4.02.2020
Skład: Makumba, Locht, Raku i Ja
Szwarszowice - Kosowice - Broniszowice - Dolina Jarugi - Okopanki - Czerwona Góra -
Stryczowice - Momina - Kosowice - Szwarszowice, ok. 19 km
Każdej minuty z nieba spadają setki kropli. Wyłapują je liście, chłonie ziemia, mieszają się z potem naszych ciał, gotowych do starcia z szalejącą ulewą. Nurt rzeki sprowadza nas na odludzie. Leśne poszycie jest tu gęste, nieprzyjazne. Rzadko ktoś zapuszcza się w te strony, a brak ścieżek zdaje się tylko to potwierdzać. Przesiąknięci otrząsamy mokre krzaki. Rozrywane zielska padają pod uderzeniami maczety Makumby. Musimy tylko pamiętać o unikach przed ciosami naprężonych gałęzi zupełnie jak w szermierce.
Okolicą rządzą bobry. Leśni inżynierowie opanowali sztukę budowy tam do perfekcji. Materiału budulcowego mają pod dostatkiem. Nawet najgrubsze pnie noszą ślady bobrzych zębów. Ścięte drzewa trafiają do rzeki, gdzie warstwa po warstwie układane są w zaporę. Tym samym wyhamowują tempo przepływu wody, sukcesywnie podnosząc jej poziom, aż do całkowitego przelania. Gdzie normalnie woda sięga kostek, na rozlewiskach potrafi przykryć cię całego.
Od nadmiaru wciąż przybywającego deszczu rzeki wezbrały. Wściekły nurt porywa, a następnie wypluwa na brzeg wszystko, co zbierze po drodze. Dawne ścieżki przestają istnieć. Znikają pod wzburzoną wodą. Jedynymi przeprawami zostają narzucone w poprzek nurtu żeremia.
Dla tutejszych bobrów nie ma rzeczy niemożliwych, co widać na przykładzie tej topoli czarnej |
A oto dowód na to, że w niektórych miejscach, poziom wody, był o wiele wyższy od nas samych |
I rzeczywiście wkrótce przed nami otwiera się wąwóz, pojawiają się omszałe skały. Dostrzegamy na tyle przestronny okap, że decydujemy się tam schronić. Nareszcie mieliśmy dach nad głową! Jednak nie byliśmy jedynymi, którzy odnaleźli tu schronienie.
Skalne wrota |
|
Historie dawnych mieszkańców okolicznych przysiółków przenoszą nas do dnia 20 lutego 1864 roku. Ponoć właśnie wtedy pod skalnym sklepieniem jaskini lokalny ks. Kacper Kotowski odprawił mszę. Zagrzewał w duchu patriotyzmu powstańców szykujących się do ataku na Opatów. Przyjęło się, że skałka, z której głoszono kazanie nadal nazywana jest kazalnicą, zaś sama jaskinia Kapą.
Kilkadziesiąt metrów na wschód znajduje się mniejsze schronisko skalne. Według opowieści miało ono posłużyć za schronienie parze nowożeńców ukrywających się przed niosącą śmierć II wojną. Stąd też jego nazwa - Ślubny Schron.
Nadal nie potrafimy przywyknąć do tego, że nic nie leje nam się na głowę. Wyobrażamy sobie młodą parę przeczekującą wraz z nami ulewę. Ciekawe, czy byli równie ubłoceni co my i czy też porcjowali maczetą kiełbasę na kamulcu.
Ledwo opuszczamy schronienie, a na łeb zwala nam się wichura. Liście drżą niby motyle uwięzione w locie. Nasiąknięta ziemia przestaje przyjmować nowe dostawy wody. W rezultacie rozjeżdżonymi polnymi drogami spływają brunatne strugi chluszczącej wody. Ociekamy deszczem i walczymy z oblepiającym nas błotem. Podeszwa prawego glana Makumby uznaje, że to idealny moment, by się odkleić i sobie odpaść.
Przystajemy pośrodku pól, by coś zaradzić. W ruch idzie czarna taśma izolacyjna. Parasolem Bartka miota jak demon opętańcem. Sami z trudem utrzymujemy równowagę, ale to i tak nic w porównaniu z Makumbą. Biedny skacze w jednym bucie. Taśmą obklejamy rozdziawioną podeszwę do cholewki. Resztę przewiązujemy ubłoconą sznurówką. Louis Vuitton to to nawet nie jest, ale najważniejsze, że spełnia swoje zadanie: pozwala nadal wędrować.
Dalsza wędrówka po tak długim odpoczynku nie była już taka przyjemna |
A ja chodzę, nie przejmując się ulewą ani spiesząc
Czując jak mi krople deszczu usta pieszczą
Ze złożonym parasolem idę pieszo, o tak
Ciągle pada...
Prysznic nieprzerwanie cieknie z nieba. Wizja dwóch, czy pięciu następnych godzin spędzonych w deszczu przestaje robić różnicę, w sytuacji gdy nie można zmoknąć jeszcze bardziej. Człowiek obojętnieje. Na dłuższą metę do przywyka do wiecznej wilgoci i taki przesiąknięty do ostatniej suchej nitki sam staje się cząstką ulewy.
Rzeka powraca w najmniej spodziewanym momencie i odcina nas od ścieżki. Wije się meandrami wśród piaszczystych wysepek o niepewnym gruncie. Za szeroko na skok, dno niepewne, ale co nam zostaje innego jak nie brnąć przed siebie z nadzieją na powodzenie misji? Garbatko, nadchodzimy!
Zanurzam się w mętnej rzece po łydki, zaraz już po kolana. Woda przelewa mi się do butów. Za moimi plecami dzieją się rzeczy rodem z Wietnamu. Makumba brodzi w rzece z Lochtem na rękach, jakby niósł nie wojenną ofiarę, lecz wybrankę serca pod ołtarz. Przerażony Locht zwiesza mu się na szyi. Licząc, że szalony kumpel przypadkiem nie wypuści go ze swych objęć i oboje nie skąpią się w rzece.
Wiele zdjęć z wycieczki przypominało bardziej wyprawę do dżungli w Wietnamie, niż wycieczkę przez świętokrzyskie zakątki |
Padać przestało. Nazajutrz.
O, ludzie! Czekałam na relację z jakiejś wycieczki w ferie, ale takich wyczynów się nie spodziewałam. Zobaczyłam nazwy miejscowości, pomyślałam - Holender, trochę pól i spokój. Tak by wyglądała moja wersja wycieczki. A tu wersja młodzieżowa z ekstremalnym poziomem emocji. Mam nadzieję, że nikt się nie przeziębił.
OdpowiedzUsuńNa chorobę nawet nie było czasu, bo za dwa dni czekała na nas kolejna wycieczka. Co do Holendra planuje wybrać się na wiosnę i mam nadzieję, że przy okazji jeszcze odwiedzimy Sfinksa :)
UsuńSłusznie, Sfinks wart obejrzenia. I nie przegapcie bramy na teren przy kościele w Szewnie.
UsuńObiecamy nie przegapić :)
UsuńSzacun! Ostra przeprawa - Znam trudy, znam te emocje, ale znam też satysfakcję że się nie wycofałem, że przedarłem się mimo wszystko. Tym bardziej doceniam wasze przygody!
OdpowiedzUsuńDziękujemy. No cóż nie zawsze jest łatwo i przyjemnie. Dzięki takim trasom można zawsze zdobyć jakieś ciekawe terenowe doświadczenia. A satysfakcja tym lepsza, im zdobyta w cięższych warunkach.
UsuńTrasa ciekawa, "wąwoziasta" ..... lecz pogoda może popsuć cały urok wędrówki. Ale i tak Was podziwiam za wytrwałość.
OdpowiedzUsuńOj wąwozy w tym roku polubiliśmy bardzo. Co do pogody, to rzeczywiście często lubi namieszać, jednak ferie były dla nas praktycznie jedyną okazją na wypad w te okolice, więc po prostu nie mogliśmy tak łatwo dać za wygraną. Chociaż muszę przyznać, że ulewa dla naszych aparatów była sporym wyzwaniem i nie ukrywam, że gdyby nie parasolki, to o zdjęcia byłoby trudno.
UsuńMłodość :) - pamiętam jak pod koniec lat 80-tych kiedy dostęp do dobrych map topograficznych był bardzo utrudniony szukaliśmy z grupką znajomych Jaskini Straszykowej k/Ryczowa. Wiedzieliśmy tylko że jest na południe od wsi, a pogoda była taka jak podczas Waszej wycieczki. Dziurę znaleźliśmy, suchej nitki nikt na sobie nie miał, ale przygoda była niezła.
OdpowiedzUsuńW sumie dzięki takim wyjazdom i włóczędze od skałki do skałki poznałem teren. Teraz mapy jakie się tylko zamarzy, ortofotomapy i cudowny LIDAR :)
Zazdroszczę przygody!Do Jaskini Straszykowej wybieramy się już od dawna, jednak wciąż główną barierę stanowi dla nas transport w tamte okolice umożliwiający nam powrót w ciągu tego samego dnia. No cóż pogoda choć nie zawsze spełnia naszych oczekiwań, to pozwala zdobywać nowe doświadczenia. Rzeczywiście o mapy teraz nietrudno, ale i tak w terenie rzadko z nich korzystamy. Okazują się za to bardzo pomocne w planowaniu tras kolejnych wycieczek.
Usuń