Obserwatorzy

Popularne posty

sobota, 22 czerwca 2019

Wycieczka nr 40: ROGACI STRAŻNICY PAŁACU


21.06.2019

Skład: Brajan, Locht, Raku i Ja

Trasa: Bałtów - Rez.Ulów - Bałtów, Zarzecze - Jura Park Bałtów, ok. 10 km

Czerwcowe powietrze gęstniało. Jeszcze nie tak dawno wystrojeni w garniaki, krawaty i wypastowane laczki odbieraliśmy nagrody z rąk nauczycieli za sukcesy w nauce. Tego dnia, szczytem mody była co najwyżej flanelowa koszula wymiętolona czterogodzinną podróżą. Podróż męczyła, bez wątpienia. Upał potęgował ten stan, a trudny teren wąwozu w jakim przyszło nam wędrować tylko piętrzył problemy. Brak pewności kosztował bolesne otarcia, nieraz i zjazdy po dywanie liści. Bieg czasu wtedy zawrotnie przyspieszał, świat gubił ostrość, a powykręcane twarze prześcigały się w skrajnych emocjach. 

Nim na dobre wydostaliśmy się z objęć dziczy, zdążyliśmy zapomnieć o jedynym, prawdziwym celu zapuszczania się w ten nieprzyjazny zakątek: o rzadkich kwiatkach. 


Oblaczek granatek

Tojad mołdawski

Pokonawszy wystrzyżony pagórek, weszliśmy do parku. Pękate buki zdawały się być zastygnięte w czasie z resztą jak wszystko tutaj. Nikt nie pamięta kiedy porzucone, następnie zapomniane, zdążyło obrócić się w sypiące się ruiny, oddać się w niewolę dzikiej naturze. 

Kaplica pochodząca z XVIII wieku

Pchnęliśmy delikatnie, resztę zrobił pęd powietrza. Drzwi skrzypnęły ochryple. Wsunęliśmy się przez powstałą szparę. Głowy dotąd nieruchome, w zachwycie zaczęły obracać się na lewo, na prawo, zadzierały ku górze. Niesamowite, ruiny okazały się być dawną kaplicą, która na zewnątrz wypruta z piękna skrywała drogocenne wnętrze. Właśnie patrzyliśmy na malowidła liczące ponad trzysta lat. Mogliśmy bezkarnie ich dotknąć. Żaden z pracowników muzeum nie pogroziłby nam palcem. Wyblakłe sylwetki wzgórz, kościelnych wież z trudem przebijały się przez grube warstwy odpadającego tynku. Zostawione same sobie. Bóg jeden wie ile przeżyły. 




Jeszcze z drogi widzieliśmy jak jego blaszany dach wyłania się bardziej i bardziej i pobłyskuje ponad korony drzew. Nareszcie po raz pierwszy mogliśmy zetknąć się oko w oko z pałacem w pełnej okazałości. Kunszt architekta przetrwał próbę wieków. Przyćmiewał opłakany stan samego pałacu, któremu bliżej było do zdewastowanej rudery niż luksusowej rezydencji. A mimo to coś zapraszało, by zajrzeć, wpaść choć na moment. Tylko jak tu dostać się do środka, kiedy u progu głównego wejścia, pod sklepieniem klasycystycznych kolumn wyleguje się bydło szkockie ? 



Łatwo nabrać się na ich z pozoru łagodne uosobienie. Tu niby uroczo zagryzają trawkę, ogony jak bicze przeganiają chmary zlatujących much, a kątem oka uważnie śledzą twój najdrobniejszy ruch. Nad zniewieściałą grzywką sterczy para rogów z pomocą których bez trudu nadzieją ofiarę jak szaszłyka. Są w ciągłej gotowości, by zerwać się do szarży. W wyścigu startujesz od razu z przegranej pozycji. Jeden taki byk potrafi rozpędzić się nawet do 40 km/h, a co dopiero starcie z całym stadem. Nie masz cienia szans na przeżycie. Czy nadziany, czy zadeptany to bez znaczenia i tak po czymś takim nie będziesz nic czuł. 

Strażnicy pałacu


Ostatecznie do środka udało nam się dostać poprzez kwadratowy otwór w piwnicach ześlizgując się po drewnianej skrzyni wspartej o ścianę. Nie umknęło to uwadze strażników pałacu, którzy w tym czasie zdążyli nas już okrążyć. Znaleźliśmy się w potrzasku. 

A tutaj Brajan schodzący do piwnic

Od trupio bladych murów wiało chłodem. Prześlizgaliśmy się po wąskich korytarzach bezszelestnie jak duchy. Różniły nas od nich tylko łomocące ze strachu serca. Cisza ucieleśniała lęki, których podłożem była bujna wyobraźnia. Pomieszczenia skąpane były w ciemnościach. Wszystkie? Nie! Jedną, malutką komorę rozświetlał słup dziennego światła. Wpadało ono zakratowaną szparą naśladującą okienko. Ciekawość nakazała podejść bliżej, zbadać. A kiedy zebraliśmy się na odwagę by to zrobić, z głębi szpary dostrzegliśmy przyglądające się nam śliskie, pełne blasku oczy. Należały do byków, które z typową sobie manierą przeżuwały wyskubaną trawę. Wyglądały na równie poruszone widokiem czwórki nastolatków w piwnicy, co my ich parskającymi nozdrzami tuż nad naszymi czuprynami. Trochę się sobie nawzajem poprzyglądaliśmy, po czym każde odeszło w swoim kierunku.

Foto: Raku


Pozostało ostatnie niezbadane pomieszczenie. Początek brały tu wysłużone schody, które skrzypiały pod ciężarem najdrobniejszego kroku. Ich serpentyna zaprowadziła nas pod obskurne drzwi. Spróbowaliśmy pociągnąć za klamkę, jednak drzwi ani drgnęły. Wyglądało na to, że musimy zawrócić do otworu, którym weszliśmy do piwnic i spróbować sił gdzie indziej. 


Oglądanie pałacu z zewnątrz było jak przyglądanie się zamkniętemu pudełku adwentowych czekoladek. Doskonale wiedziałeś, że w środku schowane są pyszności, lecz nie mogłeś się do nich dobrać. Wyczekiwałeś dnia, w którym bez żadnych konsekwencji będziesz mógł otworzyć okienko i skosztować smakołyków. Z tą różnicą, że tutaj wszystkie okna pozostawały zamknięte. Przed laty zabito je dechami w celu zabezpieczenia przed wtargnięciem złodziei. Tyle tylko, że tu nie było już co kraść. Złomiarze dawno wynieśli co chcieli. Przez takich jak oni cierpi bogu ducha winny eksplorator zmuszony do nabrania zwinności dachowca jeśli chce jeszcze cokolwiek zobaczyć. 

Foto: Raku


Wnętrze jednej z sali. Zdjęcie zostało zrobione przez szparę w deskach
Foto: Raku

Nie udało się. Ponieśliśmy osobistą porażkę. Najtrudniejszym chyba było pogodzenie się i wypełnienie poczucia niedosytu nadzieją. Prawdę mówiąc dalsza podróż była jak zagadka, a kolejne kilometry jak wskazówki, które nas do niej miały zbliżyć. Jeszcze tyle mogło się zdarzyć. Nic straconego.

Po obu brzegach ulicy osiadła szeregowa zabudowa. Ponad dachówkami kwadratowych domów i jeszcze wysoko nad zwisającymi przewodami elektrycznymi górowały skaliste zęby. Wydzierały z gąszczu pożerających je zarośli. Jako, że niczego bliższego wyglądem gór w okolicy nie było, to i te skałki wydały się ciekawe. 


Foto: Raku

Do skał prowadziła ścieżka, która z czasem przemieniła się w drewniane schodki. Rzadko kto tędy łaził prócz wspinaczy, o czym przypominały gałęzie drzew, które niczym szpony próbowały zagarnąć ścieżkę na własność. Z rzadka przebijała się panorama Bałtowa. Widać było kościół, tuż za nim wygolony pagórek, a nawet nieosiągalny pałac. Doskonale widać było też nadciągające chmury, jednak oczy zdawały się być za bardzo pochłonięte wspinaczką, by to dostrzec. 


Foto: Raku

Bliżej południa pociekły pierwsze krople. Początkowy kapuśniaczek w mgnieniu oka przybrał postać rzęsistej ulewy. W odpowiedzi na deszcz Raku chwycił za parasol. Parasol jeden, nas czwórka. Z matematyki nigdy prymusem nie byłem, ale to fizycznie skazane było na porażkę. Szczęściem napatoczyła nam się nisza skalna, pod którą to zamierzaliśmy przeczekać ulewę.

Przycupnęliśmy więc na zwałowisku mieszaniny błota i gliny. Nasiąknięta wodą ziemia usuwała nam się spod nóg. Nisza dawała tylko nieznaczną osłonę przed szalejącym żywiołem. Deszcz zacinał z północy. Krople bębniły o napiętą tkaninę parasola z siłą wystrzelanych pocisków. Wkrótce wszystko ociekało wodą. My również. Nie mogliśmy czekać tak w nieskończoność. Tak jak wiatr w podmuchach porywał parasol, tak my daliśmy porwać się wędrówce. 



Pogoda z nas zakpiła nie pierwszy i ostatni raz. Bowiem gdy znaleźliśmy się pod suchym dachem dziwnym trafem ulewa natychmiast ustała, wyszło Słońce i zaczęło prażyć na nowo. W grotach jednak to nie problem. Tu zawsze można liczyć na niezawodny chłodek, coś w rodzaju klimatyzacji, jakiej nikt nigdy nie wyłącza, bo i po co.

Rozłożony parasol zostawiliśmy do wyschnięcia w otworze wejściowym, a sami zapuściliśmy się na eksplorację podziemnych wnętrz. Przestronności grot pozazdrościłby niejeden apartament. Przechadzanie się wśród wysokich filarów ciosanych w białym marmurze i korzeni przerastających strop niosło ze sobą prawdziwą ucztę dla zmysłów. 


Skalne filary


Skoro o uczcie mowa, co tu kryć wszystkie te wpatrzone w nas pół godziny później pyski, wąsy, rozwarte paszcze, dzioby były wygłodniałe i widziały w nas kogoś, kto w tej kwestii odmieni ich los. Ubrane w karnawałowe, barwne maski łypały maślanym spojrzeniem zza krat, łakomiły się wyuczonymi przez lata sztuczkami. Ale nie z nami takie numery. Nie po to wydałem dwie dychy na wejście do zoo, żeby wydawać kolejnego piątaka na garść karmy, albo dzielić się z makakiem moją ostatnią bułką. Ja rozumiem, że zagrożony wyginięciem, ale to samo może powiedzieć mój żołądek, który nie jadł od sześciu godzin. 

Zoo nie zwiedziliśmy, my przez nie przebiegliśmy w obawie, że zbyt długie gapienie się na skaczącego lemura przekreśli powrót do domu. Bieg po autobus w ostatniej fazie przerodził się w bieg w ulewę z tłukącym gradem. A i jazda autobusem napawała lękiem, że zaraz się rozklekocze, albo deszcz dudniący o szyby wedrze się do wnętrza. Spóźnieni dojechaliśmy wreszcie na stację i wtedy burza postanowiła o sobie dać znać.

Koronnik szary

Makak berberyjski

Ten strasznie zabawny i skoczny malec, nie raz wystawiał łebek za kraty

Nie nastąpiło żadne ostrzeżenie. Błyskawica rozdarła poszycie skosmaconego koca chmur, przeszyła ponure niebo i trafiła w maszt radiowy budynku obok. Uderzenie w blaszany gong rozniosło się echem. Nagły huk sprawił, że odruchowo wskoczyłem na ławkę, podkurczyłem nogi. Skulony w sobie z niepokojem wyczekiwałem następnego grzmotu jak pies w sylwestra w przerwie między wybuchami fajerwerków. Ale zamiast kolejnego grzmotu uszy przewiercił ryk strażackich syren nadciągający w miejsce wybuchu pożaru. 

2 komentarze:

  1. Witajcie Poszukiwacze. Fajny post i zdjęcia bardzo ciekawe. Podoba mi się. Jak się Panowie wspinają pięknie. Moja córka była tam niedawno na wycieczce szkolnej. Pozdrawiam serdecznie. Krakowianka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Witamy Pani Kasiu! Super, że nasza fotorelacja się spodobała. W samym Bałtowie nie sposób się nudzić, gdyż posiada wiele ciekawych atrakcji, zarówno dla tych młodszych jak i dla bardziej wyrośniętych :)
    Na koniec dorzucamy oczywiście garść pozdrowień od całej ekipy Poszukiwaczy Przygód.

    OdpowiedzUsuń