Obserwatorzy

Popularne posty

środa, 6 marca 2019

Wycieczka nr 30: WYŚCIG Z CZASEM


23.02.2019

Skład: Raku, Oliwka i Ja

Trasa: Brody Iłżeckie PKP - Rez. Skały w Krynkach - Godów - Doły Biskupie - Nietulisko Duże - Staw Kunowski PKP, ok. 25 km

Budzik dzwoni dwadzieścia po piątej. To już siódmy raz w tygodniu. Owinięty w kołdrę jak w kokon pełznę do okna. Zręcznym szarpnięciem rozsuwam rolety i właściwie to nic nie widzę - jeszcze jest ciemno.
  Blisko dziesięć kilometrów dalej, w pokoju o groszkowych ścianach puszysty koci ogon przerywa komuś sen. Ten ktoś za moment wysiorbie stawiającą na nogi kawusię, spałaszuje jajówę i spakowany w plecak niemal tak wielki jak on sam przyjedzie, by spotkać się ze mną.
  Dla odmiany ciut bliżej, bo mniej więcej w połowie drogi między nimi wyrasta blok. Na trzecim piętrze, w jednym z kwadratowych okien zapala się światło. Zaspany tata Oliwki słysząc brzęczący budzik wyłącza go zamaszystym trzepnięciem. Żarówki gasną na nowo. 

Oliwka budzi się na dobre w czasie, gdy z Bartkiem stoimy już przy kasach. W okienku wita nas zaspana kasjerka. Przypomina leniwca, który po tygodniu zszedł z drzewa. Nie śpieszy się z drukowaniem biletu. Ma przecież czas. Jej pociąg nie odjedzie za sześć minut. 
  Wtedy komputer się zawiesza. Cenne minuty mijają w szalonym tempie. Z sześciu zrobiły się dwie. Wreszcie kobieta o włosach Chopina poprzez kombinację precyzyjnych stuknięć przywraca maszynę do życia. Bilety wyskakują równie prędko co kromki chleba z tostera. Zgarniamy je i pędzimy na złamanie karku. Wpadamy do wagonu, w chwili sygnału odjazdu. Mogę to napisać z westchnieniem ulgi - zdążyliśmy. 

" Szczerba Beaty"
Foto: Raku

W przeciwieństwie do Oliwki i jej Taty, który w ramach pokuty za poranną gafę z budzikiem teraz dzielnie walczył ze sznurem samochodów w korku. Miękkie fotele służyły kontemplacji, toteż podróż po szynach upłynęła na obmyślaniu jakie kroki podjąć, by Oliwka do nas dołączyła.

Na stacji Brody Iłżeckie byliśmy chwilę po ósmej. Wspólnie ustaliśmy, że Oliwka przyjedzie następnym pociągiem. W ciągu najbliższych 2 godzin dokumentowaliśmy z Bartkiem przebytą drogę. Cykaliśmy foty charakterystycznych punktów w terenie, na skrzyżowaniach zostawialiśmy strzałki ułożone z patyków. Wszystko po to, by Oliwka dotarła w umówione miejsce spotkania.


Wybór padł na ocieniony wąwóz, gdzie zima utrzymywała się w najlepsze. Przejawy wczesnej wiosny krzepły tu od przygruntowych przymrozków. Ściekające krople przemarzały w spiczaste sople, a siewki wybijające się z ziemi krystalizowały w bryłki lodu. Nawet zimozielony mech przykrywała biała pierzynka.

Wybiła trzynasta, kiedy skład stał się kompletny. Wycieczka nareszcie ruszyła z kopyta przy okazji zaliczając na starcie blisko czterogodzinne opóźnienie, które jak czkawka odbijało się jeszcze wielokrotnie.  



Fantastyczne formy skalne kusiły swoją nieprzeciętną urodą, ale nie mieliśmy czasu, by przystanąć i nacieszyć oczu. Nie zwalnialiśmy tempa. Wycieczka przypominała objazdówkę z biura podróży, na której azjatyccy turyści biegają jak poparzeni z atrakcji do atrakcji. I podobnie jak im, również i nam w pośpiechu umykało tak wiele. Zbyt wiele. Ale co zrobić - czasu nie zatrzymasz. 

Zatrzymaliśmy się tylko ten jeden raz, by zerknąć w mapę. To posunięcie zbliżyło nas do szlaku czerwonego. Po przejściu przez ruchliwą drogę, byliśmy już w lesie. Rozpoznaliśmy kuszące skróty z mapy. Zostało tylko zaufać ścieżce. 


Raku na skale

Grota Skrzatów

No i dostaliśmy te swoje skróty. Nagle stanęliśmy nad trawiastym zboczem. Zbocze opadało stromo do płynącego dołem strumyka. Jedyna nadzieja tkwiła w nielicznie rosnących drzewach. Miejcie w pamięci, że brzozom można bezgranicznie ufać, one nigdy się nie łamią - radziłem, po czym pewnie oplotłem dłońmi biało-czarny pień. Po chwili brzoza wyszła z korzeniami z ziemi, pozostając w zacisku moich dłoni. Ja sam zjechałem parę metrów niżej tratując przy okazji wszystko, co napotkałem na drodze zjazdu. Nie oszczędziłem choćby takich krecich kopców, które po zjeździe przestały istnieć. Ostatecznie zdołałem wylądować na miękkim śniegu.

 I tu czekało niemiłe zaskoczenie. Raz: poszukiwana ścieżka w rzeczywistości jest oblodzonym strumykiem. Dwa: ostatni pociąg odjeżdża za 50 minut. Do stacji dzieli nas ponad 7 km. Jest gorzej niż źle. Podejmujemy nierówny wyścig z upływającym czasem.

Bunkier czy piwniczka (ziemianka)?


  Wydostajemy się z zarośli najprędzej jak potrafimy, skąd dalej pędzimy asfaltem przez okoliczne wioski. Przy 7 km/h bezustannie naprężone łydki pieką nas i ściągają do asfaltu jak niewidoczne magnesy. Kilogramy zimowej odzieży doprowadzają do tego, że coraz trudniej odnaleźć ostoje suchości na ciele. Człowiek poci się jak w ukropie. Po pokonaniu ponad połowy dystansu, wiemy już, że i to mordercze tempo nie wystarczy. Decydujemy się więc na trucht. 

Obładowane plecaki ciążą jak nigdy dotąd. Oblodzona jezdnia spowalnia. Swobodny oddech zmienia się w walkę o najdrobniejszy łyk powietrza. Myślami uciekamy do najdalszych zakamarków głowy, by tylko nie myśleć o teraz. Świadomość o nieuchronnym noclegu poza domem motywuje jak nic innego. Czujemy, że jesteśmy już na oparach. Każdy kolejny ruch nie ma nic z przyjemności; jest bólem. 
Zegarek wskazuje 11 minut do odjazdu, telefon - 1,5 km. I wtedy decyduje się na równie szaleńczy, co na pozór nie mający prawa się udać ruch.  

Zamarznięta kaskada na rzece z pianą 

Przerwijmy na moment bieg, by zaprezentować krótki poradnik jak nie łapać stopa:
1) Po pierwsze nie stawaj na żadnym tam poboczu. Wpiernicz się jak ja na sam środek drogi.
2) Numero duo przyczaj się i wypatruj losowego samochodu jadącego w kierunku przeciwnym do tego, w który chcesz się dostać.
3) Jeśli wypatrzysz zbliżającą się ofiarę, zacznij do niej energicznie machać rękoma wykorzystując przy tym siłę bioder.
4) Gdy i to nie pomoże, wyjdź wprost przed koła nadjeżdżającego samochodu.
5) Zatrzymał się - hurra udało ci się złapać stopa. Nie? Do CV możesz dopisać sobie oglądanie podwozia seata z perspektywy przejechanego jeża i szansę na zdobycie tegorocznej nagrody Darwina.

Totem w kształcie pingwina

Kierowca hamuje. Nie kryjąc zdziwienia wystawia przez okno głowę z kudłatą grzywą. Wtedy podbiegam ja i zadyszaną paszczą dukam: Do peronu to daleko? Wyrobimy się dojść tam w 9 minut?
Usta kierowcy zamiast w krzyk, napinają się w uśmiech: Wsiadajcie, mogę was podrzucić pod sam peron - rzuca. Nie dowierzam własnym uszom, wołam pozostałych i trójką wciskamy się do czarnego seata. Po drodze zdążę jeszcze ubrudzić zbawicielowi tapicerkę błotem, zagadać go na śmierć i pojęcia nie mam jak wypaść matę do siedzenia przez okno, po którą specjalnie zawrócimy. Koniec końców zdążymy dotrzeć na peron o czasie. Niedługo potem z wycieńczenia zaśniemy w fotelach ostatniego pociągu jadącego do Kielc. 

2 komentarze:

  1. Pięknie. Nigdy tam nie byłam. Oj to tata Oliwki dowojował z tym budzikiem. Fajnie, że dotarła do Was. Ślicznie w tych skałkach. Sople są magiczne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W większej ekipie zawsze raźniej :) Same skałki i ich położenie w głębokim wąwozie bardzo pozytywnie nas zaskoczyły. Dodatkowego uroku dodała zima i jej lodowe ozdoby.

      Usuń