Obserwatorzy

Popularne posty

poniedziałek, 29 listopada 2021

Wycieczka nr 101: BELNIANKA - SKALNE ELDORADO

 19.06.2021

Skład: Brajan, Raku i Ja

Trasa: Bieliny - Przełom Belnianki - Kamień-Ławki - Górki Napękowskie - Sieraków - Mongola Góra - G. Krzemionka - Danków - Daleszyce ok. 25 km

  Belnianka jest niewielką rzeką, która bierze początek na południowych stokach Łysogór. Stamtąd płynie sobie przez blisko 31 kilometrów, po drodze zasilając w wodę dziesiątki domów, kilka dawnych młynów i jeden zalew. W okolicach Marzysza wpada ostatecznie do Czarnej Nidy, gdzie jej podróż dobiega końca. Nim na dobre zdąży się rozleniwić, w górnym odcinku, jej wartki nurt potrafi pokazać pazurki i udowodnić wszystkim niedowiarkom, że wszak jest niewielką, lecz nadal górską rzeką. 

  Gdy dojechaliśmy do Bielin, powitał nas skwar. Z pozoru zwyczajna wędrówka chodnikiem, w jednej chwili zamieniła się w koszmar, z którego każdy chciał jak najszybciej czmychnąć. Okazja ku temu nadarzyła się przy moście nad Belnianką. Od teraz kierunek marszu wyznaczała rzeka. Kolejne kilometry owiane były nutą tajemnicy, bowiem tam dokąd zmierzaliśmy, z aparatem dotarło niewielu. O ile kiedykolwiek dotarli...

Parzydło Leśne
Foto: Raku

Widoki ze szlaku niebieskiego
Foto: Raku

  Ścieżka, której dzielnie się trzymaliśmy, stawała się coraz mniej widoczna wśród otaczającego ją zielska, aż w końcu to ono przejęło inicjatywę i wchłonęło ścieżkę, tak jak pasibrzuch wchłania pączki w tłusty czwartek. Tym sposobem zostaliśmy my i ściana pokrzyw sięgających nam do ramion. Schemat ich działania jest prosty, ale człowiek za każdym razem daje się nabrać. Włoski pokrywające łodygi pokrzyw oraz ich liście, zakończone są banieczką. W niej znajduje się kwas mrówkowy. Wszelkie dotknięcie rośliny sprawia, że włosek się łamie, banieczka pęka, a ciecz spływa na skórę, parząc ją. Ała!
  Bąble pojawiły się na równi z okrzykami bólu. Nieosłonięte części ciała mrowiły, na usta ciskały się niecenzuralne słowa. Jak dobrze, że żaden z nas nie uległ pokusie iście tropikalnej pogody i nie zabrał na trasę krótkich spodek. Wówczas jedyne co by z niego zostało, to folia bąbelkowa wątpliwej jakości.
   

  Im dalej, tym sytuacja wyglądała coraz gorzej. Powątpiewaliśmy, czy aby na pewno szturm na pokrzywy był dobrym pomysłem i czy nie lepiej odpuścić. Wtedy na sąsiednim brzegu pojawiła się ona, cała na czarno i wysoka na jakieś 5 metrów - skarpa. Równiutka, z litej skały, wyglądała jakby ktoś zmyślnie odkroił ją ostrym nożem. Dotychczas podobne rzeczy widywaliśmy tylko w kamieniołomach, ale tu za proces jej powstania odpowiadała matka natura, a ściślej nasza ukochana geologia. 
  Przez tysiące lat płynąca rzeka poprzez erozję wodną formowała obecny kształt doliny. Stale pogłębiała koryto, wcinała się w brzegi. I tak oto mamy gładką skarpę, którą się dzisiaj zachwycamy. Dalej było tylko piękniej, zaś nasze szczęki nie nadążały z opadaniem.

Foto: Raku

  Klimat żywcem wzięty z amazońskiej dżungli. Wokół nie tyle co duszno, co po prostu parno, wilgotność potworna, pot spływa strużkami po całym ciele i na dodatek wszystko chce Cię pożreć, (w naszym przypadku poparzyć). Jedynie Belniance do Amazonki jeszcze wiele brakowało i zamiast krwiożerczych piranii, mogliśmy wypatrywać co najwyżej młodych pstrągów, od których się tu podobno roi. Pstrągów co prawda nie wypatrzyliśmy, za to skałki i owszem. 
  Sterczały. Swoimi ostrymi krawędziami tworzyły coś na kształt skalnej rynny, w której woda po pokonaniu kilku prożków skalnych, nabierała wartkiego nurtu i dalej płynęła już spiętrzona.


Foto: Raku

  Niski stan wody (sięgała ona najczęściej do kostek) spowodowany ostatnimi suszami, odsłonił dno rzeki usiane tysiącami kamyków. Te większe ułatwiały częste przeprawy z jednego brzegu na drugi, zaś mniejsze ze względu na spłaszczony kształt, świetnie nadały się do puszczania kaczek. Odbył się nawet konkurs, który jak wszystkie inne wygrał Bartek ;(


 Towarzyszył nam efektowny szum kaskad. Powykręcane korzenie opadały wprost do rześkiej wody. Poprzez intensywnie zielone korony buków porastających brzegi, do dolinki wpadało niewiele światła. Taka atmosfera półmroku, silnie pobudzała nasz zmysł odkrywczy, który jeszcze nie wiedział co go czeka parę zakrętów dalej. 

Kaskady
Foto: Raku

Podwodny chodnik
Foto: Raku

  Tym czymś były skalne wyspy - rzecz unikatowa jak na warunki naszych niskopiennych gór. Wypłaszczone fragmenty skał wystawały ponad powierzchnię wody. W ogóle jeśli lepiej przyjrzeć się tutejszemu dnu, to piasek, wraz z kamykami, zastąpiła ogromna skała. Stawiasz nogę w wodę i nawet się nie zapadasz, masz wrażenie jakbyś stąpał po chodniku, na który przed chwilą ktoś wylał kilka kubłów lodowatej wody. Polecam spróbować, zwłaszcza latem.

Foto: Raku

Foto: Raku

   I tak, po pokonaniu niemal dwóch kilometrów pełnych przeszkód, dotarliśmy do miejsca jak z bajki. Nie najdziecie go na żadnych mapach turystycznych. Ukrywa się przed wzrokiem turystów w gęstym lesie i objęciach Belnianki, nawet nie wszyscy mieszkańcy wiedzą o jego istnieniu. Najfajniejsze w odkrywaniu takich miejsc, jest myśl, że być może nikt przed Tobą nie uwiecznił go na zdjęciach. Taka myśl napędza do działania, bo w końcu super być w czymś pierwszym. Chłońcie więc widoki i nacieszcie oczy naszym Eldorado. 

  Zatraciliśmy się tu zupełnie, zapominając o tym, że istnieje coś takiego jak czas. Wąska gardziel skalnego przesmyku, co minutę tłoczyła kolejne litry krystalicznie czystej wody. Jak w zwierciadle odbijały się w niej ściany obrosłe zwisającymi paprociami, cień rzucany przez gałęzie no i oczywiście nasze mordki wpatrzone wodne królestwo Belnianki. 

Foto: Raku

Skalne wyspy. Zdjęcie robione w warunkach niebezpiecznych. Jedną ręką trzymałem się drzewa rosnącego tuż nad osuwiskiem opadającym do rzeki, reszta ciała znajdowała się na tymże osuwisku, a ta reszta która się tam nie zmieściła, tkwiła w pokrzywach. 

  Dalej nie było już tak pięknie i kolorowo. Musieliśmy mierzyć się z odorem ścieków, które z okolicznych gospodarstw oraz oczyszczalni ścieków, trafiały wprost do rzeki. Coś okropnego. O ile wcześniej przypadkowe wpadnięcie do wody było całkiem orzeźwiające, teraz nikt nie chciał zaliczyć nieplanowanej kąpieli. 
  Kolory powróciły dopiero w Górkach Napękowskich, a wraz z nimi ta cała fala gorąca odbierająca przyjemność z wędrówki. Bo kiedy idziesz asfaltem w pełnym Słońcu, na termometrze ponad 30 kresek, horyzont faluje, to jedyną rzeczą o której naprzemiennie myślisz to woda, albo cień. Trudno wówczas skupić się na tym co rozciąga się dookoła, a niekiedy jest naprawdę pięknie. 
 
Natura najlepszym malarzem

Horyzont skwaru

  Las sprawdził się świetnie w roli wielkiego parasola chroniącego nas od spiekoty. Wejście do niego, okupione błądzeniem, przyniosło wiele przyjemności. Wreszcie mogliśmy się ochłodzić i na dobre wypocząć, a zapowiadało się jeszcze lepiej. W planach był odpoczynek na skałkach, które jak wiadomo są lodowate, o ile znajdują się w cieniu. Te się znajdowały. Więcej skałek równa się więcej chłodu, a więcej chłodu oznacza dłuższy postój. I jak tu narzekać?

  Skałki noszą nazwę Kamień Ławki. Zgrupowane są w czterech niewielkich kompleksach, porozrzucanych po stokach zalesionego wzgórza. Budują je odporne na wietrzenie lidyty i zarazem stanowią największe wychodnie skał karbońskich w województwie. Ich wysokość sięga nawet 7 metrów, czyli wystarczająco, by móc się wdrapywać.

Kamień-Ławki
Foto: Raku


Foto: Raku

  Żabi rechot unosił się ponad szuwarami, słychać go było z naprawdę daleka. Żaby przekrzykiwały nie tylko siebie nawzajem, ale i nam nie dawały dojść do słowa. Według wielu ludowych przesądów, żaby rechoczą na deszcz, milczą - przed nadejściem chłodu, zaś głośno krzyczą, kiedy ma długo utrzymywać się piękna pogoda. Coś w tym jest...
  Spektakl rozpoczął się. Spośród gęstej rzęsy wodnej wystawały dziesiątki śmiesznych łebków. Samce nadymały swe worki rezonansowe i po chwili wybrzmiewały chórem. A gdy do takiego samca podpłynęła tylko samica, ten hyc na nią i biedna nie miała życia przez najbliższe minuty, pogrążona w uścisku miłości. 


  Z żab szybko przejdźmy do truskawek. Były one wszędzie. Na polach truskawkobranie rozpoczynały grupki zbieraczy wyposażonych w białe kapelusze z dużym rondem. Handlowano nimi (tymi truskawkami rzecz jasna) tam, gdzie tylko się dało. Nie dziwił więc widok rządków drewnianych koszyczków, którymi zastawione były pobocza drogi, często przez kilkadziesiąt metrów, albo przystanek obładowany stosami skrzynek po owocach. Dobra, on dziwił. Zapach truskawek królował w powietrzu do tego stopnia, że wkrótce i my nim przesiąkliśmy. 

Przystankowa mozaika

Kiedyś we wsi rósł wiekowy jałowiec, który zyskał status pomnika przyrody. Słowo klucz rósł.

  O Mongolej Górze mało się mówi, co by nie powiedzieć wcale. Ktoś z Was kiedyś w ogóle o niej słyszał? 
  Z górą wiąże się ciekawa historia, która sięga czasów II wojny światowej. Nieopodal południowego stoku Góry Krzemionki trwały wówczas zacięte walki. U boku armii hitlerowskiej walczył Kołmucki Korpus Kawalerii. Według świadków, Kołmuchów miało polec w boju tak wielu, że całe wzniesienie zasłane było ich ciałami. Ze względu na azjatyckie rysy twarzy, tutejsi mieszkańcy, Kołmuchów nazywali Mongołami, więc i górę która odebrała im życie, ochrzczono Mongolą. 

  Daleszyckie lasy skrywają jeszcze wiele sekretów i ciekawych miejsc. Przekonaliśmy się o tym zaraz po zdobyciu szczytu Mongolej Góry. Szczyt co prawda zarośnięty, jakieś tam widoczki przebijały się przez drzewa. No właśnie, drzewa. Od czegoż one są, jak nie od wspinania. Postój na 12 metrach nad ziemią z panoramą na pobliskie pasma górskie? Czemu nie! 

  Fajnie było dopóki nie przyszło nam schodzić :) Ale posiłek w koronach drzew miał jeden ogromny plus. Tak wysoko nie zalatywały strzyżaki jelenie (my nazywamy je latającymi kleszczami). Uwielbiały one wyszukiwać jakiejś ofiary w postaci zmęczonego wędrowca, który postanowił właśnie odpocząć i taką to ofiarę obsiadywały w niewyobrażalnych ilościach. A jak takiego delikwenta się potem ciężko pozbyć! Nam, tzn. mi z Bartkiem siedzących na dębię, to nie groziło. Nieco gorzej miał już Brajan... 

  Następnym szczytem była Krzemionka, bliźniaczo podobna do poprzedniej górki i równie interesująca. W latach 50-tych postanowiono tu poszukać uranu. Pamiątką po tych wydarzeniach są  liczne doły i zasypane szybiki, porozsiewani po okolicznych lasach.


Foto: Raku

Foto: Raku

  Mapa mówiła, żebyśmy szli prosto, tak też zrobiliśmy. A tam Belnianka w całej okazałości (czytaj szerokości). Jakbyś się nie rozpędził, nie przeskoczysz (choć jeszcze rano robiliśmy jeden krok i bez problemu przełaziliśmy na drugi brzeg). Sforsowanie wpław też wypadało blado, wiedząc, że kilka kilometrów wcześniej do tej samej rzeki wpadają ścieki. Nawet heroiczne próby budowy prowizorycznego mostu spaliły na panewce. Pomysł był, zapał też, ale gorzej z materiałami. Trzeba więc było obrać jakąś alternatywną trasę. Do wyboru mieliśmy nienaturalnie wąską ścieżkę, albo powrót tą samą, znaną i bezpieczną drogą. Chyba wiecie którą wybraliśmy.
  Ścieżka była wąska, ale tylko do momentu, kiedy wprowadziła nas w trzcinowisko. Potem figlarnie znikła, jak to podobne ścieżki mają w zwyczaju. Ale, żeby nie było, że nadłożyliśmy tylko niepotrzebnych kilometrów, a ja zostałem oskarżony o sabotaż i celowe błądzenie na trasie, to znaleźliśmy przedziwne drzewo. 
  Po jego pniu, w górę, pięła się drabina (nazywając to drabiną obrażam w tym momencie wszystkie drabiny z prawdziwego zdarzenia, ale niech będzie). Dla ścisłości kilka szczebelków przybitych gwoździem, albo też nieprzybitych w zależności od koncepcji architekta, które "trzymały się" na słowo honoru. Tak ciekawiło mnie w jakim celu ta konstrukcja została zbudowana, że po prostu musiałem na nią wejść. Powiem tyle, że jeśli patrząc na zdjęcie wydaje się Wam, że to może się zaraz zawalić, to jesteście w błędzie. Ów zmyślny architekt nieznany nam z imienia i nazwiska, jakimś cudem wtargał tam na samą górę, kanapopodobny fotel do siedzenia! Jak to zrobił pozostaje zagadką po dziś dzień, podobnie jak megalityczne budowle Stonehenge. 

Drabina "donikąd"

Z fotelu szefa

  Zbawienny most pojawił się dwa kilometry dalej, tuż za nim atrakcyjny dla oczu wąwóz, którego szczerze się nie spodziewaliśmy, zaś za wąwozem las. Całkiem ładny i nawet byśmy go polubili, gdyby nie to, że brakowało w nim ścieżek. Najbliższe pół godziny było najcięższe z całej wycieczki. Wędrówka na azymut przez wszystko co kłuje, parzy, rani i powoduje alergię, zwyczajnie męczy. Zmęczenie opadło, kiedy zza drzew nieśmiało wyłoniła się drewniana wieża widokowa.

Nawet nie chcę myśleć co byśmy zrobili, gdyby tego mostka zabrakło

  Tą nową atrakcję turystyczną Gmina Daleszyce zyskała 2 lata temu. Od tego czasu przyjeżdżają tu głównie turyści spragnieni widoków zapierających dech w piersiach. Niestety często z wieży schodzą zawiedzeni. Co się dziwić, jej lokalizacja do najlepszych nie należy. Patrząc w jedną stronę mamy drzewa, w drugą jakiś przekaźnik wyższy od samej wieży i tym oto sposobem do oglądania panoramy zostają nam jedynie dwa kierunki: południowy i zachodni. Także zachodzik na górze jak najbardziej, ale ze wschodem to tak niekoniecznie.

To co moje oczy widzą jako okazały Księżyc w pełni, mój aparat postrzega jako białą plamę...

  42 stopnie wyżej, czyli mniej więcej 15 metrów licząc od ziemi, dzień szykował się do snu. Nie było nam dane zobaczyć jak zasypia, bo powrót ostatnim autobusem do domu wydawał się być kwestią priorytetową ponad wszelką miarę. 

Pasmo Cisowsko-Orłowińskie. A teraz porównajcie sobie ten widok z drugiego zdjęcia na drzewie. Podobne, prawda?

Nie mam pojęcia co to za górka.  Być może to Salkowa. Zdjęcie sobie cyknąłem, bo wydawała mi się fajna. 

Widok z wieży na kościół w Daleszycach
Foto: Raku

Maki skąpane w złocie

2 komentarze:

  1. Jestem pod wrażeniem - o miejscach, które tu opisano, nic nie wiedziałam. Przeprawa ciężka, ale warto się zdobyć na taki wysiłek.
    Przełom Belnianki nadzwyczajny. Gdyby urządzić konkurencję w urodzie przełomów, to zdecydowanie wygrywa z Lubrzanką. tak sobie myślę, że niedostępność dla turystów służy zachowaniu jego charakteru.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję pięknie za miłe słowa. Podobno Przełom Psarki też niczego sobie, ale w tym roku już chyba nie zdążymy tego sprawdzić. Z ostatnim zdaniem zgadzam się w stu procentach. Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń