Obserwatorzy

Popularne posty

niedziela, 10 lutego 2019

Wycieczka nr 13: CO LUDZIE POWIEDZĄ?


30.04.2018

Skład: Natalka, Bugli, Raku i Ja

Trasa: Słowik - Patrol - Zalesie - Pietraszki - G. Brusznia - Grabina - Os. Ślichowice, ok. 21 km

Mówili różnie. 
Taka pani z autobusu np.:
- Nie do pomyślenia jest ta dzisiejsza młodzież. Nawet miejsca człowiekowi nie ustąpi. Do czego to doszło!
- Ale... - starała się Natalka, lecz staruszka skutecznie ją przekrzyczała. 
- A TY! - wymierzywszy na mnie swym kościstym paluchem. - W tych swoich okularach przeciwsłonecznych, ślepy jesteś?! Nie widzisz, że chcę usiąść?! 
Spod moherowego beretu aż wrzało. Staruszka pluła jadem nienawiści. Gdyby była kobrą z pewnością nie uszlibyśmy z życiem. 
 
Dać sobie spokój, ulec - tak było bezpieczniej. Niechętnie opuściliśmy zajmowaną czwórkę. Z plecakami ruszyliśmy na przód autobus. Ten był cały wolny! Staruszka uparcie zdawała się jednak tego nie zauważać. Zamaszystym ruchem zarzuciła torby z zakupami na nasze wcześniejsze siedzenia. Sama zaś stała dalej, trzymając się poręczy. Logiczne, że bagaże zmęczyły się bardziej.
Jej żmijowate spojrzenie ani na moment nie znikło. Prześwietlało każdego z nas na wylot. Jakby chciała z jego pomocą powiedzieć: Teraz wiem o was wszystko. Jeszcze kiedyś się spotkamy! 
Bogu dzięki nigdy do tego nie doszło. Wysiedliśmy cztery przystanki dalej, podczas gdy staruszka zajęła się uprzykrzaniem życia pozostałym współpasażerom.
   

  Odtąd szliśmy dumnie z wypiętą piersią. Bobrza pod mostem płynęła leniwie jak zwykle. Ostatnio jej poziom trochę się obniżył, odsłaniając piaszczyste dno. W wodzie pływały kaczki zainteresowane jakimiś czterema typami z plecakami szwędającymi się brzegiem rzeki. Ich rzeki. 
  Wypięta pierś szybko zmieniła się w garb na plecach. Ilekroć pięliśmy się wyżej, tym robiło się nieznośnie źle. Patrol wyciskał z człowieka siódme poty, wysysał energię życia i jakiekolwiek chęci. 

Patrol podejście
Bugli i Natalka wdrapujący się na Patrol

  Nieco później jego funkcję przejął nagrzany asfalt. Zawędrowaliśmy nim aż do Dobromyśla. W 1882 zamieszkiwały tu zaledwie 3 osoby. Przez dziesięciolecia z przysiółka, Dobromyśl zdążył rozrosnąć się do odrębnej wsi. Był nią jeszcze przed 1979, kiedy to Kielce wchłonęły go w swoje granice. 
  Na początku ubiegłego stulecia w Dobromyślu osiedlił się sędzia wojskowy Szczepan Ejsmond wraz z żoną. Wzniósł on modrzewiowy dwór. Niestety nie namieszkali się w nim długo i wkrótce potem dwór został opuszczony. Od tego momentu z roku na rok popadał w coraz większą ruinę, dla której obecnie nie ma już ratunku. Przekonaliśmy się o tym parę minut później wchodząc do środka.

Opuszczony dom Dobromyśl 1
Ruiny dworu Ejsmondów

Mówili: zobaczysz będzie fajnie. 
 A jedyne co widzimy to nieufne spojrzenia ludzi przyglądającym się nam spode łba. Blisko dom dziecka i trudna młodzież - nie ma co się dziwić im tej wzmożonej ostrożności. Słyszymy jak lokalne kółko różańcowe szepce pod nosem, że skoro tam włazimy, to pewno, by coś ukraść. Banda wandali, małoletnich przestępców. Ciekawe czy wszyscy wandale noszą aparaty.

  Przedarłszy się przez gąszcz znaleźliśmy się w środku. Nawet drzwi nie musieliśmy otwierać, bo ktoś wcześniej zdążył je wyrwać z zawiasów. Powitał nas wszechobecny chaos. Porozrzucane czasopisma, przedmioty zostawione w nieładzie. Walające się sztućce, pluszaki, a właściwie to co z nich zostało. 
  W pomieszczeniu, które zapewne niegdyś było kuchnią, natknęliśmy się na komplet starych mebli. Ściany pokrywała sadza. Wszystko nosiło ślady pożaru. Okna pozbawione szyb, ogromne dziury w spróchniałej podłodze i częściowo zawalony dach. Oto co zastaliśmy, próbując dostać się na poddasze. Na próbie jednak się skończyło. Było zbyt niebezpiecznie, aby zostać dłużej. Zwęglona część dachu mogła runąć w każdej chwili, wraz z nami w środku.
- Wynośmy się stąd - rzuciła Natalka.

Opuszczony dom Dobromyśl 3

  Słońce pozornie wędrowało po niebie odmierzając chwile do południa. Na lekkim wietrze szeleściły szuwary. Spokojny nurt Bobrzy uspokajał, wręcz hipnotyzował. Podczas, gdy razem z chłopakami siedzieliśmy na rozpadającym się mostku, Natalka brodziła w orzeźwiająco zimnej wodzie, zanurzona po łydki. Każdy cieszył się przelotną chwilą. 
  Meandrująca rzeka na krótko wyznaczała jeszcze dalszy przebieg trasy, by za kolejnym zakolem raz na zawsze zniknąć z pola widzenia.

  Powoli zbliżaliśmy się do masywnego budynku z czerwonej cegły, jaki z trudem wyłaniał się ponad przerośnięte koron drzew. Kusił tajemnicą. 
  Wzdłuż wysokiego, metalowego ogrodzenia, biegła ścieżka. Wyczekiwaliśmy na jakąś dziurę w siatce, przez którą dało by się przedostać na teren posesji. Niebawem ścieżkę przegrodziło zwałowisko powalonych przez wichury drzew. Leżały jakby broniły dostępu do czegoś ważnego. Poniekąd tak było.
  Tuż za zwałowiskiem wbiliśmy się w nieprzebyty gąszcz. Bezlistne badyle szurały po plecakach, nieustępliwie próbowały nas zatrzymać, tworząc zwarty mur. Gdzieś w tym murze Bugli wypatrzył coś, co nikt o zdrowych zmysłach nie nazwałby ścieżką. Półmetrowej wysokości luka wciśnięta w zarośla, która powstała zapewne za sprawą jakiegoś stworzonka. Na kuckach przebiliśmy się przez nią. Pokrótce chaszcze ustąpiły, a my znaleźliśmy się na świeżo przystrzyżonym trawniku. 

Bobrza 1

  Dziwne. Jak na opuszczone miejsce, to sprawiało wrażenie wyjątkowo zadbanego. Żadnej wybitej szyby, co więcej w oknach są założone firanki. Zupełnie jakby ktoś nadal tu mieszkał. Wydawało się to wręcz nieprawdopodobne, bo budynki straszyły brudem. To tu, to tam ściany zdobiło podrzędne grafitti. I jeszcze ta wszędobylska czerwona cegła. Przywodziła mi na myśl niemieckie obozy koncentracyjne. 
  Co ciekawe moje skojarzenia były słuszne. Jak się później dowiedziałem, budynek powstał w 1939 roku. Miał stanowić siedzibę Katolickiego Uniwersytetu Ludowego. Przeszkodził w tym wybuch wojny. W trakcie okupacji w obiekcie stacjonował garnizon niemiecki z siedzibą służb Gestapo. Następnie przekształcono go na szpital. Początkowo gruźliczy, a ostatecznie dla osób psychicznie chorych. Do lat 90-tych funkcjonował oficjalnie jako Dom Pomocy Społecznej. Niedawno zamieszkały w nim osoby z trudną sytuacją materialną. My jednak o tym nie wiedzieliśmy...
   
Pietraszki dawna siedziba Gestapo 1

   Byłem gotów, by pociągnąć za klamkę frontowych drzwi i przekonać się co kryję się za nimi. Powstrzymał mnie jednak Raku. Odniósł bowiem wrażenie, że ktoś nas obserwuje. Wbrew własnej woli i ja uległem tej psychozie. Inni zresztą również. Rozglądaliśmy się dookoła wyszukując twarzy przylepionych do szyb. Zamiast nich odnaleźliśmy otwartą bramę. 
  Zrozumieliśmy, że właśnie przed momentem wparowaliśmy na czyjąś posesję. Wyobraź sobie. Siedzisz wygodnie w domu, zerkasz za okno i nagle widzisz, że przed twoim domem pojawia się czworo wariatów. Jeden w okularach jak z Facetów w Czerni, drugi z metrowym kijem w dłoni, trzeci z twarzą Mongoła, a towarzyszy im dziewczyna, która dopiero co wyturlała się z krzaków. Nic tylko się cieszyć.  

  Kiedy tylko nadarzyła się okazja, weszliśmy do lasu. Tam ku uciesze wszystkich pojawił się szlak. Nowy kolega, z którym szybko się zakolegowaliśmy i nie opuszczaliśmy na krok. A przynajmniej do czasu, gdy stanęliśmy przed ścianą kamieniołomu. Mimo alternatywy bezpiecznych ścieżek, było dla nas oczywistym, że jedyna właściwa droga na górę prowadzi po skale.

Góra Grabina kamieniołom 1

  Po ponad godzinnej wędrówce wkroczyliśmy do Ślichowic. Ostatni raz byłem tu jako mały szkrab, kiedy to zabierany przez babcię na wiadukt obserwowałem przejeżdżające pociągi. I właściwie to tylko te pociągi stąd zapamiętałem. Wszelkie uliczki, skwery, piętrzące się bloki - wydawały mi się obce, ale nie mogłem powiedzieć, że widziałem je po raz pierwszy, że nie mam absolutnie pojęcia gdzie iść dalej. Grupa za żadne skarby nie mogła się o tym dowiedzieć.
  Obrałem więc taktykę "koniec języka za przewodnika". Teraz zostało mi tylko wypatrzeć potencjalną ofiarę. Musiała stwarzać pozory stałego bywalca. Tych zazwyczaj łatwo poznać po kilkutygodniowym zaroście i małpce w ręku. Stosunkowo łatwo też ich odnaleźć. Wystarczy odszukać najbliższy sklep, a oni znajdą się sami.  
  Zaczęły się łowy. Krążę od bloku do bloku, przemykam przez place zabaw, a tam ni jednego sklepu. Albo prędko nie zmienię taktyki, albo zaraz się wyda, że zabłądziliśmy. Zaczepiam pierwszego, napotkanego na chodniku staruszka. Już załapał u mnie plusa. Ma bowiem okulary identyczne do moich. Ja pytam, on - tłumaczy. Zna dzielnicę jak własną kieszeń, podpowiada skróty, cieszy się, że wędrujemy, po czym żegna się z nami czułym do widzenia. 
Poczułem jak od porannego spotkania ze starą babą w autobusie, a potem z szeptunkami w Dobromyślu, wreszcie powraca mi wiara w porządnych ludzi. Dzięki starszy Panie w okularach!

Rezerwat Ślichowice zalany kamieniołom 3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz