa, jak i sposób na rozładowanie napięcia emocjonalnego. To co nas przeraża, może czasem służyć jako pewnego rodzaju terapia, czy pomoc radzenia sobie ze stresem. Dlatego też lubimy oglądać horrory. By spotęgować doświadczenia przeżywane podczas seansu, dbamy o stworzenie odpowiedniego nastroju. Gasimy światło i wskakujemy do łóżka, gdzie przykryci po uszy kołdrą, czujemy się w pełni bezpieczni. Stopniowo dawkowane napięcie, klimatyczna muzyka i upiorne postacie, wciągają widza do krainy, w której tak naprawdę nigdy nie chciałby się znaleźć. 
  
  A co jeśli największe fobie przeniesiemy z ekranu do jednego miejsca, które mieści się w realnym świecie?

   Teraz nastała era komputerów, smartfonów. Są to czasy, kiedy ciężko jest nam uwierzyć w coś, czego nie możemy zobaczyć na filmiku odtwarzanym przez miliony osób. W coś, co nie zostało podparte naukowymi badaniami, czy setkami doświadczeń. Wraz ze wzrostem rozwoju technologii, zaczynamy jej coraz bardziej ufać, pozostawiając nasze wewnętrzne przekonania daleko w tyle. Wszystko zmienia się w chwili, kiedy nas samych spotka coś niewytłumaczalnego. Pozostaje wówczas na długo w naszej pamięci za sprawą swojej autentyczności i niezwykłości. Często o miejscach, w których doszło do takich sytuacji mówimy nawiedzone, ale równie dobrze moglibyśmy użyć słowa niezrozumiałe, choć nie brzmi ono już tak spektakularnie. A więc nawiedzone miejsca są rozsiane po całym świecie. Spotkamy je w odległych zakątkach Ameryki, przedmieściach Paryża, a nawet w Polsce. Opuszczone zamki, pałace, hotele pełne mrocznych sekretów, zwyczajne domy z niezwykłą historią. I szpitale, które chyba są z nich wszystkich najstraszniejsze... 

   Słupy trakcji kolejowej migotały jak cyfry na kole ruletki. Zachmurzone niebo widziane zza szyb wróżyło prędkie nadejście opadów deszczu. Pociąg powoli zatracał swoją dotychczasową prędkość, oznaczało, to, że niebawem dotrzemy do miasta. 
  Starachowice przywitały nas typowym dla siebie uczuciem chłodu, które dodatkowo spotęgował wiatr.

Zespół wielkopiecowy z 1841, stanowiący część Muzeum Przyrody i Techniki

  Chodnikami przechadzały się osoby ubrane w grube jesienne płaszcze. Wiatr zamiatał kupy zgrabionych liści w parku. Ten kawałek zieleni wyróżniał się na tle czerni ulic. Drzewa rosnące tam przebarwiały się znacznie szybciej od pozostałych. Może za sprawą dużej emisji spalin. A może tak po prostu bez większej przyczyny.
   Wkraczaliśmy do ładnego osiedla. Mignęła nam tabliczka z nazwą ulicy: ZAKŁADOWA.
Co rusz wznosiły się kanciaste bloki. Tutejsza urbanistyka ciekawie łączyła się z przyrodą. Tuż obok boiska do koszykówki, do którego właśnie zmierzaliśmy, rozciągał się pas skałek piaskowcowych. 




  Spacerując wzdłuż wychodni, natrafiliśmy na pustkę w skalę. Była na tyle duża, że na spokojnie zmieściłoby się w niej kilku leżących mężczyzn. Wyglądała na twór, wykuty rękami człowieka. Wejście do środka prócz sterty śmieci, utrudniał metalowy daszek. Jak się później okazało ów daszek, (liczący sobie ponad 70 lat) chronił budkę wartowniczą, zaś podziemna dziura to dawny schron z okresu II wojny światowej.

Wnętrze skalnego schronu

  Chwilę potem wiatr ustał. Przechodziliśmy właśnie przez rondo. Według wskazówek mieliśmy iść cały czas prosto. Wszędzie widniały lokalne plakaty wyborcze jak tandetna scenografia do taniego filmu. Długi pas drogi jeszcze trochę się ciągnął. Po minięciu Stadionu Miejskiego, wkroczyliśmy do strefy, której bliżej już było do obrzeży miasta. 

Nazwa miasta nie wzięła się znikąd. A oto jeden z dowodów

  Brama stała otwarta, co znacznie ułatwiło sprawę. Pełno pozaczepianych, gdzie tylko się da tabliczek z zakazem wstępu. Do nich byliśmy już przyzwyczajeni. Najpierw wyłoniło się zachodnie skrzydło. Na parterze niemal każde z okien było albo zabite deskami, albo zakratowane. Pierwsze piętro nie miało w oknach już nic prócz powybijanych szyb. Budynek wyglądał normalnie, albo przynajmniej stwarzał takie pozory. 
  Tuż za bramą biegła droga łącząca stary szpital z nowym. Widać było, że rzadko ktoś z niej korzysta.  

Samo wejście do budynku było na swój sposób mroczne, zwłaszcza przy użyciu odpowiednich filtrów:)

    Do środka dostaliśmy się przez podziemia. Jeszcze przed wycieczką otrzymaliśmy informacje o możliwych strażnikach i ochronie, która lubiła przechadzać się w pobliżu, toteż zachowywaliśmy wyjątkową czujność. 
    Piwnice stanowiły ciąg korytarzy, przedzielonych niewielkimi pomieszczeniami. W niemal każdym można było zobaczyć umywalkę. W niektórych zalegały nawet strzykawki. Ściany pokrywały w większości białe kafelki. 

W jednym z pomieszczeń w piwnicach

Pokój z kalendarzem

   Beton budujący ściany, choć całkiem gruby, wydawał się być zbyt cienki do tłumienia naszych odgłosów. Tym bardziej, że tuż za nim znajdował się wciąż czynny szpital. Wsłuchując się w pozorną ciszę, początkowo dobiegł nas tylko głos mężczyzny prowadzącego rozmową przez telefon. Musiał być gdzieś blisko. Później już nie ustawały syreny wyjeżdżających karetek, a i dźwięki ulicy stawały się coraz wyraźniejsze. Wciąż jeszcze nie byliśmy w pełni bezpieczni. By się tak stało, musieliśmy dostać się na drugie piętro. I to jak najszybciej.  

Czas robi swoje...

   Tunel tonął w mroku. Światła latarek ograniczyliśmy do absolutnego minimum. Nieustannie uważaliśmy, tak jakby miało zależeć od tego, czy stąd wyjdziemy sami, czy z obstawą. Nikt z nas nie chciał być przecież złapany. W końcu nie robiliśmy nic złego. Można było to uznać nawet za pożyteczną pracę. Badaliśmy sprawę miejsca, w którym podobno straszy. 
  Stąpając na palcach i omijając kawałki potłuczonego szkła, skierowaliśmy się tunelem do najbliższej klatki schodowej.

Ekipa przed klatką schodową

  Schodami wdrapaliśmy się na pierwsze piętro. Zielona lamperia pokrywająca ściany i długi, zdający się nie mieć końca tunel, dawały wrażenie, jakby ktoś zaprowadził nas na plan filmowy klasycznego horroru. Nie spodziewaliśmy się wówczas, że sami niebawem staniemy się aktorami, którzy w nim zagrają.
   

  Mijaliśmy kolejne opustoszałe sale. Wyglądały jakby zostały opuszczone w pośpiechu. Mimo, że wiatr już dawno ustał, w środku było wyjątkowo zimno, tak jak gdyby ktoś nagle wyłączył ogrzewanie. Ale tam ogrzewanie nie działało przynajmniej od 2008 roku, czyli od ponad 10 lat. Zajęli się nim lokalni złomiarze. Podobny los spotkał niemal całe wyposażenie. Stale rozkradany z roku na rok szpital popadał w coraz większą ruinę. I nadal popada, tyle, że już nie ma co z niego wynosić.



  W okolicach następnej klatki schodowej mieściła się winda. A właściwie to DŹWIG TOWAROWO-OSOBOWY. Wbrew temu co głosiły napisy umieszczone na niej nie działała. Nie trudno było się tego domyśleć, patrząc na jej agonalny stan. Zajrzeliśmy do środka. Pod kabiną znajdował się pusty rzecz jasna szyb. Bardzo głęboki. Po ściankach pociągnięte były kable. Nawet przy pomocy latarek trudno było określić, gdzie mają one koniec. Wiadomo natomiast, że w czasach, kiedy szpital przyjmował jeszcze pacjentów; winda kursowała od podziemi, gdzie znajdowała się kostnica, po drugie piętro ze zlokalizowanym tam oddziałem dziecięcym.

Winda oczywiście nie działała, ale ...

... za to mogliśmy zobaczyć co znajdowało się nad kabiną


  Stare zawiasy drzwi za każdym razem ochryple skrzypiały, przyprawiając o dreszcze. Otwieraliśmy je kolejno, tak, by żadnych nie pominąć. Niektóre nie miały już klamek. Zamiast nich zostały dwa duże otwory, w które dało wsadzić się palce. Na innych zachowały się czytelne napisy informujące, o tym do jak wysoko umiejscowionych na szczeblach hierarchii zawodowej należały pokoje. 

Uśmiech z twarzy Lochta szybko zniknął kiedy okazało się, że pokój jest pusty :)

   Dziwna sytuacja miała miejsce w jednym z zamkniętych pomieszczeń. Kiedy nieznacznie uchyliłem drzwi, dostrzegłem siedzącą na parapecie sikorkę. Patrzyła na świat ukryty za szybą, który ktoś lub coś jej odebrało. Biedna prawdopodobnie wleciała tutaj dużo wcześniej i za sprawą przeciągu, została pozbawiona jakiejkolwiek możliwości ucieczki. Nie wiało już od ponad dwóch godzin. Tyle więc minimalnie tu spędziła. Sama, bez pokarmu.
  Ruszyliśmy z akcją ratunkową otwierając jedno z okien. Wyfrunęła natychmiast, jakby chcąc nam powiedzieć, żebyśmy zrobili to samo. My tymczasem byliśmy już w drodze na drugie piętro.

 Sikora Sosnówka - nasza nowa koleżanka, z którą znajomość nie potrwała za długo

  W porównaniu z całą resztą wyglądało najgorzej. Z sufitu i ścian odchodziły płaty żółtej, zielonej oraz białej farby. Zwisając przypominały wybrakowane draperie. Było też najbardziej tajemnicze. Łączyło w sobie wszystko to co mieliśmy okazję już zobaczyć w podziemiach i na piętrze z windą, ale spokojnie miało do zaoferowania jeszcze coś więcej. Znacznie więcej niż mogliśmy się spodziewać. 


Sufit dawnej sali operacyjnej


  Okna wychodziły wprost na podjazd dla karetek. Przechodząc obok, musieliśmy stale się pochylać, by nikt przypadkiem nie zobaczył grupki nastolatków nielegalnie przechadzających się po teoretycznie zamkniętym budynku. Choć mam wrażenie, że tego dnia akurat innych ludzi obchodziliśmy najmniej. Przynajmniej tych żywych. Na wysokości poniżej parapetu świat nabiera zupełnie innej perspektywy. Skuleni jak króliki przemierzaliśmy kolejne metry korytarza. 

A za oknem takie widoki

  Wystrój sali operacyjnej zatrzymał się w latach 50-tych ubiegłego wieku, kiedy to szpital oddano do użytku. Przejść pomiędzy poszczególnymi pomieszczeniami strzegły metalowe kraty, a szyb powykręcane już żaluzje. Wszędzie walało się szkło. A mimo to miejsce to miało coś hipnotyzującego. Jakąś aurę, która sprawiała, że chciało zostać się tu dłużej i dłużej. 


W niektórych pomieszczeniach czas zatrzymał się w latach 50-tych, w których szpital został oddany do użytku


  Z salą operacyjną sąsiadował oddział dziecięcy. Widząc wejście na dach budynku, szybko przez niego przemknęliśmy. Rzucając tylko okiem na puste i niczym nie wyróżniające się od pozostałych sale, za nic nie przypominające oazy spokoju, gdzie czas niegdyś spędzały chore maluchy.


  Metalowa drabinka wyglądała na solidną. Doprowadzała do włazu, który jeśli dobrze pamiętam był już otwarty, zanim znaleźliśmy się na poddaszu. To nieistotne. Wejście na dach uznaliśmy za zbyt ryzykowne. Skupiliśmy się więc na odnalezionym fragmencie maszynowni windy. A więc już wiedzieliśmy dokąd biegły te czarne kabelki. Pobawiliśmy się jeszcze trochę różnymi dziwnymi przełącznikami, które od dawna i tak nie działały, i skierowaliśmy się na dół.


Na poddaszu odnaleźliśmy fragment zachowanej maszynowni od jednej z wind

  W jednej chwili rozległ się głośny huk, jak trzaśnięcie metalowymi drzwiami. Wzdrygnęliśmy się. Każdy w tej samej chwili, po czym dźwięk powtórzył się jeszcze trzykrotnie, w jednakowych odstępach czasu. Za każdym razem był jednak głośniejszy i wyraźniejszy, jakby się zbliżał... Ogarnął nas przeszywający strach. Serca zaczęły bić szybciej. Słychać to było po coraz płytszych i częstszych oddechach. Nie zastanawiając się kto, lub co gorsza co wydało te dźwięki, ruszyliśmy w pogoń. Byle czym prędzej znaleźć się na zewnątrz. Zbiegaliśmy po krętych schodach, trzymając się barierek, by nie stracić równowagi. Upadek wiązałby się wówczas ze strachem nie do opisania. Kiedy wszyscy zdążyliby już uciec, osoba, której przytrafiłaby się ta pechowa sytuacja, musiałaby zmierzyć się sama z tym, co czyhało kilkanaście stopni nad nią. 
  Zbiegliśmy na pierwsze piętro. Miałem wrażenie, że ciągle ktoś nas goni, choć nikogo tam nie było. Nie odważyłem się jednak odwrócić za siebie. Umysł, a wraz z nim moja wyobraźnia wariowały. Może to strażnik nas zobaczył? Może tam, na górze, nasze towarzystwo nie spodobało się jakiemuś bezdomnemu, który tutaj mieszkał? Nie, przecież tam nikogo nie było. Wiedzieliśmy jedynie, że musimy się stamtąd wydostać. Czym prędzej. Rozpoznaliśmy znajomy korytarz. To już były podziemia. Teraz zostało nam tylko znaleźć okno, przez które weszliśmy. A jeśli po drugiej stronie czeka na nas ochroniarz, gotowy skuć w kajdanki i oskarżyć o wandalizm? W tej chwili to się nie liczyło. Nikt nie chciał zostać tu ani sekundy dłużej. Liczyła się tylko ucieczka i to, żeby zakończyła się szczęśliwie dla każdego z nas. 
  Pierwszy na drewnianej skrzynce stanął Locht. Lekko podciągnął się za ościeżnicę okna i wyskoczył. Potem to samo zrobiłem ja, następnie Raku. Ostatni wyszedł Bugli. Napięcie z nas opadło i po chwili zaczęliśmy zachodzić w głowę, co tak naprawdę wydarzyło się te kilka minut temu, które mógłbym przyrzec trwały całą wieczność. W końcu słyszeliśmy to wszyscy. Nie mogło być to złudzenie, ani nic z tych rzeczy. 
   Metoda dedukcji i eliminacji wykluczyła udział osób trzecich. Z prostej przyczyny. Nikogo prócz nas wtedy tam nie było. Mieliśmy tą pewność, gdyż dokładnie sprawdziliśmy każdy z pokoi i każdy był pusty. Ponadto gdyby ktoś zdążył wejść w czasie naszej eksploracji, mógł być albo w piwnicach, albo na piętrze z windą. Całe drugie piętro było w zasięgu naszego wzroku. Jeśli ktokolwiek, by tam wszedł zobaczylibyśmy go pierwsi, nawet jeśli znajdowaliśmy się na poddaszu.
  Potem jako sprawca pojawił się przeciąg. Odpadł jeszcze szybciej, w końcu przestało wiać, na długo przed tym, gdy znaleźliśmy się w budynku. Byliśmy tam sami, a jednak coś musiało wydać te dźwięki. Nikt, nawet jakby jakimś cudem się wtedy ukrył i chciał nas przestraszyć stukając drzwiami, nie mógł tego zrobić. Drzwi na drugim piętrze pozbawione były klamek. Nie pozwalało to trzasnąć w takich samych odstępach czasu.
  I tak ostatecznie zostaliśmy bez odpowiedzi na nasze pytanie. Nikt z nas nie potrafił racjonalnie tego wytłumaczyć. Jak widać szpital skrywa tajemnicę, której tak łatwo nie chce przed nikim odkryć. A tych, którzy choć trochę zbliżą się, do poznania prawdy nie tyle co wygania, co wypędza. 
   Podobnych sytuacji było więcej. A oto kilka komentarzy innych eksploratorów, którzy postanowili na własnej skórze przekonać się, czy szpital jest nawiedzony:

