Obserwatorzy

Popularne posty

niedziela, 16 czerwca 2019

Wycieczka nr 39: JEJ WYSOKOŚĆ CZUBATKA


15.06.2019

Skład: Kędzier, Brajan, Locht, Bugli, Raku i Ja

Trasa: Bocheniec - Czubatka - Bolmin - Jedlnica - Korzecko - Chęciny, ok. 21 km

Ewolucyjna przeszłość ciągnie człowieka do harców wśród koron drzew. Czasem lubi on od tak pokołysać się na gałęzi, opleść każdą z kończyn pień i wyjrzeć wzrokiem na to, co przez gęstwinę z dołu zdawało się nieuchwytne. A przynajmniej my tak mamy. Nieraz odnoszę wrażenie, że podczas wycieczek wychodzi z nas ta prymitywna, małpia natura. 

Foto: Raku

Widoki w kierunku wschodnim
Foto: Raku

Zaraz po opuszczeniu szlaku kontrolę przejęła obezwładniająca dzicz. Beztroskie łażenie przeszło w niepamięć. Zaczęła się walka z naturą i wzrastającym upałem. Mimo wczesnej pory z trudem łapało się oddechy. Nawet one zdawały się być duszne. Listowie oblepiało twarze, gubiliśmy zmysł orientacji.  Pierwszy na przodzie taranował, następny ugniatał, by mogli przejść kolejni. Na niewiele się to zdało. Gąszcz na swój sposób odradzał się, zamykając za plecami ostatniego z grupy zwartą, zieloną kurtynę. 

Wreszcie jednak natrafiliśmy na tyci prześwit. Za siatką maskującą złożoną z liści i bujnych krzewów przebijał się mur białych skał. Pozostało wdrapać się na jego postrzępiony grzbiet. 

Dolny otwór tworzący bramę do dna studni

Grań była miejscem osobliwym. Wyglądała jak wyizolowana skalna wysepka, która osiadła pośród morza zieleni. Znad przepaści wyrastały karłowate sosny o gałęziach powykręcanych w nierealne kształty. Pachniało dziką różą.
Wędrówka wąziutką granią za nic w świecie wędrówki nie przypominała. Ocierała się o granicę balansowania, a parkouru. Zdarzało się, że jedyną szansą na ruszenie się wprzód było oddanie skoku nad przepaścią w nadziei, że się doleci i żaden z kolczastych krzaków nie pochwyci cię w locie.


W tym miejscu przepaść miała dosyć dużą ekspozycję i wysokość około 10 m

Mała Dziurawa Studnia widziana z góry

Zbliżała się dziesiąta, gdy połowa z ekipy rozsiadła się wygodnie pośród konarów rozłożystego dębu i rozpływała nad smakiem yerby. Z poziomu wiszącej ambony mieli oni doskonały widok na harce tej bardziej nieokiełznanej części paczki. Trwało to najwyżej kilka siorbnięć z matero, a na śródleśnej polanie zaczęła mieć miejsce błazenada nosząca znamiona tubylczych obrzędów. 

Stanęliśmy naprzeciw siebie ja, Brajan i Kędzier. Każdy w równych odstępach od kompana z lewej. Byliśmy jak trzy wierzchołki niewidzialnego trójkąta. Jak rewolwerowcy rodem z dzikiego zachodu. Czekaliśmy aż padnie komenda. Tętno przyspieszało, napływało gorące podniecenie, patrzyliśmy po sobie i wtedy niespodziewanie dla wszystkich wrzasnąłem. Zaczęła się niebezpieczna rozgrywka pozbawiona zasad i logiki. 
Wybiłem się sprężyście z ziemi, a gdy byłem już wystarczająco wysoko w powietrzu, zamachnąłem się, po czym uwolniłem zacisk dłoni. Postawiona na sztorc dzida wzniosła się wysoko nade mnie i poszybowała ku niebu kręcąc się wokół własnej osi. Był to sygnał do ucieczki. Naraz rozbiegliśmy się na trzy strony świata. Ile wlezie, by nie dosięgnął nas deszcz opadającej dzidy. 

Bugli,Raku i Locht na starej ambonie

Na dole też się nie nudziliśmy...
Foto: Raku

Z racji, że ogólnych zasad nie ustaliliśmy na wstępie zabawy, przegranego wyłoniliśmy drogą głosowania. I tu bez fajerwerków. Padło na mnie. W ramach kary zostałem nawleczony na tą samą dzidę i niczym upolowana zdobycz, przeniesiony tak daleko jak pozwalała na to wytrzymałość dzidy. Na moje szczęście dzida na krótko po dźwignięciu mnie pękła z trzaskiem. A wszystkiemu temu przyglądał się bacznym okiem pracujący na sąsiednim polu rolnik. On też wskazał nam później drogę do kolejnego miejsca, które podobno niedawno nam zamurowano. 

Foto: Raku

No, ale jak zamurowano? Tak zwyczajnie. Zabytkowy dwór obronny przeszedł w ręce prywatnego właściciela. Ten uznał, że zwiększy jego obronność zamurowując wszelkie możliwe okna, szczeliny i otwory. Bo jak robić to z rozmachem. Jak postanowił, tak też zrobił. Chłop poniosła fantazja i do remontu użył o zgrozo czerwonej cegły. Nie ma się więc co dziwić na widok wybitych klinkierówek - świadectwa irytacji tych, którym szpetota nie była obojętna. 


Słońce sięgnęło zenitu. 32°C w cieniu żaliła się apka pogodowa. Spiekota sączyła się przez niebo i nie napotykając na swej drodze żadnej przeszkody, choćby pierzastej chmurki - wypalała skórę. Już się nawet nie pociliśmy. Nim pot zdążył wydostać się przez pory w skórze, zdążył wyschnąć. Wyprażone w ogniu Słońca trawy przybrały słomkowy kolor. Nieliczne powiewy wiatru niosły ze sobą chwilę ukojenia. Tak naprawdę tylko dzięki gąsienicom, które zwisały z łodyg kołyszących się na wietrze, byliśmy w stanie rozstrzygnąć, że wieje z południa. Widok lasu na falującym horyzoncie uśmierzał ból wędrówki i zwracał utracone siły.

Piękne widoki podobnie jak upał nas nie opuszczały

Gąsienica barczatki pierścieniówki


Co prawda w lesie zyskaliśmy upragnione schronienie w cieniu, jednak w pakiecie z kąsającymi komarami. Nachalni krwiopijcy zlatywali chmarami, a następnie zbijali w kłęby uprzykrzając jakikolwiek przystanek. Nie było innego wyjścia jak iść i w żadnym wypadku nie przystawać. Chyba, że chciało się zostać zeżartym żywcem.
I las się skończył. Powróciły gorące, otwarte przestrzenie. Mętne spojrzenia goniły za skrawkiem ciemnej plamy rzucanej przez drzewa, słup, znak drogowy, grubego kolegi po prawej. Zadowoliłyby się dosłownie czymkolwiek, ale i tego czymkolwiek nawet nie było. Upał powoli kreślił na nas krzyżyk.


Godzinę później, choć przysiągłbym, iż trwało to wieki nadarza się okazja. Dowiadujemy się o istnieniu niewielkiej jaskini. Bez zastanowienia we czwórkę bierzemy się za poszukiwania, pozostała dwójka dogorywa na asfalcie - brak im już sił. Tropy prowadzą nas wzdłuż rozpadającego się płotu. Dalej ścieżka wiedzie pod wychodnię skalną. I mamy tą swoją jaskinię. Wystarczy tylko przywiązać linę i jak praprzodkowie, którzy ganiali za mamutami zapuścić nura do ciemnej pieczary.

Wejście do Schroniska Szklarków

Może nie takiej znowu ciemnej. Z latarkami to zadanie znacznie prostsze niż, kiedy przyszłoby nam działać z prehistorycznymi pochodniami. Wślizgujemy się więc wreszcie. Jest niewyobrażalnie lepko, zalatuje stęchlizną, lecz każda z tych niedogodności chowa się w obliczu nierealnego chłodu. Zażywamy jaskiniowej kąpieli. W momencie gdy pozostanie na zewnątrz ukropu grozi zamienieniem się w stek o najwyższym stopniu wysmażenia, tam pod ziemią niezmiennie panuje lodówka. Ponad 20 stopni różnicy daje orzeźwienie lepsze niż w reklamach Hallsów. 



9 komentarzy:

  1. Zuchy! Pokonaliście Czubatkę i obyło się bez strat w ludziach i odzieży. A jaskinie bardzo interesujące.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakoś się udało, ale nie było łatwo. To już nasze drugie podejście, rok temu Czubatkę odwiedziliśmy na 20 kilometrze naszej wycieczki. Zrezygnowaliśmy jednak z powodu krzaków,czasu i także zmęczenia, bo czekało na nas kolejne 10 km. Teraz chaszcze nie okazały się dla nas największym problemem, w przeciwieństwie do tegorocznej plagi komarów, na którą chyba nic nie działa.

      Usuń
  2. Szkoda że tak zarosłą czubatka - to jedno z najfajniejszych wzgórz ze skalną granią i ciekawymi osobliwościami natury. Traska bardzo fajna o każdej porze roku. Pozdrowienia od Commandosów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się w 100 %. Czubatka przez tą ogromną ilość chaszczy jest niedoceniana i nie pokazuje swojego uroku, a naprawdę jest bardzo interesująca. Zarówno pod względem przyrodniczym,geologicznym jak i historycznym. Jednak jej trudna dostępność i fakt,że rzadko bywa odwiedzana sprawiają, że tutejsza przyroda jest praktycznie nienaruszona i rządzi się własnymi prawami, co dodaje jej uroku. Swoją drogą jestem ciekawy jak na Czubatce jest zimą, w szczególności na grani, bo słyszałem, że bywa naprawdę niebezpiecznie...

      Usuń
    2. Bardzo dziękujemy za pozdrowienia i cieszymy się, że rośnie grono naszych czytelników.
      Również gorąco pozdrawiamy i życzymy jak najwięcej pomysłów na kolejne świetne wycieczki. Poszukiwacze Przygód

      Usuń
  3. Ale z Was fajne Grotolazy Chłopaki 😀 Myśmy przez takie chaszcze sie przebijali na Spiszu jak szliśmy na Żar. Szlak był tak zarośnięty, że nic nie było widać. Badyle były większe od naszych córek, ale w końcu znaleźliśmy drogę. Spisz to bardzo wąski pas, ale warto tam pójść dla sa ych widoków. Z jednej strony Jezioro Czorsztyńskie, z drugiej Pieniny Właściwe i Tatry.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy ;) Czytałem właśnie relacje z tej wyprawy. Dla takich widoków naprawdę warto się zmęczyć.

      Usuń
  4. Bardzo mi się poodba idea bloga i to, że Jesteście takimi pozytywnymi ludźmi, ktorzy zamiast w komórkach i telefonach spędzają czas na łonie przyrody. Szacun Panowie 😃 Możecie być dumni z siebie. Chętnie przekażę bloga dalej, żeby poznali go inni.

    Pozdro z Krakowa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło nam to słyszeć. Cieszymy się, że blog dociera do coraz większej liczby osób. Zapraszamy w nasze świętokrzyskie okolice, by na własne oczy móc zobaczyć ich niepowtarzalne piękno 😃

      Usuń