Obserwatorzy

Popularne posty

wtorek, 19 lutego 2019

Wycieczka nr 22: OGÓRKOWY ZAWRÓT GŁOWY


17.08.2018

Skład: Raku, Makumba i Ja

Trasa: Wierna Rzeka PKP - Młynki - Rez. Milechowy - G. Czubatka - Bocheniec - Zakrucze- Małogoszcz PKP, ok. 32 km

Z dala od resztek cywilizacji, między ciągiem śródleśnych bagien, a tysiącami podobnych do siebie pagórków wybrzmiewa dźwięk harmoszki...
- Cześć kochana Mamusiu. Jak to gdzie jestem? W lesie, bo gdzie? Mhm, mhm... Zaiste, nie śnieży. Znakiem tego. Pa, kochana Mamusiu. 
Makumba odkłada telefon, po czym przenosi wzrok na mnie i Rakowa. Widzi dwie purpurowe głowy płaczące ze śmiechu.
- N' co? - dopytuje.
Wtedy uderza w niego kolejna salwa śmiechu. Raku wyciera załzawioną twarz  i stara się opanować na moment:
- Kalfas, - przerwa na śmiech - prawda, że nie wiesz gdzie idziemy? 
Siorbiąc nosem, rozkładam bezradnie ręce. Pojęcia nie mam. 
Pokrótce atak głupawki powraca ze większą zdwojoną siłą, tym razem nie oszczędzając również Makumby. 

Jakąś godzinę wcześniej....

  Jechaliśmy pociągiem zaledwie we trójkę. Reszcie się nie chciało. Bywa. Zgodnie z polską tradycją -narzekaliśmy. Naszej rozmowie przysłuchiwał się staruszek siedzący obok. Któryś z nas wspomniał coś o Obarze i wtedy staruszek niespodziewanie włączył się do rozmowy. Spytał skąd znamy jego wnuczka. I tak od słowa do słowa, podróż zleciała w mgnieniu oka. Wysiedliśmy razem na tej samej stacji. 
  Pan Dziadek zaproponował nam swą pomoc przewodnicką. Rzecz jasna wzięliśmy w ciemno. W końcu wyglądu pedofila to on nie ma nie wyglądał na pedofila z wieloletnim doświadczeniem, który chciałby zaciągnąć nas do lasu. Zamiast tego Pan Dziadek z pasją opowiadał o okolicy, snuł historię mrożące krew w żyłach. Nie wiadomo kiedy dotarliśmy do mostku, gdzie nasze drogi się rozeszły. 
  Pan Dziadek obdarował nas garścią wskazówek, po czym oddalił się dziarskim krokiem. 

Rezerwat Milechowy wąwóz 1

  Jak to szło? "Za cmentarzem skręćcie w prawo, potem..." No właśnie, próbuję sobie przypomnieć co potem. Bezskutecznie. Pytam więc innych. Jak na złość, oni też zapomnieli. Czas zatem uciec się do starych sposobów. Iść na czuja.
  Skończyło się na tym, że błądziliśmy od przeszło pół godziny. W tym czasie zdążyliśmy pogubić się jeszcze bardziej, pozbierać sobą wszystkie możliwe pajęczyny, pobabrać się w błocie... Zdążyła też zadzwonić stęskniona Mama Makumby. Co było dalej, wiecie już ze wstępu. 

  Głupawka odpuściła nas dopiero na wejściu do wąwozu. Cudne to było miejsce. Miałeś wrażenie, że wędrowałeś dnem gardzieli leśnego stwora, z obu stron ograniczonej przez strome zbocza. Gdzieniegdzie z zieleni wychylały się białe kamienie, które następnie przybierały formę skalnych ścian. W jednej z takich ścian mieścił się soczewkowaty otwór jaskini, zwanej przez miejscowych nie bez powodu Piekłem. 

Piekło Bolmińskie rezerwat Milechowy 1
Piekło Bolmińskie

  Według krążącej legendy pewnego dnia do jaskini wpuszczono kaczkę, która pokonać miała kilometry podziemnych korytarzy. Ponoć przebyła tak długą drogę, że wydostała się dopiero w studni zlokalizowanej na dziedzińcu chęcińskiego zamku. Czyli więc prawie 15 km stąd. Pogłoski o ukrytym tunelu łączącym jaskinię z zamkiem przekazywano z pokolenia na pokolenie. Ile w nich było prawdy, mieliśmy przekonać się włażąc do jaskini osobiście.

  Pech chciał, że żaden z nas nie wyposażył się tego dnia w kaczkę. Mieliśmy jednak asa w rękawie w postaci Makumby, który wraz z wejściem do jaskini zamieniał się w stworzenie wchodzące w symbiozę z podziemnym mrokiem. Żadne błota, żadne ciasnoty nie były mu straszne. Pod ziemią czuł się jak u siebie w domu, nie zaś jak w zimnej noże zamieszkałej przez nietoperze i kolonie komarów.


- Ma ktoś kawałek szmatki, czapkę, czy cokolwiek?
- Mam apaszkę, a na co ci ona Makumba?
- Żeby se twarz owinąć przed tymi cholernymi komarami.
- Trzymaj.
I tak weszliśmy do wnętrza Piekła, chcąc przekonać się samemu, ile prawdy tkwi w legendzie. 

  Sytuacja przedstawiała się następująco. Jaskinia zdążyła się skończyć zanim zaczęła się na dobre, tzn. jej główna komora. W sam raz duża, aby pomieścić nas w komplecie. Dalej ciągnął się już tylko niski przełaz, możliwy do pokonania poprzez czołganie. Na ochotnika, aby go zbadać zgłosił się nie kto inny jak Makumba we własnej osobie. Efekty wczołgiwania się na poniższym zdjęciu.

Piekło Bolmińskie rezerwat Milechowy 6
Komargedon. Kaczka dalej zawędrować nie mogła, chyba, że potrafiła niczym duch przenikać przez ściany.
Foto: Makumba

  Rozbudowana sieć wąwozów przerosła możliwości mobilnej aplikacji. Wadliwe ustrojstwo psuło się przy każdej możliwej okazji, a Iwona z Endomondo nie przestawała powtarzać z sadystyczną satysfakcją: Utracono sygnał GPS. Utracono sygnał GPS. Utracono... My utraciliśmy już resztki cierpliwości i jedyne, czego pragnęliśmy, to wyrwać się wreszcie na jakiś otwarty obszar, skąd dałoby się zorientować w terenie. 
  Nasze prośby zostały wysłuchane po niespełna dwóch kilometrach. Kiedy to stanęliśmy na wygolonej polance, a na wysokości oczu wypiętrzył się spiczasty wierzchołek Czubatki. Prezentowała się majestatycznie. Każde z nas już nie mogło doczekać kiedy sięgnie szczytu. 

  Tylko weź tam traf! Na chybił trafił losujemy ścieżkę. I co z tego, że nie wiemy dokąd zaprowadzi. O pozostałych dwóch możemy powiedzieć dokładnie to samo. Dopóki Czubatka jeszcze majaczy się pomiędzy koronami drzew, dotąd mamy jakiś punkt orientacyjny, lecz później. Otóż później ściernisko przeprowadziło ofensywę i pokancerowało nam nieosłonięte łydki. Roztapiający się od duchoty asfalt doprowadził do przegrzania mózgów. Na konsekwencje tego nie musieliśmy długo czekać.    

Góra Milechowska panorama na Czubatkę 1
Czubatka widziana z okolic Milechowego

  Czubatka to góra pełna sprzeczności. Z oddali przypomina zieloną piramidę, z bliska jej potęga gaśnie. Grzbiet wzniesienia tworzy górską grań z przepaściami z prawdziwego zdarzenia, ale prawie na całej długości porastają je chaszcze nie do sforsowania. Zgodnie z mapą Czubatka zalicza się do grona wybitnych punktów widokowych, a w rzeczywistości. No cóż...
  Za kilometr mieliśmy rozkoszować się bajkową panoramą, nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że od paru minut ciągle schodziliśmy ze szczytu, zagłębiając się w las. Zastanawiające, bo oczywistym wydaje się, że punkt widokowy powinien być gdzieś wysoko, a nie skryty w leśnej głuszy. Tymczasem na taką właśnie głuszę wyprowadziła nas mapa. Wykiwała nas menda, uparcie twierdząc, że w miejscu stosu drewna znajduje się wybitny punkt widokowy. To ci dopiero coś. 
  Skonsternowani zawróciliśmy z powrotem w kierunku szczytu i co? I wyszliśmy na jakąś przecinkę. Coś tam nawet było widać w oddali. Na tyle wiele, aby można uznać go punktem widokowym. Ale, żeby od razu wybitnym? Co to, to nie. 

Góra Czubatka Bocheniec skałki 4
Maczuga

Góra Czubatka Bocheniec punkt widokowy
(WPW), czyli wybitny punkt widokowy

  Absurd absurdem poganiał toteż kiedy nagle na mojej łepecynie Makumba roztrzaskał konar potraktowałem jako coś zwyczajnego. Ot tak, po prostu podniósł z ziemi spróchniały konar i bez ostrzeżenia mnie zdzielił. Zupełnie jakbym był jednym z tych kretów wyskakujących z lunaparkowego automatu, które trzeba walnąć w łeb gumowym młotkiem, aby zdobyć punkty. Konar złamał się z pustym trzaskiem. Pomyślicie co za psychopata z tego Makumby. Poniekąd jakby się tak dokładniej przyjrzeć każdy z nas był takim samym psychopatą jak on. Wszak pchamy się w totalną dzicz, gdzie się gubimy, walczymy z chaszczami, tarzamy w błocie, zjeżdżamy w klapkach z wiaduktu (ups chyba umknęło mi o tym wspomnieć) i to wszystko za własne pieniądze. 
  Od czegoś w końcu jest młodość. Jak nie teraz to kiedy? No i masz zabrzmiałem jak kwalifikowany emeryt.
  
  Piesze wędrówki odblokowują pewne bariery, których przekroczenie większość uznałaby za niestosowne, niemoralne, wręcz prymitywne. Ci, co chodzą na wycieczki - zrozumieją.  Odblokowanie tych barier pozwala przede wszystkim wyjść z pancerza społecznych standardów i poczuć się sobą w pełnym słowa znaczeniu. Oznacza to również takie hardkorowe akcje. 
  Ktoś może się zastanawiać dlaczego nie wpadłem w szał po ciosie i nie oddałem Makumbie. Odpowiedź jest następująca: bo choć czasem bywa cholernie dziwnie, to i tak zawsze próbujemy zrozumieć się nawzajem. Bywa różnie, ale nigdy nie zapominamy, że kluczem do trwałej przyjaźni na lata jest akceptacja kogoś, takim, jaki jest na co dzień. Czy to nam się podoba, czy też nie. Warto o tym pamiętać.

Bocheniec Wierna Rzeka 4

  Po 23 kilometrze mózgi zblazowały się do granic możliwości. Poziom niedorzeczności sięgnął zenitu, a wszystko przypieczętował finisz poboczem wylotówki. Kierowcy z niedowierzaniem przyglądali się trójce wyjątkowo rozbawionych postaci rozbijających młotkiem na asfalcie wapienne kamienie ze skamieniałymi muszlami, które znalazły po drodze. Prawdziwe apogeum nastąpiło jednak, gdy monotonna wędrówka asfaltem zaczęła się dłużyć i dla rozrywki do każdego mijającego nas samochodu krzyczeliśmy: Ogórek! Nawet nie próbujcie w tym doszukiwać się jakiegokolwiek sensu, bo go nie ma.
  I tak sobie człapaliśmy, aż doczłapaliśmy wreszcie do stacji, a w następnej kolejności do wagonu pociągu, gdzie powitał nas z zaraźliwym uśmiechem... Domyślacie się kto? Ano Pan Dziadek, z którym niezwłocznie musieliśmy podzielić się wrażeniami z błądzenia po podchęcińskich lasach. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz