Obserwatorzy

Popularne posty

sobota, 16 lutego 2019

Wycieczka nr 17: MIEDZIANKA. INICJACJA


26.06.2018

Skład: Obar, Brajan, Raku, Makumba i Ja

Trasa: Wierna Rzeka - Zajączków - Miedzianka - Ostrówka - Charężów - Gałęzice - Zelejowa - Chęciny, ok. 24 km

Ziało chłodem, zupełnie jakbyśmy zbliżali się do otwartej na oścież lodówki. Niebawem mrok wchłonął kolejno wszystkich. Grupę otwierał Obar. Znał sztolnię lepiej niż ktokolwiek inny. 
- Tu mamy belkę. - stwierdził demonstrując kawałek próchna. Belka podtrzymuje sąsiednie ściany. Zaraz zrobi się nisko i nieprzyjemnie - będziemy musieli się przeczołgać. Pamiętajcie o jednym. Pod żadnym pozorem nie dotykajcie belki. W przeciwnym razie pożegnamy się z bardzo ładną sztolnią, a przy okazji z nami samymi...


Nie uszliśmy daleko, kiedy Obar nakazał nam przystanąć. Bez słowa wyjaśnienia posłał przez siebie jaskrawą plamę LED-ów, a z mroku wyłonił się kanciasty kształt, na którym spotkały się spojrzenia całej piątki. Oniemieliśmy.
- Stoicie teraz przed słynnym szybem studenta - ciągnął Obar. Przed laty pewien student tu wpadł i zginął. Stąd nazwa. Brajanem wierzgnął dreszcz.
Światło naszych latarek napłynęło na obrzeże szybu. Głębiej ginęło w gęstych ciemnościach.
- Ciekawe jak głęboko sięga? 
- Zaraz się przekonamy. Z ziemi podniosłem kamień wielkości orzecha i upuściłem go do szybu. Przez najbliższe sześć sekund nasłuchiwaliśmy jak kamień swobodnie spada, a potem roztrzaskuje się o ściany i z pluskiem wpada do wody.
- Będzie ze 40 metrów! 
 

- Lalalala la la, ale się echo niesie! No sami posłuchajcie la la laaa...
- Przestań ktoś! Myśli zebrać nie mogę. Macie pomysł jak obejdziemy szyb? 
- No, ze studenta to raczej nie mamy co brać przykładu - rzuciłem. 
- Wy naprawdę chcecie przechodzić nad szybem? - niedowierzał Brajan.
- Przecież innej drogi nie ma. - dodał ktoś inny.
Brajan głośno przełknął ślinę.
- Czy.. ja też muszę? - spytał. Z chłopakami zgodnie przytaknęliśmy głowami. Pod presją grupy Brajan nieśmiało zapuścił żurawia w głąb szybu. Jego rozedrgane nogi zaczęły mimowolnie wywijać pląsy. 
- Nie dam rady. Spadnę.
Wtedy Raku przylgnął plecami możliwie blisko skalnej ściany i wyminął Brajana. Pewnym krokiem obszedł dziurę po jej obwodzie. Chwyciwszy się filaru rozkraczył się rozstawił wykroku nad i pewnym susem wylądował na sąsiednim brzegu, strącając przy tym lawinę luźnych kamieni, które gruchnęły w mroczną otchłań szybu. 
- Brajan, teraz twoja kolej. 

Sztolnia Zofia Miedzianka 13
Brajan nad Dziurą w swoich trampkach mocy

Kiedy roztrzęsiony w strachu Brajan mierzył się z szybem, wspólnie z Makumbą badałem dokąd doprowadzi nas niska, boczna odnoga chodnika. 
- Kalfas! Znalazłem chyba gniazdo pająka. Rzuć okiem.
- Wygląda mi na kokon. A jeżeli jest kokon to...
- ... to będzie i pająk. - dokończył za mnie Makumba. Ale póki co widzę same komary. Ile ich jest! Jezus Maria! Mam je nawet we włosach! Tu przerwał na moment, by odgonić się od chmary irytujących insektów. Ja szedłem dalej wabiony tajemniczym dźwiękiem, który dobiegał z rozmytej szczeliny. Nie inaczej jak zerknąłem do niej. Wtedy wprost na mnie wylał się czarny rój uskrzydlonych owadów. 

 
- Tu są osy! Uciekaj! - darłem się ile wlezie.
- AAAAA!!! Makumba z piskiem zerwał się do ucieczki. Gniazdo os! Gniazdo os! Spierdalamy!
Ukradkiem zerkam za siebie i już bardziej opanowany doganiam Makumbę, poklepując go po ramieniu.
- Przestały nas gonić. Nie musisz już uciekać.

- Jezus, Maria! 
- Co znowu, Makumba? Komary? Osy? Szyb, do którego zmieściłby się wieżowiec? - spytałem
- Gorzej... Pająk. O drugi pajączek. Pełno pająków. Chyba znalazłem całą kolonie!

     
- Makumba, uważaj! Jednego pająka masz centralnie nad głową. Co za bydlak! Właśnie się spuszcza! 
Makumba niewzruszony tylko zamachnął się solidnie reflektorem, jednym ruchem pozbawił pająka życia i wycedził przez wyszczerzone zęby: Jad silny jak u szerszenia, powiadasz? 
- Zgadza się - potwierdziłem. No, chyba, że jesteś uczulony. Wtedy jest śmiertelny.
- Jezus, Maria!
- Jesteś uczulony?
-  Nie, coś łaziło mi po ramieniu. Ohydne.
- Tak? To zerknij lepiej do góry.
Na naszych oczach strop ożył w pulsującą tkankę napęczniałych odwłoków. Na elastycznych niciach niczym jojo zwisały budzące odrazę sieciarze. 
- Nie wiem jak ty, ale ja stąd wybiegam. 
- Pamiętaj tylko głowa nisko. 
I tyle widziałem Makumbę.

Sztolnia Zofia Miedzianka 15
Wolność

Złapaliśmy się dopiero na zewnątrz, gdzie czekała już reszta. Światło dnia odsłoniło jaskiniowe brudy. Dobry Boże, jak my wyglądaliśmy! Cali uflogani jakbyśmy tarzali się w błocie. Mieliśmy je dosłownie wszędzie. Szczęśliwie w pobliżu rósł wilgotny mech. Rwaliśmy go kępami, aby wyszorować się jak gąbką. 



I tu pierwotnie miała kończyć się ta historia, lecz los chciał inaczej. Makumba z Obarą wyciągnęli ukryte w zaroślach rowery i byli gotowi już odjeżdżać, gdyby nie propozycja wspólnej pizzy w chęcinach uwinęli się z tematem, Już bardziej chyba nie można, Makumba i Obar wyciągnęli ukryte z krzaków rowery i już byli gotowi odjeżdżać, ale że bez pizzy no jak to, / zawijać się do domów, ale do negocjacji użyliśmy najmocniejszej karty przetargowej - pizzy. włączyła się  z Obarą wyciągnęli amaskowane w krzakach Prawdziwa zabawa zaczęła się w momencie Wierzcie mi lub nie, ale I tu pierwotnie miała kończyć się ta opowieść, Makumba z Obarą odjechaliby na rowerach, z chłopakami wrócilibyśmy pociągiem, Być może ale skusiła pizza, pizza jako kusicielka, cieszę się z tych ubogacających opowieści, ale teraz stop niech słowa płyną i prawda, Gdy tylko chłopaki wrócili z rowerami ukrytymi wcześniej w krzakach, ruszyliśmy skalistym grzbietem Miedzianki. Parę minut bez ścieżki wystarczyło, żebym wyprowadził grupę w kłębowisko jeżyn. Po jeżynach przyszła kolej na rzeczkę. Nazywała się Hutka. Woda w Hutce sięgała ledwo do kostek i o ile tylko nie było się właścicielem dwóch kółek, wystarczył porządny sus, aby ją pokonać. Z rowerami też wzięliśmy się na sposób i przekazywaliśmy je sobie z rąk do rąk. I kiedy tylko ostatni jednoślad znalazł się na drugim brzegu poziom wody gwałtownie się podniósł. W samą porę. Woda nie wystąpiła z brzegów mal nie przelała się z koryta. Był to znak, że do kopalnia naprawdę blisko. 

Rzeka Hutka 2
Makumba ze swoim rowerem

Z chaszczy wpadliśmy, wepchaliśmy prosto w robotnicze zabudowania. Wszędzie zakazy: wstępu, wjazdu, przebywania. Ignorując każdy z możliwych przecisnęliśmy się pod szlabanem, wbiliśmy się przemknęliśmy slalomem między blaszanymi budami, po czym wbiegliśmy na piaszczysty wał. Zatrzymała nas dopiero kilkudziesięciometrowa ściana skał. Ogrom kopalni do nas nie docierał, gapiliśmy się jak urzeczeni. Tak się zachwyciliśmy widokiem, że nawet nie zauważyliśmy jak zza zakrętu na wstecznym zbliża się jakaś podejrzana terenówka... Przykurzona, czarna terenówka właśnie jechała w naszą stronę. po niepełnej minucie stała już przy nas. Opuściła się przyciemniana szyba. Z terenówki wysiadła babeczka o pulchnej twarzy odziana w odblaskową kamizelkę OCHRONA KAMIENIOŁOMU zwraca sie do nas
- Ale jak wy tu... Jakim cudem?  - nie kryjąc zdziwienia. - Przecież szlaban, posterunek ochrony, system kamer... Tabliczek nie widzieliście? Którędy weszliście?
- Ścieżką. Wskazałem na usypany wał piachu ze świeżymi śladami butów. Babka aż zbladła. 
- Ale wam tu nie wolno być - rzuciła po chwili onieśmielającej ciszy.
Brnąłem coraz śmielej. Z kieszeni wyjąłem wymiętoloną mapę. Zawiniątko rozłożyłem na jej oczach, które powoli szykowały się do opuszczenia oczodołów jak ściśnięta w garści ryba. Niedbale nakreśliłem palcem na mapie koślawy zygzak, po czym dodałem:
- Tędy prowadzi nasz szlak. 
Babka w niedowierzaniu uniosła brwi. zmierzyła tępym wzrokiem
- To niemożliwe - skontrowała. - Szlak musiałby prowadzić wówczas środkiem kopalni.
Zerknąłem na mapę raz jeszcze i faktycznie facetka miała rację. No to ładnie.  
- W takim razie którędy mamy iść? - pytam przebierając zakłopotanym wzrokiem
- Na pewno nie przez kamieniołom. Zawróćcie do Charężowa.
Charę...co? Pierwsze słyszę, ale wyjścia nie mamy. Pożegnaliśmy się, podziękowaliśmy za nie wlepienie mandatu i posłusznie zawróciliśmy do tego Charęcosiowa. Nawet jeśli facetka wymyśliła nazwę tej wsi na poczekaniu tylko na potrzeby wypędzenia piątki wyjątkowo śmiałych intruzów z kamieniołomu.

Kamieniołom Ostrówka 1
Kwintesencja przypału
Foto: Raku

Jak widać było wesoło: Na samym przodzie Brajan, potem Raku, Obara i Makumba

Ładna mi tam wioska ten Charężów. Ot parę zapyziałych domów na krzyż, ale nic dziwnego w końcu kto chciałby mieć czynną kopalnie za sąsiada. 

W Charężowie spotykamy naszą dawną znajomą - tarninę. Po raz pierwszy natknąłem się na nią jeszcze za szkraba. Wtedy była dla mnie owocem jak każdy inny. Owocem, którego można wrzucić bezkarnie do buzi i zmemlać. Kiedy jednak do konsumpcji doszło, prędko przekonałem się, że to owoc z piekła rodem. W smaku tak potworny, że pamiętam go do dziś. Ja pamiętam, a reszta? Reszta zaprzeczyła, że kiedykolwiek tarniny próbowała. Nadeszła więc chwila, by to zmienić.

Charężów
Kulinarna gwiazda dnia

  Z początku podejrzewali, że tarnina, którą im proponuję, to jakaś śmiercionośna trucizna. Aby udowodnić, że się mylą, zdecydowałem się na czyn heroiczny. Zjadłem jeden owoc, zachowując przy tym fałszywy uśmiech. Nabrali się. Po chwili pozostali zebrali sobie po dwa owoce każdy, co by pokazać, że są bardziej męscy ode mnie, po czym wrzucili je do ust. 
  Drastycznie szybko mięśnie mimiczne ich twarzy wykręciły się w grymas wstrętu i powstrzymując się od wyplucia, przełknęli głośno fioletową papkę. Duma nie pozwalała wypluć. Pierwsze objawy zespołu potarninowego pojawiły się lada moment. Język stanął im kołkiem. W ustach poczuli posmak mąki, a cała twarz zdrętwiała jak od znieczulenia. Próba wypowiedzenia choćby słówka przemieniała się w niezrozumiały bełkot. Wiem co mówię, sam przechodziłem przez to na krótko przed nimi. 
  Tarninki?

Góra Żakowa 2

  Pozostańmy jeszcze w tematach kulinarnych. Z tarniny przerzuciliśmy się na mirabelki, aby zabić kwaśny posmak. Bo przyjemne w zbiorze. Bo dojrzałe. Bo przy drodze rósł szereg drzewek uginających się od nadmiaru żółtych owoców. Tyle dobroci nie mogło się zmarnować. Wkrótce narwaliśmy pełną siatkę. Wyobrażaliśmy sobie już ten pyszny kompot, po powrocie do domów. Los chciał inaczej... 

Smakowało !

Z Chęcin wyjechaliśmy z piskiem opon, aby nadrobić 11-minutowe opóźnienie. Otóż kierowca autobusu okazał się skończonym burakiem. Przez bite 11 minut wykłócał się z chłopakami, że do pojazdu nie mogą oni wnieść obu rowerów, choć ci udowodnili, że kierowca jest w błędzie cytując mu treść regulaminu. Ostatecznie skończyło się na tym, że rowery mogły jechać, jednak kierowca postawił ultimatum. Jeśli tylko wsiądzie ktoś z wózkiem inwalidzkim, bądź dziecięcym, chłopaków czeka wypad z autobusu. 

Jak więc ustaliliśmy, wyjechaliśmy z piskiem opon. Weszliśmy ostro w pierwszy zakręt, a przegubowcem aż majdnęło. Kierowca docisnął po hamulcach do oporu. Bezwładność gwałtownie szarpnęła i nami i torebką, którą trzymałem na kolanach. W sekundzie po całym autobusie zaczęły turlać się mirabelki. Natychmiast poderwaliśmy się z siedzeń i rozpaczliwie rzuciliśmy się w pogoń za kilogramem toczących się owoców. Pasażerowie nie wiedzieli co się dzieje, a my tylko modliliśmy się, żeby fala mirabelek nie zalała kabiny kierowcy. Metodycznie wyłapywaliśmy owoc po owocu, ale i tak większość z nich dokonywała żywota czy to zmiażdżona butem, czy nadziana na obcas. 
  Kierowca nawet nie zauważył jaka szopka rozgrywa się tuż za jego plecami. Był zbyt pochłonięty wypatrywaniem wózka dziecięcego, albo chociaż inwalidy na horyzoncie. Tymczasem zamiast nich pod daszkiem przystanku czekał rowerzysta. Na jego widok kierowca wściekle docisnął gazu. 
  Rowerzysta próbował jeszcze machać rozpaczliwie. Jego błagalne spojrzenie wraz z głową podążyło za uciekającym mu sprzed nosa autobusem. W jednym z okien zapewne dostrzegł piątkę pokulonych chłopaków biegających po autobusie z foliówką i podnoszących żółte owoce z podłogi.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz