3.08.2021
Skład: Marysia, Kamila, Brajan, Raku i Ja
Trasa: Czajęcice - Rez. Wąwóz w Skałach - Stara Słupia - Nowa Słupia - Łysa Góra - OOŚ "Święty Krzyż" - Huta Szklana - Bartoszowiny, ok. 23 km
Przyjemnie było wrócić i znów móc wędrować ścieżkami bliskimi sercu, a tam, gdzie ich zabrakło wydeptać własne. Posmakować pierwszych w sezonie jeżyn zerwanych prosto z krzaczka. Zaciągnąć się zapachem lata, zasłuchać w znajomych melodiach, czy wreszcie zobaczyć co słychać u ducha puszczy. O tak, przyjemnie było wrócić.
Powietrze miało intensywny posmak kamfory zmieszanej z garścią ziół. Przyjęliśmy pozycję narciarza, który właśnie wchodzi w niebezpieczny zakręt i w niej też przemierzaliśmy murawę kserotermiczną. Roiło się tu od barwnych kwiatów, owadów brzęczących za uszami. Jedynym na brak czego mogliśmy narzekać, była sama ścieżka. Szliśmy czymś przypominającym trawiastą zjeżdżalnię. I jak to zjeżdżalnie mają w zwyczaju - dokładają wszelkich starań, by ci, którzy się na nich znaleźli, mogli do woli się poślizgać. To nietrudne. Wystarczy tylko się odepchnąć...
W rezerwacie Wąwóz w Skałach |
Mało brakło i ja bym zjechał. Szczęśliwie w porę chwyciłem wystającą skałę. Na dno wąwozu stoczył się jedynie zdarty płat mchu. Skarpa przysporzyła trudności również reszcie grupy. Odtąd rozciągnęła się ona w sznurek ślizgających się postaci.
Pokonawszy skarpę, wdrapaliśmy się na wierzchołek hałdy. Stąd otwierał się widok na czynny kamieniołom w pełnej okazałości. Dziura zdążyła się wyraźnie powiększyć od naszej ostatniej wizyty. I nie ma się co dziwić. Bo choć minęły trzy lata, to zdaje się, że od tego czasu koparki pracują nieprzerwanie. Wkrótce jednak ma się to zmienić. Materiał skalny jest już bowiem na wyczerpaniu. I tu pojawia się promyk nadziei dla pobliskiego rezerwatu. Kiedy kopalnia zakończy wydobycie, ma on zostać powiększony o obszar dawnego wyrobiska - uczciwie.
Niestety nie wszystkie miejsca mają tyle szczęścia.
Kamieniołom Skały |
Z lewej kłaniały nam się zalesione stoki Łysogór, z prawej ograniczały połacie pól płaskie jak blat stołu, z kolei pośrodku nich wetknięta była nitka asfaltu, którą zdążaliśmy do Nowej Słupi. Miejskie sklepy musiały przygotować się na nacierający w ich stronę szturm czwórki strapionych, a co gorsze, wygłodniałych turystów. Rzecz jasna tymi głodomorami nie był kto inny, jak my sami.
Drżyjcie sklepowe półki!
Ledwo godzinę później, lżejsi o zawartość portfeli, za to bogatsi o przyciężkie brzuchy, człapaliśmy prowadzeni niebieskimi znakami szlaku. Wtedy to właśnie, tuż obok nas przystanął meleks. Ot biały, śmieszny samochodzik elektryczny. Ku nam wyjrzała twarz kierowcy. Okularnik uśmiechnął się, po czym do nas zagadał. Myśląc, że rybki, chwyciły przynętę, przeszedł do konkretów. Tym oto sposobem otrzymaliśmy jedną z najbardziej niedorzecznych ofert, jakie było dane nam usłyszeć.
- Podwiozę Was na Święty Krzyż - zaczął. - Pojedziemy naokoło i... wyjdzie drożej niż za bilet do parku. Wsiadacie?
Mistrz marketingu, pomyślałem. Nie wiem, co wy byście zrobili na naszym miejscu, ale my odpowiedzieliśmy mu salwą śmiechu. Meleks odjechał. Widocznie musiał uznać nas za uciekinierów z jakiegoś psychiatryka.
Niedługo potem napłynął moment dziwnej refleksji. Jak źle musieliśmy wyglądać po wizycie w sklepie, skoro uznano nas za, pożal się Boże, niedzielnych turystów? W następnej kolejności ogarnęła nas seria wyrzutów sumienia, że postąpiliśmy ciut niegrzecznie tak się śmiejąc. Chcąc naprawić błąd, obróciliśmy się za siebie. A tam, w odległości nie większej jak sto metrów od nas, na nowo ujrzeliśmy zdeterminowanego meleksiarza, który niczym kameleon na muchę, czyhał na przyszłe ofiary.
Minęliśmy kasy biletowe i tak wkroczyliśmy na obszar parku. Do pokonania zostało jeszcze wiele schodków, ale po Pieninach były one ledwie rozgrzewką. W drodze na szczyt na moment odbyliśmy jeszcze w bok, z zamiarem sprawdzenia co słychać u ducha puszczy.
Wybieraliśmy się do niego od dawna, ale zawsze było jakoś nie po drodze, brakowało czasu. Znacie to. A gdy ów czas odnalazł się w parze z drogą, to... No właśnie. Spóźniliśmy się z naszą wizytą o dobre dwa lata, kiedy to staruszek jeszcze zipał. Mowa oczywiście o najstarszym drzewie parku - buku Jagiełły. Sędziwe drzewo przeżywszy 400 lat, któregoś dnia zwyczajnie przegrało z czasem, po czym padło. Na swój sposób niewiele się zmieniło prócz tego, że przestało rosnąć. Za życia było domem, kryjówką dla wszelakich stworzeń. Od ptaków, przez gryzonie, na nietoperzach kończąc. Teraz rozpoczęło swoje drugie życie, nadal będąc schronieniem, choć głównie dla bezkręgowców, ale i pokarmem, z którego czerpać będzie cały puszczański ekosystem.
Jak widać nie ma co zwlekać z odwiedzinami...
Im bliżej Łyśca, tym tłumy pęczniały. Wręcz się od nich roiło. Ocean turystów przelewał się przez klasztorną furtę. Nie słychać było nic prócz gwaru, spustu migawek aparatów, wrzasku rozbieganych dzieci zlewających się w jedną ogromną wrzawę. Istna okropność. Należało zwijać się stamtąd czym prędzej, tym bardziej, że w dali widzieliśmy jak jeszcze większe stada spacerowiczów są już w natarciu.
Ostatki cienia |
Tłumów jeszcze nie widać |
Kadr bardziej niż klasyczny |
Z niemałym trudem przebiliśmy się do wnętrza sanktuarium, skąd już rzut beretem do wieży widokowej. Co dziwne, jeszcze żadne z nas na niej nie było. Nadeszła więc idealna pora, aby to zmienić.
Bilety sprzedano nam ulgowe, choć te przysługiwały do lat osiemnastu. Nie narzekaliśmy. Prócz tego, że zostaliśmy odmłodzeni, w kieszeni wylądowało kilka dodatkowych drobniaków. Lecz to nie bilety zaskoczyły najbardziej, a spokój. Znajdując się w epicentrum turystycznego zgiełku, w trakcie wycieczkowego szczytu, mogliśmy poczuć się jak gdyby wieżę otworzono specjalnie dla nas. Zostaliśmy sam na sam ze spiralnymi schodkami.
Te wprowadziły na rejony Alicji z Krainy Czarów. Wszystko jakieś takie nieproporcjonalnie olbrzymie, albo odwrotnie, mikroskopijne. Poza tym wąsko, stromo, ciasno - suuuper! Ostatnia klatka i jesteśmy na tarasie.
Jak przystało na jego geograficzne położenie piździło. Panoramka stąd przyjemna oku. Nie zawiodła. Głowa próbując ogarnąć ją całą, obraca się to w lewo, to w prawo, a my żałujemy, że nie jesteśmy sowami. Jednocześnie rozpierała nas duma, że urodziliśmy się tutaj, a nie w przeżartej spalinami Warszawie, czy w ble Radomiu. Że to wszystko, co mamy u stóp, jak pisał Żeromski, jest nasze, wspólne. Ale czy na pewno?
Po nasyceniu oczu majestatycznymi widokami, rozdzielamy się. Ja udaję się na misję, pozostali zdążają biegiem szlaku. Wkrótce szlak staje się dla mnie przeszłością i ląduje pośrodku lasu. Idę najprędzej jak potrafię, by przypadkiem nikt nie zauważył mojej obecności. Czemu? Tu gdzie jestem być mi nie wolno. Swoją obecność usprawiedliwiam tym, że mam coś ważnego do załatwienia. Nagle słyszę trzask łamanej gałęzi, a potem rozlega się kwilenie i przede mną śmiga spłoszone stadko dzików. Zanurzam się głębiej. Robi się dziko, nieokiełznanie dziko, aż docieram do celu. Pełen fascynacji podziwiam świat, do którego trafiłem.
Z drzew zwisają pajęcze siedzi, sędziwe drzewa obrosłe mchem dogorywają. Co jakiś czas przebijają się poletka gołoborzy. Dzięcioł czarny daje o sobie znać dudniąc w spróchniały pień z całych sił. Pośród jodłowej ściółki dopatrzyłem się gatunków roślin, które widziałem po raz pierwszy na oczy. Oznaczało to, że muszę być prawdziwie rzadkie.
Dziwne, ponieważ podobno ten fragment już dawno stracił wartość przyrodniczą. Wbrew fali protestu oraz sprzeciwu przyrodników, naukowców, zdecydowano, że śmiało można oddać go w ręce księży, którym przecież należy się jak nikomu innemu. W zamian, aby zamaskować utratę cennego obszaru, postanowiono dorzucić losowy fragment lasu w Grzegorzowicach oddalonego od Parku o niemal 10 kilometrów i tym sposobem park zostałby sztucznie powiększony. Paranoja.
Tam, gdzie ludzie na wysokich stołkach widzą tylko kupę omszałych kamieni, ja dostrzegam wspólne dziedzictwo przyrodnicze, które jeśli zostanie utracone, to wraz z nim zniknie również część każdego z nas. Ta sama część, która lubi czasem wyskoczyć na poobiedni spacer po Parku, czy przyglądać się starym drzewom i rozmyślać nad przemijaniem. Znajome widoki mogą wkrótce przestać istnieć. Po prostu nieodwracalnie znikną. Na zawsze.
Aż strach pomyśleć, że za parę lat serce puszczy jodłowej może zostać wykarczowane, bo ktoś wymyśli jakiś nowy przepis. W jej miejscu z inicjatywy oblatów stanie sklepik z pamiątkami obmurowany kamieniami z niegdysiejszego gołoborza, zaś z tyłu obracać się będzie koło młyńskie rozświetlone tysiącami tandetnych światełek i napędzane pieniędzmi turystów, którzy wydali je na parę chwil rozrywki.
Rzadkość na skalę regionu - gołoborze ulokowane na południowym zboczu góry |
Z grupą spotkaliśmy się na polach u podnóża Huty Szklanej. Podczas, gdy ja zdejmowałem z siebie masę pajęczyn, jakie zdążyłem zebrać w trakcie przedzierania się gęstwiną, oni garściami rwali soczyste jeżyny. Krwiście czerwony sok tylko plamił ich dłonie. Wkrótce sam dołączyłem zarówno do zbiorów, jak i do degustacji. Raz po raz do rozdziawionych paszczy wpadały dojrzałe owoce. Ich smak przypomniał mi o wakacjach spędzanych u wujków na wsi. Tych codziennych wędrówkach do źródła po wodę (z kranów nie ciekło wówczas nic zdatnego do picia), czy też szaleńczych wyścigach składakami i doskonaleniu talentu gubieniu się w lesie.
Nie jest tajemnicą, że trafiliśmy na pełnię żniw. Na pola wyjechały traktory. Warkot silników pomrukiwał przy wtórze nadchodzącej burzy. U mnie w domu mówiło się, że aniołki toczą beczki. Jak dobrze, że ów beczki przeturlały się gdzieś obok, dzięki czemu burza szczęśliwie nas ominęła, a my nieoczekiwanie znaleźliśmy się po drugiej stronie tęczy, w myśl cytatu Mashiego Kishimoto "Jeśli chcesz ujrzeć tęczę, musisz dzielnie przetrwać deszcz". Tyle, że nie spadła ni jedna kropla deszczu. Przynajmniej tutaj, bo w Kielcach zostaliśmy powitani przez burzę rodem z filmów katastroficznych.
Też miałam przed laty niezłą przygodę z podwózką. Zimą trzymałam aparat fotograficzny pod kurtką, żeby na mrozie nie zamarzł. Zatrzymał się kierowca i zaprasza - pani w ciąży, może podwiozę. Po co się tak męczyć?
OdpowiedzUsuńDo Wąwozu w Skałach wybieramy się jak sójki za morze. Na razie bez skutku.
Do Wąwozu w Skałach najlepiej jest wybrać się jesienią, bądź wczesną wiosną, kiedy to wszechobecna zieleń drzew i krzewów nie przysłania geologicznych walorów tego miejsca. Przy odrobinie szczęścia może uda się natknąć na pierwiosnki wyniosłe, które kwitną na terenie rezerwatu całymi łanami, dodając mu uroku.
UsuńPiękna wędrówka - kamieniołom jak z moich marzeń i do tego jeszcze ciekawe gołoborze. A wydawało mi się że okolice Św. Krzyża znam dobrze.
OdpowiedzUsuńGóry Świętokrzyskie mają to do siebie, że nieustannie zaskakują. Chodzę po tym rejonie od tylu lat, a zawsze wynajdzie się coś, o czym nie miałem pojęcia.
Usuń