19.08.2018
Skład: Makumba i Ja
Trasa: Baranówek - Wietrznia - Zagórze - Mójcza - Cedzyna, ok. 20 km
Dla mnie Wietrznia to miejsce kultowe. Pamiętam jak za dziecka ganiałem tu z młotkiem w poszukiwaniu skamieniałości. A i mnie ganiano głównie z sadów, kiedy postanowiłem wybrać się na szabry.
To tutaj próbowałem pierwszych i jak dotąd jedynych sił w wędkarstwie. Skończyło się na tym, że zamiast ryby wyłowiłem raka i nie wędką, a podbierakiem zmajstrowanym z firanki i kawałka bambusa.
Dopóki twoje buty dotykają trawiastego podłoża, nic złego nie może się jeszcze przydarzyć. Wystarczy jednak wykonać pierwszy krok, sięgniesz po pierwszy z wystających fragmentów skały, aby tolerancja błędów ograniczyła się do zera. Wspinaczka nie wybacza błędów. Zwłaszcza jeśli wspinasz się bez zabezpieczeń.
Dzisiaj chyba największą atrakcję wsi stanowi zalew. Kameralny, położony z dala od często uczęszczanych szlaków. Idealny na plenery fotograficzne, zwłaszcza o wschodzie Słońca. Jedynie w okresie wakacji lubi być tu tłoczno. Głównie za sprawą wszystkich tych, którzy chcą się trochę schłodzić.
Piachu ciąg dalszy nastąpił w momencie, gdy zamiast leśnego szutru objawiła nam się wydma. I znowu postój-but-wysypywanie. Gdybym wiedział, że tak będzie (a wiedzieć jako przewodnik to powinienem) zamiast adidasów zabrałbym sandały. Tyle, że nie mam pojęcia jak wtedy wyglądałaby wspinaczka w kamieniołomie. Trzeba by tego kiedyś spróbować...
Plaża obstawiona parawanami, powbijanymi kapeluszami parasolów i mnóstwem tłustego, roznegliżowanego ludu. Jedni wylegują się na leżaczkach zażywając kąpieli słonecznej. Inni preferują kąpiel, ale wodną. Mijamy ich wszystkich, wiedząc, że wkrótce podzielimy ich los. Makumba wskoczy do wody, a ja rozłożę się jak płaszczka na piasku (jakby mi go było po dzisiejszym dniu mało).
Myślę, że wspomnienia podobne do moich siedzą w głowach innych małolatów, którzy na Wietrzni spędzili całe dzieciństwo. I choć te piękne czasy nigdy nie wrócą, to serducho niczym sejf przechowuje je w sobie i otwiera, gdy człowiekowi zdarzy się złapać doła.
Wiedzieć trzeba, że dół rozmiarami dorównywał niejednemu boisku do piłki nożnej. Wapienne ściany ograniczały go skalnym pierścieniem. Gdzieś tam, te 40 metrów poniżej, malutcy jak mrówki staliśmy my, wpatrzeni w miliony lat historii, gotowi na wspinaczkę, jakiej nigdy dotąd nie doświadczyliśmy.
Wspinający się Makumba |
Dopóki twoje buty dotykają trawiastego podłoża, nic złego nie może się jeszcze przydarzyć. Wystarczy jednak wykonać pierwszy krok, sięgniesz po pierwszy z wystających fragmentów skały, aby tolerancja błędów ograniczyła się do zera. Wspinaczka nie wybacza błędów. Zwłaszcza jeśli wspinasz się bez zabezpieczeń.
Zbliżając się do półki skalnej już wiemy, że zabranie plecaków wypchanych kilogramami znalezionych kamieni nie było najlepszym pomysłem. Ciążą potwornie. Na domiar złego zrobiło się nieznośnie parno.
Mokre od potu dłonie wycieramy o spodnie i podejmujemy wyzwanie drugiego poziomu wyrobiska.
Tu skały należało darzyć zasadą ograniczonego zaufania. Zdarzały się głazy, które łapałeś myśląc, że znalazłeś genialny uchwyt, po czym taki głazior zostawał ci w ręce.
Jeszcze trochę. Szybki trawers wapiennej ściany. Oho, stanąłem pod ostatnią ścianą. Chwytów jakby brak. Zostaje albo obejść, albo zaryzykować i pchać się w niepewny teren. 12 metrów pode mną półka skalna, między nami powietrze przesycone strachem. Przy swojej masie spadałbym niecałe dwie sekundy. Widzę jak Makumba macha mi już znad krawędzi wyrobiska. Dobra, ryzykuję - chcę jak najszybciej znaleźć się tam gdzie on. Dzieje się to po trzech minutach.
Przez następną godzinę prowadził nas szlak. Lawirował nad skrajem wyrobiska, po krótce opadłszy po poziom gruntu wyprowadził na kocie łby, a stamtąd już na pola Złodziejowa. Ta peryferyjna dzielnica Kielc zawdzięcza swą nazwę jej pierwszym mieszkańcom.
Początkowo na budowę domów w urokliwej okolicy stać było jedynie majętne osoby. Nazywano ich VIP-y. Mówiono, że "tam złodzieje mieszkały i kradły" i tak jakoś to się utrwaliło w pamięci Kielczan i zostało do dziś.
Polna dwupasmówka obfitowała w przyjemne oku panoramy. Gdzie nie spojrzeć, tam wznosiły pofalowane, górskie grzbiety, skąpane zielenią lasów. Pokonawszy mizerny pagórek, dotarliśmy do półmetka wędrówki - Mójczy.
To ponoć tutaj znajdowała się słynna biskupia (podobnie z resztą jak cała wieś) karczma, o której pisał Jan Długosz. Jeszcze w XVII wieku pod Mójczą działała huta ołowiu. Rudę potrzebną do wytopu pozyskiwano z nie tak odległej Kadzielni, czy też Wietrzni, a przy wydobyciu pomagali mieszkańcy.
Wraz z kolejnymi wiekami wygląd Mójczy zmienił się nie do poznania. XIX-wieczna drewniana osada mająca kształt owalu, z chaotycznym układem ulic, z których trzy główne przecinały się tworząc pośrodku trójkąt, stała się uporządkowaną wsią o formie tzw. ulicówki.
Kościół w Zagórzu |
Nasza ubita ścieżka, prędko przemieniła się w plażę pokrywającą północny brzeg zalewu. Prędzej szuraliśmy niż maszerowaliśmy. Winny wszystkiemu był piasek. Jego ziarna wsypywały się do butów, gdzie jakimś cudem dostawały się do skarpet i nieprzyjemnie obcierały. Za każdym razem trzeba było zatrzymywać się, ściągać buta i wysypywać z niego tony piachu. I tak na odcinku długości ponad kilometra. Oszaleć można.
Zalew w Mójczy |
Zanim żołądki zaczęły domagać się przerwy na podobiadek, zdążyliśmy wejść na drogę p. poż. Stąd to już łatwo, gdyż kierunek wędrówki narzuca Papież, ściślej szlak papieski. Jedyny taki w województwie. Nareszcie mamy pewność, że nie zabłądzimy. Na horyzoncie majaczy tafla wody. To musi być Cedzyna - kres naszej wędrówki.
Piaszczysta wydma |
Po przekroczeniu słynnego szyno-mostku, który gdy to teraz czytasz przestał istnieć, wylądowaliśmy na drugim brzegu. Ciszej, spokojniej. Przede wszystkim mniej tłoczno. Można wiec przystąpić do relaksu. Makumba zrzucił ubrania zostając w samych kąpielówkach i odpłynął tak daleko, że straciłem go z pola widzenia. Ja zaś wedle planu zakopałem się w gorącym piasku.
Minęło może pięć minut, gdy spostrzegam płynącego w moją stronę Makumbę. Pędzi jak motorówka. Jego nogi i ręce rozchlapują wodę dookoła niczym turbina silnika. Tyle, że zamiast ryku silnika, słyszę niepokojąco brzmiące odgłosy. Strachu? Wstrętu? Jakbym był świadkiem kręcenia kolejnej części Szczęk. Co jest? - myślę. I w sekundzie na plażę wypełza Makumba. Od pasa w dół zaplątany w jakieś jeziorne glony, czy inne wodorosty. Jeny, gdyby nie jego - jak sam ją określa - zdradziecka morda, pomyliłbym go z diabłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz