Obserwatorzy

Popularne posty

piątek, 8 lutego 2019

Wycieczka nr 5: WOLNOŚĆ KRYJE SIĘ ZA DRZWIAMI


12.05.2017

Skład: Kędzier i Ja

Trasa: Baranówek - Jagodowa Górka - G. Biesak - Baranówek, ok. 14 km

  Zabrzęczał dzwonek kończący zajęcia, kiedy zbiegaliśmy po krętych schodach do szatni. Odkąd pamiętam spowijał ją wieczny półmrok, za który opowiadała mała liczba okien - całe dwa. Ich mikroskopijne rozmiary zmyślnie uniemożliwiały ucieczki na wagary. Choć spryciarze i na to potrafili znaleźć sposób. 
  W okresie jesiennej szarugi szatnia przypominała ciemnie. Z trudem dało się rozpoznać porę dnia. Poranek zacierał się z popołudniem, a te z wieczornym życiem okolicy. 

  Ciężko było znieść harmider uczniów przelewający się przez podziemia. Pora przerwy obiadowej powodowała istne apogeum przekrzykujących się postaci. Drewniane ławki uginały się wtedy od ciężaru zarówno uczniów, jak i stęsknionych rodziców. Dzielnie dawały sobie radę. Jako niemi świadkowie szkolnych wydarzeń, ławki doskonale pamiętały wszystkie minione dekady. Zmieniające się klasy, ich perypetie, a także wciąż niezmienną kadrę nauczycielską, której przez ten czas przybyło jedynie więcej zmarszczek.

  Ludzi jak ziaren piasku na plaży. Nie szło się przecisnąć. Trudno uwierzyć, że istniała pewna osoba, która potrafiła genialnie odnaleźć się w tych nieprzystępnych warunkach. Swoją jak mogłoby się wydawać monotonną pracę, wykonywała z codzienną dawką świeżej energii.

  Brzęczenie pęku srebrnych kluczy, zwiastowało jej rychłe nadejście. Mimo skromnego wzrostu, wzbudzała u każdego ogromny respekt. Potulnie jak baranki ustawiały się kolejne szeregi uczniów, spragnionych wolności. Lata doświadczenia sprawiły, że zwyczajne otwieranie kłódek, przemieniała w spektakl. Pani Irenka złotą kobietą była, o złotym sercu i szacunku, o którym dyrektorka mogła tylko pomarzyć.
 
  Plecak zapełnił się upchanymi w pośpiechu książkami. W biegu zabraliśmy nasze ubrania od Pani Irenki. Do spotkania z przygodą dzieliło nas jeszcze parę stopni i masywne drewniane drzwi. Zawsze skrzypiały (system wczesnego ostrzegania przed uciekinierami). Pociągnąłem za klamkę i z całej siły pchnąłem je przed siebie. Skrzyyyp! Rozchyliło się prawe skrzydło, oślepiając nas blaskiem południowego Słońca. Wreszcie byliśmy na zewnątrz. Wolni.

  Od teraz kołyszące się na boki worki z butami w środku, wyznaczały rytm marszu. Każdy metr drogi znałem na pamięć. W końcu pokonywałem ją dwa razy dziennie i to już od 7 lat. Choć nie zawsze prowadziła ona prosto do mojego domu. Kończyło się różnie. Kto by spamiętał ile razy wracało się odprowadzając całą klasę po kolei. O albo taka zabawa: unikanie stawania na pękniętych płytach chodnikowych, balansowanie na krawężnikach, skakanie po ławkach... Zna to chyba każdy. Kilometry szlajania się rosły i rosły, a wraz z nimi rósł sam dzieciak, który z czasem chodniki zamienił na szlaki, krawężniki na skaliste granie, a ławki na górskie szczyty. Jedno mu tylko zostało. Nadal ratuje ślimaki, które wyszły po deszczu.

  Nie wiedzieć kiedy zabrnęliśmy w dzikie, acz mokre zakątki lasu. Nie było tam niczego dającego pozory przytulności. Bez względu czy były to cuchnące błota ukryte dla niepoznaki pod mchami, obumarłe drzewa skrzypiące na wietrze, czy też ściemniające się niebo. Wszystkie znaki dawały jasno do zrozumienia, by omijać to miejsce szerokim łukiem. Nic dziwnego, że nigdy wcześniej tu nie zawędrowałem. 
- Stary, ty na pewno wiesz gdzie idziemy?
- Pewno.
Byłem przekonujący do tego stopnia, że sam w to uwierzyłem, lecz po znalezieniu się naprzeciw bagna szybko zmieniłem zdanie.

Tak bardzo tematycznie kuklik zwisły

Coś ewidentnie uwierało mnie w bucie. Ale nie przypominałem sobie, by wcześniej coś mi wpadło. Dla pewności jednak sprawdziłem - nic tam nie było, a jak uwierało, tak uwiera nadal. Pewnie zaraz przejdzie, teraz skupmy się na dotarciu do domów. 

Nie przeszło. Nazajutrz kostka podwoiła swoją objętość przeobrażając się w napuchniętą kulę. Wyrosło na niej coś na kształt drugiej sinofioletowej kostki wielkości mandarynki. Domowa diagnoza: zwichnięcie. Ale jak to cały weekend mam leżeć w łóżku? Mamo, ja nie chcę! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz