Obserwatorzy

Popularne posty

środa, 6 marca 2019

Wycieczka nr 28: SZLAKIEM ORLICH GNIAZD CZ.1


25.01.2019

Skład: Oliwka, Raku, Brajan i Ja

Trasa: Kusięta Nowe - Rez. Zielona Góra - Góry Towarne - Kusięta Nowe, ok. 10 km

Duet fotograf i kamerzysta przoduje w penetracji korytarzy. Mnie i Rakowa ubezpieczają Oliwka z Brajanem. Ktoś przecież musi taszczyć statyw i pozostałe bagaże? Nie ma lekko. Strop konsekwentnie się obniża. Nie ma już przestrzeni dla wyprostowanych szyi. Kurczymy się w oczach. Tak pokuleni docieramy wreszcie do słynnej ściany stalagnatów. Raku w przypływie ekscytacji bada boczny korytarz. I wtedy światło latarki dosięga tam, gdzie nie powinien się zapuszczać. Pośród mroku iskrzy się para neonowych ślepi. Po chwili ujawnia się korpus wybudzonego borsuka. Jak sekundę temu staliśmy, tak porzuciliśmy wszystko i pobiegliśmy ku wyjściu wystraszeni groźbą ataku ze strony zwierza.   


Igiełki mrozu na zewnątrz pozwoliły nieco ochłonąć z emocji. Gdy pozbieraliśmy już myśli, skusiliśmy się na podjęcie drugiej próby. Teraz już nie tak pewnie jak przedtem, lecz z nieuśpioną podejrzliwością zanurzyliśmy się w mroku. Niebawem ponownie stanęliśmy naprzeciw kryjówki borsuka - ściany stalagnatów. Tym razem jednak oczy nie świeciły. Mogło to oznaczać dwie opcje: albo zwierz zasnął, albo poszedł w głąb jaskini - zupełnie jak my. 

Nic dziwnego, że mówią o tym miejscu stalagnatowy las. Od kolumn naciekowych wprost się tu roi. Każde kolejne potężniejsze od poprzednich, niektóre szersze od nas samych. Ich skrasowiałe powierzchnie przypominały łuszczącą się korę, a one same - sędziwe drzewa. Wspólnie tworzyły plątaninę smukłych przejść, soczewkowatych otworów-dziupli, poprzez które przedostawaliśmy się do następnych jaskiniowych sali. Słowem najprawdziwszy las rosnący pod ziemią. Tyle, że zamiast zachwytu towarzyszyło nam to znane uczucie, że coś za tobą idzie. 

Ja w ogóle się nie bałem. Byłem tak odważny jak widać na tym zdjęciu :)
Foto: Brajan

Nikt nie chciał zostać na tyłach. I nic w tym dziwnego, wizja skończenia jako przystawka nie napawa optymizmem. Każdy więc pchał się na przód. A jaskinia cóż... jak to jaskinia pośpiechu nie lubi. Szeroki dotąd tunel przerodził się w wąski przesmyk szerokości dwóch złączonych nóg, a ten w jeszcze węższy otwór. Dalej tylko ściana. O żadnym przepychaniu nie było mowy. Nie pozostało nic więcej jak wrócić tą samą drogą, przemykając gdzieś obok borsuka na dobrą sprawę nie widząc, czy przypadkiem nie czai się tuż za następnym rogiem. 

Skała Zielona Góra
Foto: Raku

Podczas ześlizgiwania się w dół
Foto: Raku

Nie minęły nawet dwie godziny, gdy razem z Bartkiem eksplorowaliśmy następną jaskinię. Wiliśmy się po krętych wnętrznościach skał jak dwa tasiemce pozbawione orientacji. Meander przyprawiał o zawroty głowy na wzór non-stop wirującej karuzeli. Straciliśmy poczucie czasu. Pamiętam naszą radość kiedy udało nam się nareszcie przedostać do przestronnej sali wielkości kilku salonów. Ale była to radość chwilowa. Jedyna czołówka jaką mieliśmy wkrótce potem zgasła bez ostrzeżenia. Nagle pstryk i nic tylko mrok. Bezkres ciemności wokół przytłaczał. Poczuliśmy się wobec niego tacy mali, tacy... bezradni.

Żałowaliśmy, że któryś nie pomyślał za dwóch i nie zabrał zapasowych baterii, bądź dodatkowego oświetlenia. W obecnej sytuacji wzrok stał się totalnie bezużyteczny. Jednak ciemność wyostrzyła pozostałe ze zmysłów. Nos węszył, ale nie wyczuwał niczego prócz zatęchłej gliny. Na wystawionym języku osiadała wilgoć. Małżowiny wychwytywały kapanie kropli, które odbijały się echem. Ręce błądziły wśród obślizgłych ścian, będąc tym, czym dla niewidomego pies przewodnik - pewnym drogowskazem. Dziwne to uczucie polegać tylko na dotyku. Macać lodowatą skałę, wyłapywać jej fakturę, po to by móc później wyobrazić sobie kształt korytarza i odtworzyć z pamięci mapę powrotnej drogi.

Borowiec Wielki


Zaliczyłem zderzenie czołowe ze stropem. Był to znak, że jesteśmy już w meandrze, a stąd już naprawdę blisko. Raz w prawo, to wygięcie w lewo, tu z kolei nie ominie czołganie, trzeba przekręcić się na bok. Przez skalne szczeliny sączy się blade światło. Po raz pierwszy od dawna możemy przyjrzeć się dłoniom. Boże, jak one są ubłocone. Widać więcej i więcej. Ilość światła zmusza nas do mrużenia oczu i nagle wystrzela w nas jasność śniegu, niczym eksplozja, jak błysk fleszy. Wyczołgujemy się na zewnątrz umazani od stóp do głów w glinie. Nie mówiąc nic unosimy tylko zmęczone głowy do góry. Jak cudownie móc znów ujrzeć niebo.


2 komentarze:

  1. O jaaaa ale jesteście niesamowici Wszyscy!! Oliwka też. Gratuluje pięknej pasji i odwagi. Zazdroszczę Wam wspaniałych przygód. Dziękuję Wam za podzielenie się zdjęciami i relacją. Cudownie się musi chodzić po tych jaskiniach. Dokumentacja pierwszorzedna. Wasz blog zdobył moje serce. Mam 36 lat, trzy córki i od dawna chodzimy po górach zdobywając szczyty Beskidów. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tą piękną pasje u większości z nas zaszczepili rodzice, za co jesteśmy im niezwykle wdzięczni. Pani słowa na pewno zmotywują nas do realizowania kolejnych wycieczek. Jeśli chodzi o samodzielną eksploracje jaskiń to polecamy zdecydowanie Jurę. Można znaleźć na niej wiele łatwych obiektów o dużych rozmiarach, które idealnie nadają się na rozpoczęcie jaskiniowej przygody. Z uwagi na ochronę hibernujących w nich nietoperzy radzimy jednak unikać zimowych wypraw (od listopada do lutego, a czasami nawet marca). Pozdrowienia dla całej rodzinki i do zobaczenia na szlaku!

      Usuń