21.09.2019
Skład: Locht, Bugli, Raku i Ja
Trasa: Starachowice PKP - ul. Zakładowa - Opuszczony Szpital - Szlakowisko - ul. Armii Krajowej - Kopalnia Majówka - Starachowice PKP, ok. 20 km
Ci, którzy odwiedzili to miejsce opowiadają historie tak niepokojące, że aż włos jeży się na głowie. Mówią o trzaskających drzwiach, zjawach widzianych w oknach, dziecięcym szlochu, krokach... Ile w tym wszystkim prawdy i czy rzeczywiście coś tam straszy? Wspólnie z ekipą postanowiliśmy wyruszyć do Starachowic i dowiedzieć się na własnej skórze jaką tajemnicę skrywają mury tamtejszego szpitala, przez wielu uważanego za nawiedzony.
Na prętach ogrodzenia przeżartego rdzą jeszcze przez moment trzepoczą plakaty wyborcze. Wiatr ustaje, gdy docieramy na miejsce. Wślizgujemy się przez rozchyloną bramę, ukradkiem ścinamy trawiasty placyk, po czym dobiegamy pod zachodnie skrzydło budynku. Łatwo poszło. Przechodzimy więc do następnego kroku. Szybka akcja: Locht odgina dyktę wciśniętą w pustkę po oknie, ty, Bugli stoisz na czatach, do piwnic wsuwamy się cichaczem ja i Bartek, potem wciskacie się wy i na koniec, najważniejsze - dykta musi wrócić na swoje miejsce, aby nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń.
Najstarsze wzmianki o szpitalu w Starachowicach pochodzą z początku XX w. Podczas wojny szpital ucierpiał, następnie przeszedł gruntowny remont. W 1975 stanowisko dyrektora naczelnego zespołu opieki zdrowotnej w Starachowicach objął wtedy jeszcze doktor Zbigniew Religa. Za jego namową rozpoczęto prace budowlane pod budowę nowego szpitala. Ponad dekadę później ukończono pracę nad głównym budynkiem i ciągami infrastruktury podziemnej łączącymi oddział anatomii patologicznej. Budynek w takiej formie funkcjonował jeszcze do 2008 roku, kiedy to podjęto decyzję o przeniesieniu oddziałów do pobliskiego, znacznie nowocześniejszego budynku.
Nagle słyszymy męski głos. Przystajemy. Czołówki gasną. Kładę palec na ustach. Od teraz porozumiewamy się wyłącznie na migi. Przebijają się wyrazy, dochodzą wybrakowane zdania z trudem wyłapujemy poszczególne słowa, ale to wystarczy, aby doszło do nas, że ledwie ta cienka, betonowa ściana, do której przystawiliśmy uszy, dzieli nas od źródła dźwięku. Kierowca karetki? A może ochroniarz? To bez znaczenia. Zanim na ucieczkę będzie za późno, musimy bezszelestnie wydostać się na parter. I to już, jeśli nie chcemy zostać wykryci. Tylko jak, gdy wszędzie walają się kawałki potłuczonego szkła i zużyte strzykawki po narkomanach.
Stąpając na palcach i omijając kawałki potłuczonego szkła, skierowaliśmy się tunelem do najbliższej klatki schodowej.
Ekipa przed klatką schodową |
Schodami wdrapaliśmy się na pierwsze piętro. Zielona lamperia pokrywająca ściany i długi, zdający się nie mieć końca tunel, dawały wrażenie, jakby ktoś zaprowadził nas na plan filmowy klasycznego horroru. Nie spodziewaliśmy się wówczas, że sami niebawem staniemy się aktorami, którzy w nim zagrają.
W okolicach następnej klatki schodowej mieściła się winda. A właściwie to DŹWIG TOWAROWO-OSOBOWY. Wbrew temu co głosiły napisy umieszczone na niej nie działała. Nie trudno było się tego domyśleć, patrząc na jej agonalny stan. Zajrzeliśmy do środka. Pod kabiną znajdował się pusty rzecz jasna szyb. Bardzo głęboki. Po ściankach pociągnięte były kable. Nawet przy pomocy latarek trudno było określić, gdzie mają one koniec. Wiadomo natomiast, że w czasach, kiedy szpital przyjmował jeszcze pacjentów; winda kursowała od podziemi, gdzie znajdowała się kostnica, po drugie piętro ze zlokalizowanym tam oddziałem dziecięcym.
Winda oczywiście nie działała, ale ... |
... za to mogliśmy zobaczyć co znajdowało się nad kabiną |
Stare zawiasy drzwi za każdym razem ochryple skrzypiały, przyprawiając o dreszcze. Otwieraliśmy je kolejno, tak, by żadnych nie pominąć. Niektóre nie miały już klamek. Zamiast nich zostały dwa duże otwory, w które dało wsadzić się palce. Na innych zachowały się czytelne napisy informujące, o tym do jak wysoko umiejscowionych na szczeblach hierarchii zawodowej należały pokoje.
Ruszyliśmy z akcją ratunkową otwierając jedno z okien. Wyfrunęła natychmiast, jakby chcąc nam powiedzieć, żebyśmy zrobili to samo. My tymczasem byliśmy już w drodze na drugie piętro.
szachownica z kafelków, Z salą operacyjną sąsiadował oddział dziecięcy. Widząc wejście na dach budynku, szybko przez niego przemknęliśmy. Rzucając tylko okiem na puste i niczym nie wyróżniające się od pozostałych sale, za nic nie przypominające oazy spokoju, gdzie czas niegdyś spędzały chore maluchy.
|
W porównaniu z całą resztą wyglądało najgorzej. Z sufitu i ścian odchodziły płaty żółtej, zielonej oraz białej farby. Zwisając przypominały wybrakowane draperie. Było też najbardziej tajemnicze. Łączyło w sobie wszystko to co mieliśmy okazję już zobaczyć w podziemiach i na piętrze z windą, ale spokojnie miało do zaoferowania jeszcze coś więcej. Znacznie więcej niż mogliśmy się spodziewać.
Sufit dawnej sali operacyjnej |
Okna wychodziły wprost na podjazd dla karetek. Przechodząc obok, musieliśmy stale się pochylać, by nikt przypadkiem nie zobaczył grupki nastolatków nielegalnie przechadzających się po teoretycznie zamkniętym budynku. Choć mam wrażenie, że tego dnia akurat innych ludzi obchodziliśmy najmniej. Przynajmniej tych żywych. Na wysokości poniżej parapetu świat nabiera zupełnie innej perspektywy. Skuleni jak króliki przemierzaliśmy kolejne metry korytarza.
A za oknem takie widoki |
Wystrój sali operacyjnej zatrzymał się w latach 50-tych ubiegłego wieku, kiedy to szpital oddano do użytku. Przejść pomiędzy poszczególnymi pomieszczeniami strzegły metalowe kraty, a szyb powykręcane już żaluzje. Wszędzie walało się szkło. A mimo to miejsce to miało coś hipnotyzującego. Jakąś aurę, która sprawiała, że chciało zostać się tu dłużej i dłużej.
W niektórych pomieszczeniach czas zatrzymał się w latach 50-tych, w których szpital został oddany do użytku |
Na poddaszu odnaleźliśmy fragment zachowanej maszynowni od jednej z wind |
Zbiegliśmy na pierwsze piętro. Miałem wrażenie, że ciągle ktoś nas goni, choć nikogo tam nie było. Nie odważyłem się jednak odwrócić za siebie. Umysł, a wraz z nim moja wyobraźnia wariowały. Może to strażnik nas zobaczył? Może tam, na górze, nasze towarzystwo nie spodobało się jakiemuś bezdomnemu, który tutaj mieszkał? Nie, przecież tam nikogo nie było. Wiedzieliśmy jedynie, że musimy się stamtąd wydostać. Czym prędzej. Rozpoznaliśmy znajomy korytarz. To już były podziemia. Teraz zostało nam tylko znaleźć okno, przez które weszliśmy. A jeśli po drugiej stronie czeka na nas ochroniarz, gotowy skuć w kajdanki i oskarżyć o wandalizm? W tej chwili to się nie liczyło. Nikt nie chciał zostać tu ani sekundy dłużej. Liczyła się tylko ucieczka i to, żeby zakończyła się szczęśliwie dla każdego z nas.
Pierwszy na drewnianej skrzynce stanął Locht. Lekko podciągnął się za ościeżnicę okna i wyskoczył. Potem to samo zrobiłem ja, następnie Raku. Ostatni wyszedł Bugli. Napięcie z nas opadło i po chwili zaczęliśmy zachodzić w głowę, co tak naprawdę wydarzyło się te kilka minut temu, które mógłbym przyrzec trwały całą wieczność. W końcu słyszeliśmy to wszyscy. Nie mogło być to złudzenie, ani nic z tych rzeczy.
Metoda dedukcji i eliminacji wykluczyła udział osób trzecich. Z prostej przyczyny. Nikogo prócz nas wtedy tam nie było. Mieliśmy tą pewność, gdyż dokładnie sprawdziliśmy każdy z pokoi i każdy był pusty. Ponadto gdyby ktoś zdążył wejść w czasie naszej eksploracji, mógł być albo w piwnicach, albo na piętrze z windą. Całe drugie piętro było w zasięgu naszego wzroku. Jeśli ktokolwiek, by tam wszedł zobaczylibyśmy go pierwsi, nawet jeśli znajdowaliśmy się na poddaszu.
Potem jako sprawca pojawił się przeciąg. Odpadł jeszcze szybciej, w końcu przestało wiać, na długo przed tym, gdy znaleźliśmy się w budynku. Byliśmy tam sami, a jednak coś musiało wydać te dźwięki. Nikt, nawet jakby jakimś cudem się wtedy ukrył i chciał nas przestraszyć stukając drzwiami, nie mógł tego zrobić. Drzwi na drugim piętrze pozbawione były klamek. Nie pozwalało to trzasnąć w takich samych odstępach czasu.
I tak ostatecznie zostaliśmy bez odpowiedzi na nasze pytanie. Nikt z nas nie potrafił racjonalnie tego wytłumaczyć. Jak widać szpital skrywa tajemnicę, której tak łatwo nie chce przed nikim odkryć. A tych, którzy choć trochę zbliżą się, do poznania prawdy nie tyle co wygania, co wypędza.
Podobnych sytuacji było więcej. A oto kilka komentarzy innych eksploratorów, którzy postanowili na własnej skórze przekonać się, czy szpital jest nawiedzony:
Dotarliśmy do źródeł lęku
2013
Dwa dni temu udaliśmy się do Szpitala. Zrobiliśmy zdjęcia z zewnątrz po czym przystąpiliśmy do wejścia na teren obiektu. Gdy dostaliśmy się bez większych problemów rozpoczęliśmy powolne odkrywanie pomieszczeń. Wszystko było wspaniale do czas gdy usłyszeliśmy kroki dobiegające z Oddziału dziecięcego. Ukryliśmy się myśląc, iż to ochrona, po krótkim czasie wyszliśmy sprawdzić czy te osoby się oddaliły. Znów usłyszeliśmy kroki z pierwszego piętra. Podjęliśmy próbę skrytej ucieczki. (...)
Dotarliśmy do źródeł lęku
2013
Dwa dni temu udaliśmy się do Szpitala. Zrobiliśmy zdjęcia z zewnątrz po czym przystąpiliśmy do wejścia na teren obiektu. Gdy dostaliśmy się bez większych problemów rozpoczęliśmy powolne odkrywanie pomieszczeń. Wszystko było wspaniale do czas gdy usłyszeliśmy kroki dobiegające z Oddziału dziecięcego. Ukryliśmy się myśląc, iż to ochrona, po krótkim czasie wyszliśmy sprawdzić czy te osoby się oddaliły. Znów usłyszeliśmy kroki z pierwszego piętra. Podjęliśmy próbę skrytej ucieczki. (...)
2014
Miejsce niesamowite. Panuje tam specyficzny klimat. Raz jest zimno raz ciepło. Z racji tego, że jestem kobietą, byłam mocno zestrachana powiem szczerze. Przechodziły mnie ciarki i dreszcze. Może to po prostu psychika płatała mi figle? Nie wiem. W każdym razie te wahania temperatury czuła też osoba będąca ze mną (facet)(...)
2016
W momencie focenia i chodzenia po korytarzy w świetle padającym z okna na 1 pietrze przeszło coś, jakiś cień ... ciężko powiedzieć .W każdym razie stanąłem wryty chwile ale poszedłem dalej i nic nie było a potem z dziewczyna na 2 piętrze usłyszeliśmy stukot i za chwile kroki na oddziale dziecięcym. Ciężko mi powiedzieć co to ale ani wiatru nie było ani nikogo w budynku(...)
Czym prędzej musieliśmy zatrzymać się na postój. Choćby krótki, byle poukładać gonitwę myśli i przywrócić oddech do stanu sprzed ucieczki. Miejsce pełne historii, ładnych widoków i zadowalająco daleko położone od dużych skupisk ludzi, wydawało się być do tego idealne.
Miejsce niesamowite. Panuje tam specyficzny klimat. Raz jest zimno raz ciepło. Z racji tego, że jestem kobietą, byłam mocno zestrachana powiem szczerze. Przechodziły mnie ciarki i dreszcze. Może to po prostu psychika płatała mi figle? Nie wiem. W każdym razie te wahania temperatury czuła też osoba będąca ze mną (facet)(...)
2016
W momencie focenia i chodzenia po korytarzy w świetle padającym z okna na 1 pietrze przeszło coś, jakiś cień ... ciężko powiedzieć .W każdym razie stanąłem wryty chwile ale poszedłem dalej i nic nie było a potem z dziewczyna na 2 piętrze usłyszeliśmy stukot i za chwile kroki na oddziale dziecięcym. Ciężko mi powiedzieć co to ale ani wiatru nie było ani nikogo w budynku(...)
Kościół pw. Wszystkich Świętych |
Czym prędzej musieliśmy zatrzymać się na postój. Choćby krótki, byle poukładać gonitwę myśli i przywrócić oddech do stanu sprzed ucieczki. Miejsce pełne historii, ładnych widoków i zadowalająco daleko położone od dużych skupisk ludzi, wydawało się być do tego idealne.
Wagon kolejki, który codziennie przez ponad 70 lat dowoził żużel z Wielkiego Pieca w to miejsce. |
Od 1987 roku skałki liczące sobie blisko 200 mln lat, objęte są ochroną jako pomnik przyrody nieożywionej. W ostatnich latach przeprowadzono prace porządkowe, w wyniku których zainstalowano m.in oświetlenie. Warto się wybrać tutaj o zmroku, kiedy pojawiają się klimatyczne iluminacje świetlne.
Major Świderski i Podporucznik Rachtan |
Na górze pierwszej hałdy |
Wiatr przegnał chmury, dzięki czemu panorama na parę minut odsłoniła nam się w całej okazałości. U stóp mieliśmy całe Starachowice z masą kolorowych budynków i wysokich kominów. W tle rysowały się skarżyskie wzgórza porośnięte lasami. A nad tym wszystkim czuwały Łysogóry z dającym rozpoznać się bez problemu z daleka Świętym Krzyżem.
Na horyzoncie Św. Krzyż |
Po lewej Wieża Ciśnień, a po prawej budynek nowego szpitala, za którym znajduje się ten, w którym byliśmy. |
Kopalnia Majówka powstała w 1836 roku. 4 lata później nastąpiła jej rozbudowa; wybito m.in nową sztolnię. Niemal do końca lat 20-tych XX w. ruda żelaza wydobywana była przy pomocy systemu szybików oraz dukli (pionowych wyrobisk, najczęściej nie posiadających obudowy). W tym okresie powstał też szyb centralny, który znacząco ułatwił pracę kopalni. Majówka się rozrastała, stając się dobrze prosperującą inwestycją. Zmniejszające się złoża doprowadziły jednak do ostatecznego zamknięcia kopalni w latach 70-tych. Dziś zostało po niej kilka betonowych, opustoszałych konstrukcji ukrytych w lesie i rzecz jasna dwie całkiem spore hałdy.
Ojciec polskiej geologii |
Ciekawy mural |
Ostatnie pożegnanie |
Za inspirację wycieczkową chciałbym gorąco podziękować Włóczęgom Świętokrzyskim. Dzięki jednej z ich relacji (link tutaj), przekonałem się, że Starachowice to nie tylko Wielki Piec, ale też miasto historii, zieleni i przyrody, która wcale nie musi kłócić się z architekturą. Miasto, gdzie można odkryć swoje największe lęki i je przełamać. Pewnie jeszcze kiedyś tu wrócimy. Czas pokaże kiedy.
Trochę mi napędziliście stracha.
OdpowiedzUsuńPoza tym - tak sobie myślę, że ja chyba właśnie w tym szpitalu się urodziłam. Wtedy był czynny. ;)
A muralu jeszcze nie widziałam.
No tego to się nie spodziewałem. Ale trafiliśmy :)
UsuńPatrząc na teraźniejsze, zdewastowane wnętrze szpitala, aż trudno uwierzyć, że jest nieczynny zaledwie od 11 lat, nie mówiąc już o próbach wyobrażenia sobie jak wyglądał w chwili swojej świetności.