2013
Dwa dni temu udaliśmy się do Szpitala. Zrobiliśmy zdjęcia z zewnątrz po czym przystąpiliśmy do wejścia na teren obiektu. Gdy dostaliśmy się bez większych problemów rozpoczęliśmy powolne odkrywanie pomieszczeń. Wszystko było wspaniale do czas gdy usłyszeliśmy kroki dobiegające z Oddziału dziecięcego. Ukryliśmy się myśląc, iż to ochrona, po krótkim czasie wyszliśmy sprawdzić czy te osoby się oddaliły. Znów usłyszeliśmy kroki z pierwszego piętra. Podjęliśmy próbę skrytej ucieczki. (...)
2014
Miejsce niesamowite. Panuje tam specyficzny klimat. Raz jest zimno raz ciepło. Z racji tego, że jestem kobietą, byłam mocno zestrachana powiem szczerze. Przechodziły mnie ciarki i dreszcze. Może to po prostu psychika płatała mi figle? Nie wiem. W każdym razie te wahania temperatury czuła też osoba będąca ze mną (facet)(...)  
2016
W momencie focenia i chodzenia po korytarzy w świetle padającym z okna na 1 pietrze przeszło coś, jakiś cień ... ciężko powiedzieć .W każdym razie stanąłem wryty chwile ale poszedłem dalej i nic nie było a potem z dziewczyna na 2 piętrze usłyszeliśmy stukot i za chwile kroki na oddziale dziecięcym. Ciężko mi powiedzieć co to ale ani wiatru nie było ani nikogo w budynku(...)

Kościół pw. Wszystkich Świętych

  Czym prędzej musieliśmy zatrzymać się na postój. Choćby krótki, byle poukładać gonitwę myśli i przywrócić oddech do stanu sprzed ucieczki. Miejsce pełne historii, ładnych widoków i zadowalająco daleko położone od dużych skupisk ludzi, wydawało się być do tego idealne.


  Było krucho. Piekielnie krucho. Czego się nie złapaliśmy, to odpadało. Obraliśmy więc ścieżkę, która choć prowadziła naokoło, wyglądała na bezpieczniejszą. Początkowo podchodziła spokojnie, by zamienić się w niemal pionową ścianę. Całe szczęście było czego się złapać. Rosnące w pobliżu krzaki i drzewa pełniły też inną, bardzo ważną funkcję. Maskowały prawdziwą wysokość na jakiej się znajdowaliśmy.
 


  Miejsce to zwane jest Szlakowiskiem. Od końca XIX wieku aż do lat 60-tych wylewano tu żużel (szlakę wielkopiecową). Dowożono go kolejką z pobliskiego Wielkiego Pieca. Po zastygnięciu utworzyło się coś na kształt sztucznej skały, wtapiając się w miejski krajobraz. Dzisiaj, kiedy oczyszczono ją ze śmieci, wraz z przyległym terenem rekreacyjnym stanowi udany przykład rekultywacji. 

Wagon kolejki, który codziennie przez ponad 70 lat dowoził żużel z Wielkiego Pieca w to miejsce.


  Chwila przerwy minęła niepostrzeżenie. Niebezpiecznie zbliżaliśmy się do centrum Starachowic. Niedługo potem staliśmy już przy ciągnącym się blisko 400 metrów odsłonięciu geologicznym. Częściowo powstało ono na skutek eksploatacji piaskowców, a częściowo w wyniku procesów geologicznych. 




  Od 1987 roku skałki liczące sobie blisko 200 mln lat, objęte są ochroną jako pomnik przyrody nieożywionej. W ostatnich latach przeprowadzono prace porządkowe, w wyniku których zainstalowano m.in oświetlenie. Warto się wybrać tutaj o zmroku, kiedy pojawiają się klimatyczne iluminacje świetlne. 





Major Świderski i Podporucznik Rachtan

  W końcu wyrwaliśmy się z objęć miasta i dalej wędrowaliśmy lasami. Błotniste ścieżki prowadziły pagórkowatym terenem. Zza linii drzew powoli wyłaniała się pierwsza hałda. Wdrapując się na nią, spod nóg nieprzerwanie usypywał nam się żwir. Z trudem łapaliśmy przyczepność, a wymachując rękami pomagaliśmy sobie złapać równowagę. Po pokonaniu ostatniego, najstromszego podejścia, które pokrywała glina, znaleźliśmy się na górze. Znowu zerwał się wiatr. Zerknęliśmy przed siebie. Widok zasłaniały drzewa. Należało wdrapać się wyżej, a jedyną sposobnością ku temu, było zdobycie sąsiedniej hałdy.

Na górze pierwszej hałdy

  
  Wiatr przegnał chmury, dzięki czemu panorama na parę minut odsłoniła nam się w całej okazałości. U stóp mieliśmy całe Starachowice z masą kolorowych budynków i wysokich kominów. W tle rysowały się skarżyskie wzgórza porośnięte lasami. A nad tym wszystkim czuwały Łysogóry z dającym rozpoznać się bez problemu z daleka Świętym Krzyżem.

Na horyzoncie Św. Krzyż


Po lewej Wieża Ciśnień, a po prawej budynek nowego szpitala, za którym znajduje się ten, w którym byliśmy.


  Kopalnia Majówka powstała w 1836 roku. 4 lata później nastąpiła jej rozbudowa; wybito m.in nową sztolnię. Niemal do końca lat 20-tych XX w. ruda żelaza wydobywana była przy pomocy systemu szybików oraz dukli (pionowych wyrobisk, najczęściej nie posiadających obudowy). W tym okresie powstał też szyb centralny, który znacząco ułatwił pracę kopalni. Majówka się rozrastała, stając się dobrze prosperującą inwestycją. Zmniejszające się złoża doprowadziły jednak do ostatecznego zamknięcia kopalni w latach 70-tych. Dziś zostało po niej kilka betonowych, opustoszałych konstrukcji ukrytych w lesie i rzecz jasna dwie całkiem spore hałdy. 



  Droga do stacji była stosunkowo krótka. Dzieliły nas do niej niespełna 4 kilometry. W większości prowadziły obszarem miejskim, ale wyjątkowo sympatycznymi okolicami. Było pełno zieleni, widoków na Góry Świętokrzyskie, a nawet chwil obcowania ze sztuką. Podróż powrotną odbyliśmy starym gruchotem, który wydawał się rozpaść przy każdym kolejnym postoju. Dojechał jednak szczęśliwie, a my w nim pełni wrażeń i głodni kolejnych przygód. 




Ojciec polskiej geologii

Ciekawy mural
Ostatnie pożegnanie
  Za inspirację wycieczkową chciałbym gorąco podziękować Włóczęgom Świętokrzyskim. Dzięki jednej z ich relacji (link tutaj), przekonałem się, że Starachowice to nie tylko Wielki Piec, ale też miasto historii, zieleni i przyrody, która wcale nie musi kłócić się z architekturą. Miasto, gdzie można odkryć swoje największe lęki i je przełamać. Pewnie jeszcze kiedyś tu wrócimy. Czas pokaże kiedy.

2 komentarze:

  1. Trochę mi napędziliście stracha.
    Poza tym - tak sobie myślę, że ja chyba właśnie w tym szpitalu się urodziłam. Wtedy był czynny. ;)
    A muralu jeszcze nie widziałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tego to się nie spodziewałem. Ale trafiliśmy :)
      Patrząc na teraźniejsze, zdewastowane wnętrze szpitala, aż trudno uwierzyć, że jest nieczynny zaledwie od 11 lat, nie mówiąc już o próbach wyobrażenia sobie jak wyglądał w chwili swojej świetności.

      Usuń