Obserwatorzy

Popularne posty

piątek, 22 stycznia 2021

Wycieczka nr 80: W OBJĘCIACH MGLISTEJ SAMOTNOŚCI

7.11.2020

Skład: Raku i Ja

Trasa: Masłów Pierwszy - Kłm. Podwiśniówka - Wielki Kamień - Diabelski Kamień - G. Klonówka - Kamieńczyk - G. Dąbrówka - Ameliówka - Podmąchocice - Bęczków, ok. 18 km

  Tego dnia królowała szarość przeplatana niedbałą bielą kłębiastych chmur gnanych przez silne porywy miejskiego wiatru. Stada głośnych gawronów zajęły swoje ulubione miejsca na ulicznych latarniach. Czasem (o ile pozwalała na to skutecznie ograniczająca widoczność mgła) można było dostrzec sporadycznie przechadzające się zamaskowane ludziki. Brukowane chodniki niedbale tonęły w liściach opadłych z okolicznych jesionów. Widok zadaszonych przystanków, pod którymi gościła pusta przestrzeń, powtarzał się nad wyraz często.
   Powierzchnia drewnianej ławki, mimo iż z trzech stron osłonięta od przykrych skutków żywiołów, była gęsto pokryta kroplami przypominającymi poranną rosę. Nie zachęcało to zbytnio do skorzystania z niej w celach czysto relaksacyjnych. Zostało mi więc czekać stojąc. Kwadrans minął równie prędko, co czytanie rozdziału książki, która już od pierwszych stron wzbudziła naszą sympatię. 
  Właśnie wybiła godzina zbiórki, a tu nadal nikt się nie zjawiał. Chcąc przyspieszyć chwilę przyjazdu autobusu, starałem znaleźć sobie jakieś zajęcie. Na próżno. W mojej głowie wciąż pojawiała się powtarzająca myśl, a co jeśli za pięć minut nikt nie przyjdzie? Iść samemu jakoś tak smutno, z drugiej jednak strony terminarz mocno napięty i o przekładaniu trasy nie ma mowy. Co więc robić? Może sięgnąć po koło ratunkowe, a dokładniej telefon do przyjaciela? Czemu nie. Po szybkiej rozmowie z Bartkiem udało się uratować wyglądającą z pozoru na beznadziejną sytuację. 
  Niebawem podjechała linia nr 12. Warkot silnika na moment zagłuszył piskliwy ton, zwiastujący prędkie zamknięcie drzwi. Preludium autobusowej symfonii dopełnił brzęczący odgłos kasownika. Pokonując kolejne zakręty, przyglądałem się otoczeniu wokół. A tam wszystkie siedzenia puste, prócz dwóch. Jedno zajmowałem ja. Drugie mój wyblakły plecak, dający złudne wrażenie, że nie jechałem sam. Dobrze znane zakątki Kielc oglądałem przez przybrudzoną szybę z takim zaciekawieniem, jakbym widział je po raz pierwszy. 


  Liczba pasażerów zaczęła wzrastać dopiero, gdy autobus znalazł się na przedmieściach. Wsiadali oni jeden za drugim, wszędzie zostawiając błotniste ślady. Niebawem co drugie siedzenie było już zajęte przez postacie gorączkowo zerkające na każdego nieznajomego, który przypadkiem kaszlnął. Jedynie kierowca oddzielony od pozostałych taśmą wziętą żywcem z filmowego miejsca zbrodni, mógł uniknąć tych wrogich spojrzeń.
  Choć zaczęło robić się tłoczno, wciąż panowała przejmująca cisza. Brakowało dobrze znanych kłótni starszych pań o ustąpienie im ich ulubionego miejsca przy oknie, pogaduszek spotkanych przypadkiem znajomych, którzy nie widzieli się od lat. Każdy wpatrzony w rozświetlony ekran smartfona, ze słuchawkami na głowie, zamykał się we własnym, wirtualnym świecie, w którym nie było miejsca na prawdziwe rozmowy. I kiedy jako uważny obserwator badałem wzrokiem wszystkich podróżujących wraz ze mną, zacząłem powoli przyzwyczajać się do nowej rzeczywistości, jaka ostatnio nastał       Wkrótce dojechaliśmy do przystanku, gdzie czekała mnie wysiadka. Czekał też Bartek. Nie tracąc czasu ruszyliśmy przed siebie, do miejsca, które zapisało się w naszej pamięci w kategorii "trzeba by tu jeszcze kiedyś wrócić". No to wróciliśmy, ale widok jaki tam zastaliśmy wprawił nas w osłupienie.

Foto: Raku

  Ostatni raz kamieniołom w Podwiśniówce odwiedziliśmy w 2019. Była to wówczas jedna z piękniejszych wycieczek w historii. Z resztą nie ma się co dziwić. Pogoda dopisała, podobnie jak znaleziska geologiczne, zaś przysłowiową wisienką na torcie okazały się trzy kolorowe jeziorka. Te nigdzie indziej nie spotykane w naszych okolicach geologiczne twory, jednym słowem nas urzekły. Widzieliśmy w nich ogromny potencjał turystyczny, nawet dla przeciętnego Kowalskiego, który zbytnio nie interesuje się historią tego, po czym aktualnie stąpa. Nadzieja ta była tym bardziej większa, że kamieniołom zaprzestał wydobycia, a lokalizacja jeziorek była stosunkowo łatwo dostępna. 

Widok na jeziorka znad krawędzi wyrobiska

Foto: Raku

Foto: Raku

  Niestety wystarczył zaledwie rok, by jedna z najbardziej niesamowitych, a zarazem oryginalnych atrakcji w okolicy przeminęła bezpowrotnie. Obecnie w kopalni ponownie praca wre. Na terenie wyrobiska wybudowały się nowe budynki, zagarniając piaszczysty teren wokół, na rzecz szarego betonu. Ciężki sprzęt zadbał o to, by Ci, którzy teraz odwiedzą to miejsce, nie mogli się nawet domyśleć, co niegdyś się tutaj znajdowało. 
  Przeciągałem tą smutną chwilę jak tylko mogłem, ale nadszedł czas powiedzieć, że największe z jeziorek, nazywane przez nas fioletowym, zostało niemal doszczętnie zasypane przez pokopalniany gruz. Niestety wszystko wskazuje również na to, że jego los podzielą pozostałe. Zatem możliwe, że to co widzieliście na powyższych zdjęciach i zobaczycie na tych znajdujących się poniżej, jest już jedynie wspomnieniem. 



Foto: Raku

Wychodzi na to, że to co człowiek niegdyś stworzył, może równie szybko zniszczyć. 

Foto: Raku

Foto: Raku

W tych smutnych, a zarazem refleksyjnych nastrojach powędrowaliśmy dalej.

Jeden z wydobytych głazów, strzegących drogi prowadzącej do kamieniołomu
Foto: Raku

  Atmosferę melancholii przełamała kolejna z atrakcji. Był nią utworzony już w 1954 roku pomnik przyrody nieożywionej. Tworzyła go wychodnia środkowo karbońskich piaskowców, nosząca nazwę Wielki Kamień. I tu nasuwa się kilka spornych kwestii. Otóż szczytowa grań Klonówki, ciągnąca się od połowy długości odcinka szlaku czerwonego prowadzącego od platformy widokowej do Diabelskiego Kamienia, określany jest identycznym mianem. Błąd w arkuszach map powielanych przez lata, a może pomyłka osoby odpowiedzialnej za przypisanie lokalizacji temu konkretnemu pomnikowi przyrody? Jeśli ktoś zna odpowiedź na powyższe pytanie, to z miłą chęcią ją poznam. Jedno jest pewne. Ów Wielki Kamień to jedno, a nie dwa miejsca. 

Foto: Raku



  A jak do niego trafić? Idąc od sklepu w Masłowie Drugim w górę, ulicą Północną, cały czas trasą szlaku czerwonego, po minięciu ostatniego z domów (a właściwie willi pokaźnych rozmiarów z olbrzymim ogrodzeniem), należy przejść jakieś 300 metrów, a następnie skręcić w lewo w widoczne zarośla. Po niecałych 200 metrów wędrówki przed siebie docieramy na miejsce. Może brzmi lekko zawile, ale w terenie nie jest to aż takie trudne :)

Detal pokazujący jak mniej więcej wyglądało wszystko wokół. Jednym słowem wilgoć, która oblepiała wszystko, tego dnia ani przez chwilę nie dawała o sobie zapomnieć
Foto: Raku


Foto: Raku

  Gdy przekonaliśmy się, że mokra skała nie jest odpowiednia do wspinaczki, a także, że czasem wystarczy lekko odbić z dobrze znanej ścieżki, by natknąć się na coś ciekawego, wkroczyliśmy w najwyższe partie Klonówki skąpane w gęstej mgle. Widoczność sięgała jakiś 50, w porywach 80 metrów. 

Za wiele to nie zobaczyliśmy

Foto: Raku

  Po kilku minutach wędrówki szlakiem odbiliśmy w prawo, by znaleźć się na prawdziwej górskiej grani. I nie mówię tego w żaden sposób ironicznie. Fakt, że to co obecnie z niej pozostało, nie przyprawia o lęk wysokości jest jedynie wynikiem burzliwej przeszłości geologicznej naszego regionu.    Budujące ją górnokarbońskie piaskowce co jakiś czas ostro wyłaniały się nad trawiastą powierzchnię, tworząc skalny grzebień, którym szło się wyjątkowo przyjemnie. Przyjemność ta była podzielona ekscytacją odkrywania kolejnych, poukrywanych skrzętnie w zaroślach progów skalnych i wychodni.

Foto: Raku

Początkowy fragment


Chrobotek strzępiasty


  Grań ciągnęła się przez blisko 400 metrów. Przez ten czas nieraz musieliśmy się wykazać odpornością na przedzieranie się przez mokre zarośla, czy wspinaczką po śliskiej skale.



Najbardziej reprezentatywna część grani. Zasłużyła na dwa blogowe ujęcia

Foto: Raku

  W miarę zbliżania się do Diabelskiego Kamienia, skalny grzbiet stawał się coraz mniej skalny, a bardziej krzaczasty.


  Doszliśmy w końcu do takiego momentu, że iść dalej się najzwyczajniej nie opłacało i ponowne znalezienie się na szlaku zamieniło się w priorytet. Całe szczęście mieliśmy do niego niezwykle blisko.



Wkrótce znaleźliśmy się na Diabelskim Kamieniu.

Człowiek we mgle
Foto: Raku

 Według legendy próbującej wyjaśnić jego pochodzenie, zaproszony na sabat czarownic diabeł podążał w kierunku Łysej Góry. Jako, że z daleka przybywał, owładnięty był nieustannym zmęczeniem. Jakby miał już mało trudów podróży, jako prezent na uroczystość wybrał sobie ogromny głaz. Taki, który mógł nadać się idealnie na zniszczenie okolicznego klasztoru. Kiedy cel był już na wyciągnięcie ręki, noc prędko oddawała władzę porankowi. I tak niebawem zaczęło świtać. Na widok wschodzącego Słońca, zaczęły piać mąchocickie koguty. Wówczas czarta jakoś moc dziwnie opuściła, a ów wielki kamień spadł na zbocze Klonówki, gdzie leży do dzisiejszego dnia.


  Z geologicznego punktu widzenia stanowi on przedłużenie wspomnianej wcześniej grani. Jest nawet zbudowany z identycznych skał. W okresie plejstocenu został prawdopodobnie jedynie lekko "popchnięty" przez przemieszczający się w tym okresie lądolód.

Z góry na dół


Piękna kapliczka upamiętniająca wspaniałego przewodnika, którego okazję miałem poznać osobiście i któremu zawdzięczam wiele, a może jeszcze więcej...


Foto: Raku

  Mgła nie powiedziała tego dnia jeszcze ostatniego słowa. Kierując się zalesionym zboczem Klonówki mogliśmy się o tym przekonać.


 Wkrótce ze ściany lasu wydostaliśmy się na puste, tonące w brudnych brązach pola. Idąc wzdłuż nich szukaliśmy ścieżki, którą mieliśmy podążać dalej. Niebawem misja ta zakończyła się sukcesem.




 Kilkaset metrów dalej, kierując się według wskazań GPSu, skręciliśmy w prawo, by ponownie znaleźć się w lesie. Powoli wdrapując się na rozłożysty stok wzniesienia, z uporem maniaka wypatrywaliśmy poszukiwanego przez nas miejsca. Idąc tą dróżką prędko znaleźliśmy się przy domkach letniskowych, wyglądających na dawno nieużywane. Natknęliśmy się również na pozostałości jakiegoś ogrodzenia, widoczne na zdjęciu.

Stare, ceglane słupy, czyli podpis z cyklu nic twórczego

  Niebawem pojawiło się rozwidlenie. Jedna ze ścieżek stanowiła kontynuację drogi, którą dotychczas wędrowaliśmy. Druga zaś schodziła stromo w dół buczynowego wąwozu. Wyglądała na tyle obiecująco, że wybór mógł być tylko jeden. Najpierw pojawiły się niewielkie kamyki ledwie wystające z liściowego dywanu. Im schodziliśmy niżej, tym bardziej zakochiwaliśmy się w tym miejscu. I tak dotarliśmy do największej sensacji dnia, czyli naturalnych progów skalnych zbudowanych z piaskowców karbońskich.

Foto: Raku

  Największy z nich tworzył prawdziwą przepaść mierzącą 6 metrów, która z dołu przypominała pionową ścianę, zwieńczoną falistą fasadą. Ta sprawdziła się genialnie jako obiekt współpracujący z naszymi aparatami.

Foto: Raku




Foto: Raku


  Mając jeszcze całkiem sporo czasu do najbliższego autobusu, nie musieliśmy obawiać się, że przypadkiem nie zdążymy czegoś zobaczyć. Dzięki temu mogliśmy dokładnie sprawdzić każdy tutejszy zakamarek.

Skalne wrota
Foto: Raku


Foto: Raku

Trochę jak w drodze na Patrol. Z jedną tylko różnicą. Gdzie nie spojrzysz tam skalne atrakcje. Piękne miejsce.

  Na koniec planowaliśmy jeszcze zerknąć co skrywa stromy stok Dąbrówki. W tym celu obeszliśmy jeden z głębokich wąwozów i po szybkim przejściu przez niewielką łąkę, znaleźliśmy się na szlaku czerwonym. Nim już czekała nas prosta droga na szczyt, gdzie przyszedł czas na kolejny postój.



Mrocznie, szaro, a zarazem klimatycznie

  Schodząc z wierzchołka, nie mogliśmy się napatrzeć na kunszt malarski, tych, którzy znakowali ostatnio ten odcinek szlaku :)

Abstrakcja malarska. Płótno? A komu to potrzebne, kora grabu lepsza :)
Autor i cena nieznane. Rok 2020.
Foto: Raku

Krwista czerwień ciągnęła się za nami, aż do momentu, gdy odnaleźliśmy tablicę z napisem pomnik przyrody (swoją drogą też czerwoną). Widniała na niej również dumna i jakże oryginalna nazwa tutejszego tworu natury.


  Było to kilka większych bloków piaskowca rozsianych na zboczu na niewielkiej powierzchni, a także niewielkie, za to podobne geologicznie do wcześniejszych progi skalne.






  Gdy zeszliśmy już do Ameliówki, zamiast czekać na autobus, stwierdziliśmy, że przejdziemy się dalej, a dokładniej do Bęczkowa. W efekcie planowany dystans trasy znacznie się wydłużył na rzecz wędrówki asfaltem, która jednak była zdecydowanie przyjemniejsza, niż czekanie prawie godzinę w jednym miejscu. Tym oto sposobem wyzbyliśmy się niechęci do Pasma Masłowskiego, która udzieliła się podczas wycieczki nr 17.

5 komentarzy:

  1. Na tej trasie często widoki "niebiańskie", czyli człowiek w chmurach i mgle. Musze przyznać, że wariantu ze skrętem do Wielkiego Kamienia nie próbowaliśmy. Zapamiętam na bliżej nieokreśloną przyszłość.
    Zastanawia mnie tablica "pomnik przyrody Skałka". O ile się nie mylę, jest ona na Dąbrówce. Nigdy wcześniej jej nie widziałam. Skały wyglądają znajomo, a tablica nie. Czy to nowa rzecz, czy jednak nie na Dąbrówce?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tablica znajduje się na zboczu Dąbrówki. Dla mnie również była niespodzianką. Będąc przy niej blisko, widać było, że wręcz błyszczy nowością.

      Usuń
    2. Dziękuję. Z tego wypływa wniosek, że mamy nowy pomnik przyrody.

      Usuń
    3. Skałki na zboczu Dąbrówki według dostępnych papierów zostały objęte ochroną pomnikową już w 1987. Dzięki owej tablicy teraz więcej osób wie, że są one chronione. A co do nowych pomników przyrody nieożywionej to w ubiegłym roku zyskaliśmy dwa. A są to odwiedzone przez nas Diabelski Kamień w Radomicach i wychodnie na szczycie G. Kamień koło Białych Ługów.

      Usuń
    4. Dziękuję, dopiszę je sobie do listy w folderze planowanych miejsc.

      Usuń