23.02.2019
Skład: Raku, Oliwka i Ja
Trasa: Brody Iłżeckie PKP - Rez. Skały w Krynkach - Godów - Doły Biskupie - Nietulisko Duże - Staw Kunowski PKP, ok. 25 km
Budzik dzwoni dwadzieścia po piątej. To już siódmy raz w tygodniu. Owinięty w kołdrę jak w kokon pełznę do okna. Zręcznym szarpnięciem rozsuwam rolety i właściwie to nic nie widzę - jeszcze jest ciemno.
Blisko dziesięć kilometrów dalej, w pokoju o groszkowych ścianach puszysty koci ogon przerywa komuś sen. Ten ktoś za moment wysiorbie stawiającą na nogi kawusię, spałaszuje jajówę i spakowany w plecak niemal tak wielki jak on sam przyjedzie, by spotkać się ze mną.
Dla odmiany ciut bliżej, bo mniej więcej w połowie drogi między nimi wyrasta blok. Na trzecim piętrze, w jednym z kwadratowych okien zapala się światło. Zaspany tata Oliwki słysząc brzęczący budzik wyłącza go zamaszystym trzepnięciem. Żarówki gasną na nowo.
Oliwka budzi się na dobre w czasie, gdy z Bartkiem stoimy już przy kasach. W okienku wita nas zaspana kasjerka. Przypomina leniwca, który po tygodniu zszedł z drzewa. Nie śpieszy się z drukowaniem biletu. Ma przecież czas. Jej pociąg nie odjedzie za sześć minut.
Wtedy komputer się zawiesza. Cenne minuty mijają w szalonym tempie. Z sześciu zrobiły się dwie. Wreszcie kobieta o włosach Chopina poprzez kombinację precyzyjnych stuknięć przywraca maszynę do życia. Bilety wyskakują równie prędko co kromki chleba z tostera. Zgarniamy je i pędzimy na złamanie karku. Wpadamy do wagonu, w chwili sygnału odjazdu. Mogę to napisać z westchnieniem ulgi - zdążyliśmy.
" Szczerba Beaty" Foto: Raku |
Na stacji Brody Iłżeckie byliśmy chwilę po ósmej. Wspólnie ustaliśmy, że Oliwka przyjedzie następnym pociągiem. W ciągu najbliższych 2 godzin dokumentowaliśmy z Bartkiem przebytą drogę. Cykaliśmy foty charakterystycznych punktów w terenie, na skrzyżowaniach zostawialiśmy strzałki ułożone z patyków. Wszystko po to, by Oliwka dotarła w umówione miejsce spotkania.
Wybór padł na ocieniony wąwóz, gdzie zima utrzymywała się w najlepsze. Przejawy wczesnej wiosny krzepły tu od przygruntowych przymrozków. Ściekające krople przemarzały w spiczaste sople, a siewki wybijające się z ziemi krystalizowały w bryłki lodu. Nawet zimozielony mech przykrywała biała pierzynka.
Wybiła trzynasta, kiedy skład stał się kompletny. Wycieczka nareszcie ruszyła z kopyta przy okazji zaliczając na starcie blisko czterogodzinne opóźnienie, które jak czkawka odbijało się jeszcze wielokrotnie.
Fantastyczne formy skalne kusiły swoją nieprzeciętną urodą, ale nie mieliśmy czasu, by przystanąć i nacieszyć oczu. Nie zwalnialiśmy tempa. Wycieczka przypominała objazdówkę z biura podróży, na której azjatyccy turyści biegają jak poparzeni z atrakcji do atrakcji. I podobnie jak im, również i nam w pośpiechu umykało tak wiele. Zbyt wiele. Ale co zrobić - czasu nie zatrzymasz.
