Obserwatorzy

Popularne posty

niedziela, 10 lutego 2019

Wycieczka nr 11: WIDOCZNOŚĆ ZEROWA


3.02.2018

Skład: Karol i Ja

Trasa: Baranówek - G. Hałasa - Telegraf - Bukówka - Rez. Wietrznia, ok. 11 km

   Nad Kielce spłynęła mętna powłoka. Szarość wchłaniała kolejno parki, pagórki, aż wreszcie zniknęło w niej całe miasto. Oddychaliśmy przez apaszki, nosem, by przypadkiem nie wciągnąć w płuca zbyt wiele powietrza. Te było lepkie i duszące. Gdzie się nie odwróciłeś, tam gęsta szarość. Nie widać nawet czubków własnych palców. Dookoła nas sam smog. 
  Błąkaliśmy się przez las po omacku, niczym ślepcy. Szło się koszmarnie. Drzewa gubiły kształty, stając się niewyraźnymi konturami samych siebie. Czasem tylko, gdy mocniej dmuchnęło, wiatr przeganiał kłęby zanieczyszczeń i ścieżka na moment stawała się zauważalna. Wystarczyło mrugnąć, by zniknęła na nowo. 
   Dziesięć minut później sytuacja uległa poprawie. Smog opadł. Wtedy też wyszliśmy z lasu.

Góra Hałasa 4
Foto: Karol

  Ale, żeby tak z lasu od razu wpaść w epicentrum ulicznego korku, to już trzeba mieć pecha. Samochód na samochodzie, przyprawiający o bzika jazgot klaksonów. Jakby tego było mało, z jednego z przydrożnych kopciuchów bucha oliwkowo-żółty dym. Welcome to Bukówka! Chcąc czym prędzej się stąd wyrwać - wpadamy w pierwszą, lepszą uliczkę, znikając za unosząca się chmurą spalin.
  I pomyśleć, że co roku z powodu tych wszystkich zanieczyszczeń, w samej Polsce umiera dwukrotnie więcej ludzi niż mieszka w Sandomierzu. Smog wykańcza szybciej od przestępców, których ściga Ojciec Mateusz. Zatrważające statystyki. Najgorsze, że one wciąż rosną.

  Choć smog opadł jakąś godzinę temu, nieprzyjemne drapanie w gardle pozostało. Wędrowaliśmy plątaniną najróżniejszych uliczek. Bywały wąziutkie, gdzie idąc obok siebie zajmowaliśmy całą ich szerokość. Trafiały się też na tyle krótkie, że stojąc przy wjeździe do nich, widziało się już ślepy koniec. A jakie nazwy ulic poznaje się łazikując: Domki, Czołgistów, Monte Casino... Niekiedy człowiek traci pewność, że nadal jest w rodzinnym mieście. 
  Gdy tak sobie bezcelowo lawirowaliśmy, uderzył w nas dudniący bas. Zwabieni dźwiękiem, za sprawą którego asfaltowa nawierzchnia wibrowała pod naszymi stopami, udaliśmy się na poszukiwanie jego źródła. Znaleźliśmy je parę zakrętów dalej. Był nim stary odbiornik radiowy. Znienacka zaatakował nas falą Disco Polo. Litości! Ale radio nie było same. Prócz niego dostrzegliśmy też dwóch facetów. 
  Jeden coś majstrował przy furze, drugi... No właśnie, drugi spał. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że leżał w poprzek drogi, zagradzając ją całym sobą. Drogi prowadzącej do naszych domów! Co robić? Jedynym rozsądnym rozwiązaniem wydaje się obejść wszystko, nadkładając trzy kilometry. Zawsze pozostaje też bardziej kontrowersyjna opcja: przeskoczyć przeszkodę. Ale co jeśli przeszkoda zbudzi się akurat w momencie naszego skoku? Nie chcemy tego sprawdzać. Decydujemy się jakoś przetrawić nadwyżkę kilometrów.
 
  Zielony ludzik z Michelin wdrapał się na usypany z okruchów skalnych stożek. Już z daleka ściąga uwagę przechodniów. Wdrapał się, ale nie ma bladego pojęcia jak zejść. Na krawędzi grani wysoko, wąsko, zalega jeszcze śnieg i jest diabelnie krucho. Inny, czarny ludzik przygląda się jego poczynaniom z bezpiecznego dna wyrobiska. Nagrywa każdy ruch telefonem, każdą emocję. 
- Ludzie idą! Ludzie idą! - krzyczy, machając nerwowo w stronę zielonego ludzika.
Nie myśląc wiele odmachuję Karolowi. Kątem oka dostrzegam, że pod stożek podchodzi rodzinka trzymająca się za ręce. Wiadomo ojciec, matka i dziewczynka, która niezmordowanie mi odmachuje. 
Nie dość, że stojąc tu wyglądam jak świr, to jeszcze za pedofila mnie wezmą.  A potem zobaczą, że taki ktoś bloga pisze. 

Wietrznia 2
Ja powoli tracący równowagę  na górze
Foto: Karol

Wietrznia 3
Jak stąd zejść?
Foto: Karol

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz