Obserwatorzy

Popularne posty

piątek, 6 sierpnia 2021

Wycieczka nr 90: STONEHENGE I HOLENDER

06.04.2021

Skład: Marysia, Kamila, Brajan, Raku i Ja 

Trasa: Kosowice - Momina - Stryczowice - Broniszowice - Mirkowice - Szwarszowice, ok.15 km

  Zachodnia część Wyżyny Sandomierskiej to jedna wielka dzicz. Słabo poznana. Nieodkryta, miejscami nadal dziewicza. Położona z dala od szlaków i większych miejscowości. Na mapach widnieje jako pusta plama, skazana na pominięcie przez przeciętnego turystę. Trudno tu dojechać. Zaledwie kilka kursów dziennie w kierunku Ostrowca, a z najbliższego przystanku do celu nieraz trzeba odbyć forsowną wędrówkę. Sami kierowcy jeżdżący tą trasą od lat, dowiedziawszy się o pobliskich wsiach, wytrzeszczają oczy ze zdumienia:
- Stryczowice? Nigdy nie słyszałem. Gdzie to? Jest tam coś ciekawego? - pytają

  Minął ponad rok, odkąd ostatni raz przemierzaliśmy te tereny. Przemoczeni, walczyliśmy z rwącymi rzekami. Szukaliśmy schronienia w skalnych grotach, wytyczaliśmy nowe ścieżki. Pogoda nas wtedy pokonała. Obiecaliśmy sobie, że jeszcze kiedyś tu wrócimy. I... wróciliśmy. Tym razem w trochę innym składzie, z pomyślniejszymi prognozami na najbliższe godziny.

Asfalt, pola, wąwozy i przydrożne kapliczki - typowy krajobraz dla Wyżyny Sandomierskiej

  Zmierzając do Stryczowic jeszcze długo towarzyszył nam przyprószony śniegiem krajobraz rolniczy. Uprawne grunty posypane nim były jak wierzch ciasta cukrem pudrem. Dla odmiany na miedzach sterczały ogołocone z liści drzewa, szykujące się do wypuszczenia zielonych pączków. Okolica w stanie letargu, czekała na kilka cieplejszych dni, by w wreszcie się zazielenić.

Foto: Raku

  Gnaliśmy przed siebie rozpoznając znajome miejsca. Takim miejscem był m.in kościół w Mominie. Pierwszą świątynię wzniesiono tu prawdopodobnie jeszcze w XIV wieku. Po licznych przebudowach (z jednej z nich pochodzi wieża wzniesiona w XVII w) powstał obecny kształt budowli. Lekko gotycki. W swych wnętrzach mieści podobno 6 ołtarzy.



Foto: Raku
  Smuga asfaltu ostro pięła się w górę. Teraz dało się dostrzec więcej. Spoglądaliśmy na drogi, którymi dopiero co wędrowaliśmy. Niebawem wszystko widać było jak na dłoni. Na horyzoncie pojawiło się Pasmo Jeleniowskie. Świetnie rysował się też dalszy przebieg trasy. Częściowo schowany za okolicznymi pagórkami. Stryczowice były już w zasięgu ręki. Czekało nas jeszcze 15 minut solidnego marszu, by w końcu znaleźć się w wyczekiwanym lesie. 

  Na początku XXI wieku doszło tu do wielkiego odkrycia, które zelektryzowało świat ówczesnej archeologii. Jedno z okolicznych wzniesień skrywało o wiele więcej niż wyobrażali sobie badacze. Podczas wykopalisk natrafiono na megalityczne budowle pochodzące z epoki kamienia, które okazały się dawnymi grobowcami. Takie nasze małe Stonehenge. Najstarszy datowano na 5,5 tysiąca lat, czyli na wiele wieków przed powstaniem egipskich piramid. Były to czasy, kiedy nastąpił gwałtowny rozwój rolnictwa na obszarze tzw. Żyznego Półksiężyca. Wtedy też w Mezopotamii wynaleziono jeden z najbardziej przełomowych wynalazków ludzkości - koło. Konstrukcję koła musieli również znać ówcześni budowniczowie grobowców, gdyż do transportu ogromnych kamieni na górę wykorzystywano konne wozy.

Nadciąga fala

  W trakcie badań przypadkowo natrafiono też na pozostałości cmentarza z okresu średniowiecza. Największą tajemnicą odkrycia pozostawał zagadkowy sposób chowania zmarłych. Znaleziono mężczyznę złożonego na brzuchu, skrępowaną kobietę. Wszyscy przysypani byli kamieniami. Po jakimś czasie okazało się, że tak w tamtym okresie chowano osoby, o które obawiano się, że powrócą do świata żywych. Nie był to więc zwykły cmentarz, a miejsce pochówku "wyklętych", jak ich wtedy określano.
 

 Wkrótce dotarliśmy do Garbatki. Poprzednio pokonywaliśmy ją zanurzeni po łydki w wodzie. Była to wówczas wartka, lekko zamulona rzeka. Dzisiaj przypominała bardziej leniwie sączący się pośród skał strumyk, który z łatwością pokonaliśmy jednym porządnym skokiem.

Garbatka
Foto: Raku

Foto: Raku

  Boczna ścieżka wprowadziła nas do zarośniętego wąwozu. Jego strome ściany budowały zlepieńce dolnotriasowe złożone z charakterystycznych dla tych terenów otoczaków. Wąwóz ciągnął się dalej, my jednak zatrzymaliśmy się przy schronisku skalnym, utworzonym w obrębie stopnia skalnego. W czasie roztopów i intensywnych opadów, nabiera on charakteru wodospadu. By dostać się do wnętrza groty, trzeba wówczas przejść przez ścianę nieprzerwanie opadającej wody. 

Foto: Raku

Schron Traperów (2,5 m)

  Las stopniowo odkrywał przed nami kolejne tajemnice. Wędrując, wypatrywaliśmy ich razem. Podobnie jak odpowiednich tematów fotograficznych. I niespodziewanie, najciekawsze, odkryły się praktycznie same pod naszymi stopami. Rozkwitły pierwsze wiosenne kwiaty. Pośród dywanów mchów i rozkładających się pniaków, czarki wyłoniły swe czerwone owocniki. 

Nieśmiały zawilec
Foto: Raku

Czarka austriacka

  Nie skłamałbym twierdząc, że niedługo potem skałki pokazały się jak grzyby po deszczu. Były wszędzie. Małe tworzyły zazwyczaj progi skalne. Większe były częścią wysokich na ponad 5 metrów ścian, czy krótkich grzęd. Ich strzępiaste brzegi rozrywały leśny krajobraz.
 
Pomnik przyrody nieożywionej "suchy wodospad"

  Skałki te ze względu na swoją geologiczną budowę, zupełnie nie nadawały się do wspinaczki. Każda próba znalezienia jakichś chwytów, złapania się za wystający fragment skały, kończyła się tym, że ten fragment zostawał w zaciśniętej dłoni, rozsypując się na pojedyncze frakcje. Poza tym było ślisko i zimno. Palce u dłoni w takich warunkach drętwieją po kilkunastu minutach. Czasem jeszcze szybciej. Wspinaczkę ograniczyliśmy więc do minimum.


  Lodowate kamienie pokryły się matami i wszystkim innym co nadawało się do siedzenia i co kto miał pod ręką. Byle tylko było w miarę suche. Posiedzieliśmy tak dobre pół godziny, gdy przyszła pora, by iść dalej. A w terenie, w którym się znajdowaliśmy słowo dalej, równało się z wyżej. Wąska ścieżka biegła tuż przy urwisku. Następnie przez gąszcz ciernistych krzaków wychodziła na półkę skalną. Kiedy już pierwsza osoba wgramoliła się na nią, czekała na odpowiedni moment, by podać pomocną dłoń pozostałym. Ci korzystali z niej bardzo chętnie. Zdrewniałe kolce tarnin, zdejmowały nam czapki. Zapewne gdyby nie puchate kurtki, przedzieranie nie skończyłoby się tylko na tym. Stromizna nabierała temperamentu. Po zdobyciu ostatniego podejścia, znaleźliśmy się na szczycie, porosłym wysoką trawą.

Foto: Raku

  To właśnie w pobliżu tego wzniesienia znajdowały się wspomniane wcześniej grobowce. Wybór akurat tej góry nie był kwestią przypadku. Stojąc na niej widzimy dwa pozostałe cmentarzyska zlokalizowane w Broniszowicach i Garbaczu-Skale. Te trzy wzgórza znajdują się niemal w linii prostej, stanowiąc święte miejsca kultu naszych przodków. 

Wzniesienie na drugim planie to Garbacz-Skały

  Ścieżką wydostaliśmy się na skraj lasu. Stała tam niewysoka ambona. Spod niej roztaczał się piękny widok na pola, które opadały i wznosiły się, sprawiając, że czuliśmy się jakbyśmy mieli przed sobą górską dolinę. Po upewnieniu się, że kolejny etap podróży będzie przebiegać dnem tej doliny, ruszyliśmy miedzą w kierunku wylotu wąwozu.


Foto: Raku

Foto: Raku

  Pełno opadłych liści. A nad głowami zawieszone drzewa. Dno wąwozu było pełne niebezpieczeństw. Jeden zły ruch i przyjemna wędrówka w jednej chwili zamieniała się w niekontrolowany zjazd stromym zboczem. Prawdziwe utrudnienia czekały nas dopiero niecały kilometr dalej. My jednak jeszcze o tym nie wiedzieliśmy. Za bardzo skupiliśmy się na pełnej śmiechu rozmowie.


Foto: Raku

  Na nowo pojawiła się rzeka. Tym razem w swej bardziej nieokiełznanej odsłonie. Wiła się jak wąż. Przecinała drogę. Szykowała nam zasadzkę. 


  Prześcigając się w pomysłach na jej przekroczenie, zostaliśmy przy obchodzeniu koryta prawym brzegiem. Skończyło się na tym, że wyszliśmy wprost na rozlewiska. O tutejszych bobrach już kiedyś pisałem. Nie mają sobie równych. Ich konstrukcje są nie tylko skuteczne, ale dla nas wędrowców, stanowią przeszkody praktycznie nie do pokonania.

Foto: Raku

Bobrowa tama

 Wróciliśmy więc do miejsca, gdzie rzeka stawała się na tyle wąska, by dało się pokonać ją w kilku ruchach, balansując na kamieniach wystających ponad wodę. Na drugim brzegu znaleźliśmy się w komplecie. I tak pomysł Bartka, początkowo pominięty, okazał się zarówno najlepszy, jak i najbardziej bezpieczny spośród pozostałych.

Odsłonięcie zlepieńców z widoczną erozją wodną 

Wciąż pod górę

  Zbliżaliśmy się do Broniszowic. Po lewej stronie drogi stało parę domków na krzyż. Banda szczekających psów przemknęła najpierw wzdłuż pobocza, a potem zniknęła za przęsłami metalowego ogrodzenia. Właściciel czworonogów, widząc naszą grupę nadciągającą z dali, czym prędzej starał się zagonić je wszystkie na teren swojej posesji. Gdy przechodziliśmy obok, brama była już zamknięta. Jednemu jednak udało się wydostać. Jak przystało na obrońcę domu, niemal natychmiast podbiegł, trochę powarczał i równie szybko stracił nami zainteresowanie. 


  Jak na kwiecień było wyjątkowo zimno. Uczucie chłodu dodatkowo potęgował stale nasilający się wiatr. Wędrówka miała się już ku końcowi. Wszystko wskazywało na to, że wyrobimy się przed deszczem. W dali wyłaniał się już jej cel. Coraz wyraźniejszy i zupełnie nie pasujący do pobliskiego krajobrazu. Przez moment mogliśmy poczuć się jak w odległej o ponad 1200 km Holandii. 

  Wiatrak powstał w latach 80-tych XIX w. Od tego czasu pracował niemal nieprzerwanie aż do 1955 roku. W środku zachowało się kompletne wyposażenie wraz z całym mechanizmem, a także ludowe narzędzia do obróbki zboża i kaszy. W najbliższych latach planowane jest udostępnienie obiektu do zwiedzania dla turystów. Na razie wciąż pozostaje zamknięty na cztery spusty.

Foto: Statyw

Fiołek wonny

Nowe, wyremontowane śmigła, które zastąpiły te zniszczone przez wiatr w 2019

3 komentarze:

  1. Holender dziwnie znajmy. Byliśmy u niego kiedyś w odwiedzinach, ale do środka nie zaprosił.
    Broniszowice i miejsca w okolicy zupełnie mi nieznane. Niesamowite cmentarzysko przodków. Dobrze, że o nim napisaliście.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do kompletu z Holendrem brakowało nam jeszcze Sfinksa. Z nim będziemy musieli jednak poczekać do następnych roztopów.

      Usuń
    2. Prawdę mówiąc, też mi go trochę brakowało. :)

      Usuń