Obserwatorzy

Popularne posty

piątek, 7 lutego 2020

Wycieczka nr 62: KU NIEZNANEMU


4.02.2020

Skład: Makumba, Locht, Raku i Ja

Szwarszowice - Kosowice - Broniszowice - Dolina Jarugi - Okopanki - Czerwona Góra -
Stryczowice - Momina - Kosowice - Szwarszowice, ok. 19 km

Każdej minuty z nieba spadały setki kropli. Wyłapywały je liście, chłonęła ziemia, mieszały się z potem naszych ciał, gotowych do starcia z szalejącą ulewą. 

Ze sobą mieliśmy niewiele. Po drobnym plecaku z napiętym, w teorii nieprzemakalnym pokrowcem. Pelerynie, bądź kurtce jak nie dziurawej, to takiej, co zdążyła przesiąknąć po niespełna godzinie. Parze zwyczajnych spodni i zupełnie przeciętnych butów. Poza tym jedną tylko parasolkę z drutami powyginanymi we wszystkie możliwe strony oraz maczetę na spółę. Ona jedyna się przydała. 


Mimo pogody dobry humor nas nie odpuszczał

Nurt rzeki sprowadził nas na odludzie. Leśne poszycie było gęste, nieprzystępne dla nas - obcych. Rzadko ktoś zapuszczał się w te strony. Brak ścieżek zdawał się tylko to potwierdzać. Mokrzy otrząsaliśmy mokre krzaki. Rozrywane zielska padały pod uderzeniami maczety. My tylko robiliśmy uniki jak w szermierce przed ciosami naprężonych gałęzi.

Okolicą tą rządziły bobry. Bobry do zadań specjalnych. Leśni inżynierowie opanowali sztukę budowy wodnych tam do perfekcji. Materiału budulcowego miały pod dostatkiem. Nawet najgrubsze pnie nosiły ślady bobrzych zębów spragnionych smaku drewna. Obalone drzewa trafiały do rzeki, gdzie robiły za zaporę. Wyhamowywały tempo przepływu wody, sukcesywnie podnosząc jej poziom do tego stopnia, że rozlewała się tworząc mokradła. Gdzie normalnie woda sięgała kostek, na mokradłach potrafiła przykryć cię całego. 

Jeszcze jakiś czas naśladowaliśmy plaskanie ogonów bobrów, w nadziei, że tym sposobem wywabimy je z kryjówki. Klaskaliśmy więc rytmicznie. Komuś raz nawet zdawało się, że coś słyszał. 

Dla tutejszych bobrów nie ma rzeczy niemożliwych, co widać na przykładzie tej topoli czarnej

A oto dowód na to, że w niektórych miejscach, poziom wody, był o wiele wyższy od nas samych

Od nadmiaru wciąż przybywającego deszczu rzeki wezbrały. Wściekły nurt porywał, a następnie wypluwał na brzeg wszystko, co napotkał na swej drodze. Dawne ścieżki znikały pod wodą. Podejmując próbę przedostania się na przeciwległy brzeg rzeki akceptowałeś idące za tym ryzyko. 

Nasza siła tkwiła we współpracy. Kiedy jeden stawał na żeremiu, drugi czekał nad skarpą z wyciągniętą ręką gotową do pomocy. Makumba w swoim ponczo narzuconym na plecak przypominał garbatego dzwonnika z Notre Dame, lecz gdy tylko przyszło mu oddać skok nad wyrwą wydartą przez rwącą wodę, natychmiast nabierał lekkości w swych ruchach i pokonywał przeszkodę z dziecięcą łatwością. 


Odnajdywaliśmy pojedyncze otoczaki. Z czasem przybywało ich coraz więcej. To była dobra wróżba. Zbliżaliśmy się. 

Wędrowaliśmy dalej, dopóki ślad kamyków nie doprowadził nas na pola ruchomych piasków. Gdyby nie błyskawiczna reakcja Rakowa utknęlibyśmy czwórką uwięzieni po pas w grząskim gruncie. Odtąd rozwaga w najdrobniejszym ruchu. Do obejścia przeszkody wykorzystaliśmy zakotwiczone w wodzie korzenie olch. Dzięki nim drzewa wyglądały jakby kroczyły. Oplataliśmy dłońmi ich pnie, po czym skakaliśmy z korzenia na korzeń i tak, aż do skutku. Pozwoliło nam to dotrzeć dokładnie do miejsca, w które nie zaprowadziła nas żadna mapa. Do nikomu nieznanej Doliny Jarugi. 

Pierwsze ze skał otworzyły wąwóz. Wystarczyło zapuścić się w jego głąb, aby dostrzec jaskinie całkiem pokaźnych rozmiarów. Nareszcie mieliśmy dach nad głową! Jednak nie byliśmy jedynymi, którzy odnaleźli tu schronienie. 

Skalne wrota

Po lewej niewielki otwór Schroniska Lisa, a po prawej raz jeszcze Ślubny Schron

Historie dawnych mieszkańców okolicznych przysiółków przenoszą nas do dnia 20 lutego 1864 roku. Ponoć właśnie wtedy pod skalnym sklepieniem jaskini lokalny ks. Kacper Kotowski odprawił mszę. Zagrzewał w duchu patriotyzmu powstańców szykujących się do ataku na Opatów. Przyjęło się, że skałka, z której głoszono kazanie nadal nazywana jest kazalnicą, zaś sama jaskinia Kapą.

Kilkadziesiąt metrów na wschód znajduje się mniejsze schronisko skalne. Według opowieści miało ono posłużyć za schronienie parze nowożeńców ukrywających się przed niosącą śmierć II wojną. Stąd też jego nazwa - Ślubny Schron.

Korzystając z okazji rozwiesiliśmy we wnętrzu groty przesiąknięte kurtki z nadzieją, że co nieco podeschną. Nadal nie potrafiliśmy przywyknąć do suchości. Do tego, że nic nie nam się nie leje. Próbowaliśmy sobie wyobrazić młodą parę przeczekującą wraz z nami ulewę. Naszemu ubłoconemu outfitowi daleko było do ich ślubnej kreacji, a dojrzewająca kiełbasa porcjowana przy pomocy maczety na kamulcu z pewnością nie zagościłaby na syto zastawionym weselnym stole.  




Wichura zwaliła nam się na łeb. Liście drżały niby motyle uwięzione w locie. Woda wylewała się wiadrami. Rozjeżdżonymi polnymi drogami spływały strugi chluszczącej wody. Nasiąknięta ziemia przemawiała serią mlaśnięć za każdym razem, gdy buty walczyły z oblepiającym je błotem. Chłostało wiatrem.  Ociekaliśmy deszczem. Płaszcze trzepotały. Podeszwa prawego glana Makumby uznała, że to idealny moment, by się odkleić i odpaść. 

Przystanęliśmy pośrodku pól, by coś zaradzić. Parasolem miotało jak demon opętańcem. Nami nie lepiej. Makumba jeden tylko biedny skakał na nodze, by utrzymać równowagę. W ruch poszła czarna taśma izolacyjna. Obkleiliśmy rozdziawioną podeszwę do cholewki. Resztę dowiązaliśmy ubłoconą sznurówką. But wyglądał wprawdzie jak czterdziestolatka po przejściach, ale spełniał swe zadanie. Pozwalał wędrować. 

Dalsza wędrówka po tak długim odpoczynku nie była już taka przyjemna


A ja chodzę, nie przejmując się ulewą ani spiesząc
Czując jak mi krople deszczu usta pieszczą
Ze złożonym parasolem idę pieszo, o tak 
Ciągle pada...

Prysznic cieknął z nieba. I tak nieprzerwanie od rana. Wizja dwóch, czy pięciu następnych godzin spędzonych w deszczu przestała robić różnicę. Gdy woda chlupocze w butach, przemoczone są kolejno skarpety, palce u stóp, aż wreszcie całym jest się mokrym trudno mówić, że można zmoknąć jeszcze bardziej. Człowiek obojętnieje. Na dłuższą metę do tego przywyka i taki przemoczony sam staje się cząstką ulewy. Deszcz obmywający cię z potu i brudu zostaje twoim sprzymierzeńcem. Wmawiasz sobie wiele, by jakoś przetrwać najgorsze.

Większość skałek zbudowana jest ze zlepieńców permskich i dolnotriasowych


Zatrzymała nas szeroka rzeka. Stanęliśmy na krawędzi niestabilnej skarpy wyjeżdżonej od licznych upadków. Jedna szansa. Jeden skok. Wylądowaliśmy pośrodku piaszczystej wysepki o niepewnym gruncie. Nie ma chwili na rozkminy - zapadamy się. 

Nieposkromiona rzeka co rusz zmieniała bieg, podcinała brzegi, meandruje, w kilkudziesięciometrowych przerwach przecinała naszą jedyną ścieżkę.  Odgradzała nas od niej. Aż wreszcie stanęliśmy przed wyborem. Albo zawracamy, albo pokonujemy Garbatkę w bród. O jakimkolwiek skoku, albo przeprawie mogliśmy zapomnieć. Sąsiadujące brzegi dzieliła zbyt duża odległość. Na oko woda sięgnie pasa. Ile w rzeczywistości, żadne z nas nie miało pojęcia. Nie dopuszczaliśmy do siebie wiadomości, że rzeka nas pokona. Garbatko, nadchodzimy!

Wiele zdjęć z wycieczki przypominało bardziej wyprawę do dżungli w Wietnamie, niż wycieczkę przez świętokrzyskie zakątki

Ruszam pierwszy. Woda przelewa się do butów jak w pralce. Zanurzam się w mętnej rzece po łydki, po kolana. Wzrok z utęsknieniem wypatruje najbliższej mielizny. Mokro mam nawet w bokserkach. Słabnę, lecz wiarę w powodzenie misji zwraca mi widok za plecami. Tam dzieją się sceny rodem z Wietnamu. Makumba brodzi w rzece z Lochtem na rękach, jakby niósł nie ofiarę, lecz wybrankę serca spod ołtarza. Przerażony Locht tylko zwiesza mu się na szyi, licząc, że szalony kumpel nie wypuści go ze swych objęć i oboje nie skąpią się w rzece.  

Padać przestało. Nazajutrz.

10 komentarzy:

  1. O, ludzie! Czekałam na relację z jakiejś wycieczki w ferie, ale takich wyczynów się nie spodziewałam. Zobaczyłam nazwy miejscowości, pomyślałam - Holender, trochę pól i spokój. Tak by wyglądała moja wersja wycieczki. A tu wersja młodzieżowa z ekstremalnym poziomem emocji. Mam nadzieję, że nikt się nie przeziębił.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na chorobę nawet nie było czasu, bo za dwa dni czekała na nas kolejna wycieczka. Co do Holendra planuje wybrać się na wiosnę i mam nadzieję, że przy okazji jeszcze odwiedzimy Sfinksa :)

      Usuń
    2. Słusznie, Sfinks wart obejrzenia. I nie przegapcie bramy na teren przy kościele w Szewnie.

      Usuń
  2. Szacun! Ostra przeprawa - Znam trudy, znam te emocje, ale znam też satysfakcję że się nie wycofałem, że przedarłem się mimo wszystko. Tym bardziej doceniam wasze przygody!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy. No cóż nie zawsze jest łatwo i przyjemnie. Dzięki takim trasom można zawsze zdobyć jakieś ciekawe terenowe doświadczenia. A satysfakcja tym lepsza, im zdobyta w cięższych warunkach.

      Usuń
  3. Trasa ciekawa, "wąwoziasta" ..... lecz pogoda może popsuć cały urok wędrówki. Ale i tak Was podziwiam za wytrwałość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj wąwozy w tym roku polubiliśmy bardzo. Co do pogody, to rzeczywiście często lubi namieszać, jednak ferie były dla nas praktycznie jedyną okazją na wypad w te okolice, więc po prostu nie mogliśmy tak łatwo dać za wygraną. Chociaż muszę przyznać, że ulewa dla naszych aparatów była sporym wyzwaniem i nie ukrywam, że gdyby nie parasolki, to o zdjęcia byłoby trudno.

      Usuń
  4. Młodość :) - pamiętam jak pod koniec lat 80-tych kiedy dostęp do dobrych map topograficznych był bardzo utrudniony szukaliśmy z grupką znajomych Jaskini Straszykowej k/Ryczowa. Wiedzieliśmy tylko że jest na południe od wsi, a pogoda była taka jak podczas Waszej wycieczki. Dziurę znaleźliśmy, suchej nitki nikt na sobie nie miał, ale przygoda była niezła.

    W sumie dzięki takim wyjazdom i włóczędze od skałki do skałki poznałem teren. Teraz mapy jakie się tylko zamarzy, ortofotomapy i cudowny LIDAR :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zazdroszczę przygody!Do Jaskini Straszykowej wybieramy się już od dawna, jednak wciąż główną barierę stanowi dla nas transport w tamte okolice umożliwiający nam powrót w ciągu tego samego dnia. No cóż pogoda choć nie zawsze spełnia naszych oczekiwań, to pozwala zdobywać nowe doświadczenia. Rzeczywiście o mapy teraz nietrudno, ale i tak w terenie rzadko z nich korzystamy. Okazują się za to bardzo pomocne w planowaniu tras kolejnych wycieczek.

      Usuń