Obserwatorzy

Popularne posty

środa, 25 maja 2022

PIENINY 2021: DRUGA TWARZ MAŁYCH PIENIN

 25.07.2021

Trasa: Jaworki, Czarna Woda - Rez. Biała Woda - Dziobakowe Skały - Rez. Zaskalskie-Bodnarówka - Jaworki, Czarna Woda, ok. 9 km

  Po przekroczeniu spróchniałego progu, znalazłem się w pomieszczeniu wypełnionym gęstą zasłoną dymu. Jego zapach - intensywny i duszący zarazem - przypominał ten z wędzarni. Sprawiał, że z oczu ciekły łzy, a wkoło nie widać było absolutnie nic prócz brudnej szarości. Czułem się jak strażak podczas akcji ratunkowej. Gładziłem ręką drewniane ściany, by jak najprędzej wydostać się z objęć dymu. Podłogowe deski przy najmniejszym nawet kroku skrzypiały, nadając akompaniament strachu. 
  Nagle gdzieś z głębi pomieszczenia wyłoniła się postać o niewyraźnym zarysie. Dym zaczął się nieznacznie przerzedzać, toteż stopniowo ukazywały się jej kolejne szczegóły. Początkowo przez załzawione oczy dostrzegłem jedynie wełnę. Mnóstwo wełny. Dokładnie taką samą, jak u owiec, które meczały na mnie kilka minut wcześniej. Wkrótce potem tej wełnistej postaci przybyły dwie nogi, aż w końcu stanął przede mną prawdziwy góral z krwi i kości ubrany w barani serdak. 
- Jeden? - zapytał.
- Tak.
  Usłyszawszy moją odpowiedź, obrócił się i zniknął równie tajemniczo jak się pojawił. Wrócił niedługo potem z zawiniątkiem w ręku, a na mojej twarzy pojawił się szczery uśmiech.



  Mknąłem przed siebie. W drodze przegryzałem dopiero co kupionego oscypka, który charakterystycznie skrzypiał mi między zębami. Za plecami znikały pastwiska pełne białych, puchatych kulek. Znikała też znajoma bacówka i siedzący przed nią na ławce góral. Odtąd zostałem się już tylko ja i oscypek zdani na łaskę pienińskich bezdroży.
  Żwawym tempem zbliżałem się do ścieżkopodobnego tworu, który według mapy miał doprowadzić mnie do Dziobakowych Skał. Kłębowisko kłujących ostrężyn z każdym krokiem przypominało o tym, że lata, kiedy ktoś tędy łaził, dawno uleciały w niepamięć. Tuż za kłębowiskiem wyrosło skalne urwisko. Opadało wprost w głęboko wciętą Dolinę Skalskiego Potoku, dokąd właśnie zmierzałem. Nasuwała się tylko jedna myśl. Jak u licha się tam dostanę? Niebawem miałem się o tym przekonać na własnej skórze.

O Dziobakowych Skałach wiadomo niewiele, co by nie powiedzieć prawie nic. Geneza ich nazwy wciąż pozostaje zagadką.

   Grań długością i kształtem przypominała mur obronny. Tak długi, że stojąc w jego najbardziej skrajnym punkcie, nie było widać, gdzie się zaczyna. Z nagich skał rozciągała się rozległa panorama na okolicę. Za jednym spojrzeniem dało się objąć trasy większości naszych wędrówek z poprzednich dni.
  Spośród wszystkich wzgórz i pagórków jedna tylko góra budziła tak wiele wspomnień. Jej spiczasty, zalesiony wierzchołek przywodził na myśl jednym wulkan, innym garb wielbłąda. Wysoka, czyli najwyższy szczyt Pienin, enklawa dzikiej przyrody i obowiązkowa atrakcja na mapie każdego, kto zawędrował w te rejony. Teraz widziałem ją jak na dłoni. Polanę u jej stóp także. Jedynie po miśku (choć mocno wytężałem wzrok) nie zostało ani śladu. 
    
Foto: Statyw

Uwięziona wolność

  Niebo pociemniało. Kłębiaste chmury zostały uwolnione od ciężaru deszczu. Ten spadł najpierw w postaci paru niepozornych kropli, by wkrótce przerodzić się w rzęsistą ulewę. Krople cięły równo każdą przeszkodę jaką napotkały na swej drodze. Nie oszczędzając przy tym i mnie. Jakby tego było mało zerwał się porywisty wiatr. Będąc pośrodku cypla skalnego, z dwóch stron ograniczonego ponad 100-metrową przepaścią, stałem się bezbronny wobec żywiołu. Musiałem się skulić i w takiej pozycji czym prędzej wycofać. Zejście okazało się koszmarem.
   Bo jak inaczej nazwać spełzywanie po obślizgłej skale, której nie sposób się złapać, gdyż porasta ją wilgotny mech. Po mchu przyszedł czas na kożuch zgniłych liści i upadek nr 1. Nietrudno się domyślić co nastąpiło później. Szczęśliwie skończyło się na paru ciemnych śladach na spodniach. Co najważniejsze oba upadki znacząco przyspieszyły moją drogę na dół. Nic tylko się cieszyć. 



  Poobijany, oblepiony wszystkim tym, co zebrałem przy okazji toczenia się ze zbocza i przemoczony do ostatniej suchej nitki, stanąłem na dnie doliny. Biegła tu kamienista droga, która na skutek intensywnych opadów przybrała formę górskiego potoku o wartkim nurcie. Na stopniach skalnych potworzyły się najprawdziwsze kaskady. Aby uniknąć zamoczenia jedynej suchej rzeczy jaka mi została - butów, skakałem z jednego głazu na drugi i tak do czasu, gdy nie dotarłem do wrót rezerwatu. 


  Rezerwat Zaskalskie-Bodnarówka powołano do życia w 1961 roku, by chronić tutejszy krajobraz wraz z cennymi zbiorowiskami rzadkich gatunków roślin. Swoistą ostoję pośród skał znalazł również puchacz. Ze względu na ścisłą ochronę na co dzień obszar ten pozostaje niedostępny dla turystów. U wyjścia rezerwatu widnieje jednak tabliczka, a na niej informacja o możliwości odwiedzenia tego niezwykłego miejsca po wcześniejszym kontakcie z nadleśnictwem. 
  Na kilka tygodni przed wyjazdem wysłaliśmy więc stosownego maila, z prośbą by wydano nam specjalną zgodę. Nadleśnictwo jednak nie raczyło nawet odpisać. Szkoda...

   W rezerwacie dało się poczuć niewytłumaczalną atmosferę tajemniczości. Grupa czerwonych skał skrywała się w samym sercu świerkowego lasu. Gdzieś pośród nich, pod okapem niewielkiej jaskini niczym gollum skrywałem się ja. Krople deszczu osiadały na obiektywie aparatu. Wycieranie ich za każdym razem, gdy chciałem zrobić zdjęcie doprowadzało do szału. Zgarbiony siedziałem i zachwycałem się dzikością tego miejsca chłonąc ją wszystkimi zmysłami. W głębi duszy pragnąłem, aby końcu przestało padać. 
   
Schronisko w Dziurawej Skale (4 m)

Dziurawa Skała zbudowana z wapieni oraz radiolarytów (te rude wstawki)

Nikła pozostałość po nieistniejącej już łemkowskiej wsi Skalskie

  Półtorej godziny później deszcz ustał na dobre. Nagrzana ziemia parowała. Mgła unosiła się tylko wyżej i wyżej, a ja przyglądałem się temu zza okna restauracji, popijając talerz kwaśnicy. Kiedy zajadałem się w najlepsze, gdzieś daleko stąd, no może nie tak całkiem daleko, bo w odległości 11 km, odbywało się wielkie suszenie. 
  Lina speleologiczna Makumby odnalazła się genialnie w roli sznurka na pranie. Rozciągnięta między sąsiednimi pokojami uginała się od ciężaru mokrych ubrań. Leżały na niej bezładnie narzucone. Przejście z jednego pokoju do drugiego do złudzenia przypominało przechadzkę cygańskimi slumsami.
  I tak właśnie miała zakończyć się nasza podróż pełna niezapomnianych przygód po krainie nieśpiącego po nocach niedźwiedzia, sów goniących bezbronnych turystów i czuwającego nad tym wszystkim z góry Janosika. Los jednak chciał inaczej. Ta sama lina, na której obecnie suszyła się połowa zawartości naszej garderoby miała nam się wkrótce przydać do zgłębiania podziemnych sekretów.