Zatrzymaliśmy się tylko ten jeden raz, by zerknąć w mapę. To posunięcie zbliżyło nas do szlaku czerwonego. Po przejściu przez ruchliwą drogę, byliśmy już w lesie. Rozpoznaliśmy kuszące skróty z mapy. Zostało tylko zaufać ścieżce.
|
Grota Skrzatów |
I tu czekało niemiłe zaskoczenie. Raz: poszukiwana ścieżka w rzeczywistości jest oblodzonym strumykiem. Dwa: ostatni pociąg odjeżdża za 50 minut. Do stacji dzieli nas ponad 7 km. Jest gorzej niż źle. Podejmujemy nierówny wyścig z upływającym czasem.
Bunkier czy piwniczka (ziemianka)? |
Wydostajemy się z zarośli najprędzej jak potrafimy, skąd dalej pędzimy asfaltem przez okoliczne wioski. Przy 7 km/h bezustannie naprężone łydki pieką nas i ściągają do asfaltu jak niewidoczne magnesy. Kilogramy zimowej odzieży doprowadzają do tego, że coraz trudniej odnaleźć ostoje suchości na ciele. Człowiek poci się jak w ukropie. Po pokonaniu ponad połowy dystansu, wiemy już, że i to mordercze tempo nie wystarczy. Decydujemy się więc na trucht.
Obładowane plecaki ciążą jak nigdy dotąd. Oblodzona jezdnia spowalnia. Swobodny oddech zmienia się w walkę o najdrobniejszy łyk powietrza. Myślami uciekamy do najdalszych zakamarków głowy, by tylko nie myśleć o teraz. Świadomość o nieuchronnym noclegu poza domem motywuje jak nic innego. Czujemy, że jesteśmy już na oparach. Każdy kolejny ruch nie ma nic z przyjemności; jest bólem.
Zegarek wskazuje 11 minut do odjazdu, telefon - 1,5 km. I wtedy decyduje się na równie szaleńczy, co na pozór nie mający prawa się udać ruch.
Zamarznięta kaskada na rzece z pianą |
Przerwijmy na moment bieg, by zaprezentować krótki poradnik jak nie łapać stopa:
1) Po pierwsze nie stawaj na żadnym tam poboczu. Wpiernicz się jak ja na sam środek drogi.
2) Numero duo przyczaj się i wypatruj losowego samochodu jadącego w kierunku przeciwnym do tego, w który chcesz się dostać.
3) Jeśli wypatrzysz zbliżającą się ofiarę, zacznij do niej energicznie machać rękoma wykorzystując przy tym siłę bioder.
4) Gdy i to nie pomoże, wyjdź wprost przed koła nadjeżdżającego samochodu.
5) Zatrzymał się - hurra udało ci się złapać stopa. Nie? Do CV możesz dopisać sobie oglądanie podwozia seata z perspektywy przejechanego jeża i szansę na zdobycie tegorocznej nagrody Darwina.
Kierowca hamuje. Nie kryjąc zdziwienia wystawia przez okno głowę z kudłatą grzywą. Wtedy podbiegam ja i zadyszaną paszczą dukam: Do peronu to daleko? Wyrobimy się dojść tam w 9 minut?
Usta kierowcy zamiast w krzyk, napinają się w uśmiech: Wsiadajcie, mogę was podrzucić pod sam peron - rzuca. Nie dowierzam własnym uszom, wołam pozostałych i trójką wciskamy się do czarnego seata. Po drodze zdążę jeszcze ubrudzić zbawicielowi tapicerkę błotem, zagadać go na śmierć i pojęcia nie mam jak wypaść matę do siedzenia przez okno, po którą specjalnie zawrócimy. Koniec końców zdążymy dotrzeć na peron o czasie. Niedługo potem z wycieńczenia zaśniemy w fotelach ostatniego pociągu jadącego do Kielc.
Pięknie. Nigdy tam nie byłam. Oj to tata Oliwki dowojował z tym budzikiem. Fajnie, że dotarła do Was. Ślicznie w tych skałkach. Sople są magiczne.
OdpowiedzUsuńW większej ekipie zawsze raźniej :) Same skałki i ich położenie w głębokim wąwozie bardzo pozytywnie nas zaskoczyły. Dodatkowego uroku dodała zima i jej lodowe ozdoby.
Usuń