2.05.2016
Skład: Karol i Ja
Trasa: Baranówek - Białogon - G. Brusznia - Karczówka - Baranówek, ok. 11 km
Każdego ranka tysiące osobników wychodzi z nocnej kryjówki, skąd energicznie zmierza w miejsce pracy. Przemieszczają się bezszelestnie, w grupach. Jako typowi przedstawiciele środowiska leśnego, preferują lasy sosnowe. Powód ku temu jest prozaiczny, chodzi o igły, dzięki którym wznoszą imponujące kopce. Te sięgają niekiedy nawet metr wysokości, ale jest to zaledwie połowa gniazda. Druga, znacznie silniej rozbudowana, tworzy system korytarzy ukrytych głęboko pod ziemią. W jednym takim kopcu potrafi żyć kolonia równa populacji Opola. Wychodzi nieco ponad 100 tysięcy żuwaczek, zawsze gotowych, by w przypadku zagrożenia, w ułamku sekundy, zaaplikować drapieżnikowi piekący kwas mrówkowy.
Zajrzyjmy z kamerą do pewnego lasu pełnego niczym niezmąconej ciszy. Pod koronami zielonego igliwia gości on dwójkę młokosów niosących plecaki pełne cennego ładunku. Z dotychczasowych obserwacji wynika, że pogodne, a zarazem coraz cieplejsze dni nasiliły wśród przedstawicieli tego gatunku nieposkromioną potrzebę bezcelowej włóczęgi. Głód wędrówki zagnał ich na trawiastą polanę, gdzie oddali się zajmującej czynności popasu, bez świadomości, że wtargnęli właśnie na obce terytorium.
Widok dwójki nieproszonych przybyszy wyraźnie zaniepokoił mrówczą kolonię. Na rozpoznawczy rekonesans pośpiesznie zostali posłani zwiadowcy. W tym czasie dwójka młokosów w pozycji leżącej oddawała się czynności żerowania. Proces żerowania był mozolny. Rozpoczynał się od wyciągnięcia pokarmu z kryjówki, tj. plecaka. W dalszej kolejności młokosy zajmowały się pieczołowitym miętoleniem pokarmu opuszkami palców, by ostatecznie, wykorzystując siekacze, przejść do jego konsumpcji.
Nie umknęło to uwadze zwiadowców. Przy pomocy receptorów umiejscowionych na końcu swych czułek, wychwycili charakterystyczną, słodką woń. Meldunek o nowym źródle pożywienia rozszedł się po mrowisku w błyskawicznym tempie. Wkrótce owady były już w pełnej gotowości do przeprowadzenia zmasowanego ataku. Armia uzbrojona w oręż niezliczonych czułków i odnóży nadciągała na niczego nieświadomych intruzów, wylegujących się na trawie.
Niebywałe jak wiele może zdziałać owad niewiele większych od kratki w zeszycie, współpracując w grupie. Z pozoru maleńkie i bezbronne mrówki zaczęły obłazić potężnych intruzów naprzemiennie to ich łaskocząc, to kąsając, co objawiało się nieprzyjemnym szczypaniem skóry. Zaatakowani intruzi daremnie próbowali się bronić. Otrząsali się z rudych potworków, lecz na ich miejsce wciąż przybywały kolejne zastępy. Na nic wskórało tupanie. Mrówki dopięły swego. Okradzeni z prowiantu intruzi odeszli, nie mogąc wyzbyć się dziwnego wrażenia, że coś po nich chodzi.
W miejscu ich niedawnego żeru leżał tylko porzucony w popłochu żelek. Zainteresował on grupkę robotnic, które natychmiast pochwyciły znalezisko 20-krotnie cięższe od nich samych. Wkrótce potem targany przez robotnice czerwony żelek miś z żelatyny zniknął w tętniącym życiem mrówczym kopcu, gdzie setki innych robotnic tylko czekały, aby móc zabrać się za porcjowanie świeżo przyniesionej ofiary.
Czytała: Krystyna Czubówna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz