Obserwatorzy

Popularne posty

niedziela, 6 grudnia 2020

Wycieczka nr 75: NA NAJTRUDNIEJSZYM ŚWIĘTOKRZYSKIM SZLAKU ?


22.08.2020

Skład: Oliwka, Bugli, Raku i Ja

Trasa: Dwikozy PKP - Góry Wysokie - Nowy Kamień - Rez. Góry Pieprzowe - Sandomierz PKP, ok.
24 km

Zastanawialiście się kiedyś nad tym, który szlak w naszym województwie jest najtrudniejszy? Bo ja tak i to od wielu lat. Po licznych wyprawach, znalazłem kilku pretendentów do tego miana. Pierwszą kwestią jaką brałem pod uwagę były strome podejścia. Wymordują one każdego, kto miał dłuższą przerwę od chodzenia lub z kondycją nie jest za pan brat. Nie brakuje ich na Głównym Szlaku Świętokrzyskim, choćby taka Radostowa, czy Dąbrówka, jak i również na znakowanych trasach prowadzących w kierunku Chęcin, np. Patrol. Wiele do życzenia pozostawia również stan szlaku. Jego widoczność, znakowanie, czy wreszcie chaszcze, które nieraz pochłaniają kilkuset metrowe odcinki. W tej kategorii na szczęście z roku na rok ubywa niechlubnych zdobywców podium. Zaledwie 5 lat temu dotarcie żółtym szlakiem z Wiernej Rzeki na Miedziankę mogło nastręczyć sporo problemu, nie mówiąc o przejściu przez nieustannie zarośniętą Górę Wesołowską. Jednak tytuł królowej chaszczy do niedawna należał do Czubatki i przeprowadzonej jej szczytową granią odcinkowi szlaku niebieskiego. Ten jednak (zapewne nie na długo) jest już w miarę do przejścia. Tytułową trudność mogą stanowić także fragmenty niebezpieczne, zwłaszcza zimą, biegnące tuż nad skalnymi przepaściami, co ma miejsce m.in. na Zelejowej. O tym, że na wielu szlakach jest tak łatwo pobłądzić, jak dostać guza włócząc się samotnie nocą po kieleckim Czarnowie, to już nie wspomnę ;) A co jeśli owe niekomfortowe aspekty połączymy w jedno kuriozum, stanowiące kwintesencję niewygody i maksymalnego utrudnienia życia potencjalnemu turyście? Gdy dodamy do tego możliwość spadnięcia do Wisły, przy okazji odwiedzin jednej z największych atrakcji w mieście słynącym z kapłana ścigającego mnożących się złoczyńców na swoim niezawodnym jednośladzie, przed oczami powinien nam ukazać się obraz Gór Pieprzowych. Cudownego miejsca, o którym chyba już zapomniano, a przynajmniej częściowo.

Po niemal miesiącu przerwy z utęsknieniem wróciliśmy na nasze świętokrzyskie szlaki. Jak co roku, korzystając z możliwości, wybraliśmy się wakacyjnym pociągiem w kolejne zakamarki Wyżyny Sandomierskiej. Dwikozy powitały nas skwarem, falującym na horyzoncie obraz naszej przyszłej drogi. Chcąc jak najszybciej wyrwać się z objęć asfaltu, przyspieszyliśmy kroku. Do pierwszego punktu wycieczki mieliśmy kompletnie nie po trasie, jednak dla zobaczenia kilku geologicznych ciekawostek, zawsze warto nadłożyć parę kilometrów. Znakiem, że dotarliśmy już na miejsce, była wielka, drewniana beczka, ulokowana przed wejściem do słynnej Sandomierskiej Winnicy.


Tuż za nią rozciągały się tonące w zieleni pasy winorośli, rozdzielone co jakiś czas przez nierównomiernie wyłaniające się białe, betonowe słupy.


W pobliżu zlokalizowany był także dawny kamieniołom, w ścianie którego odsłaniały się osady mioceńskie - ślady, po tym, że niegdyś tętniło tu morskie życie.


Kolejny kilometr to już wędrówka poboczem jezdni do miejsca, o którym dowiedziałem się całkowitym przypadkiem szperając po najgłębszych zakamarkach Internetu.

Jeden z zarośniętych kamieniołomów mijanych po drodze


Okazało się, że kilka szczątkowych informacji wystarczyło, by udało nam się do niego trafić. Ale spokojnie zainteresowanym odwiedzić ten pełen spokoju i zieleni zakątek, ułatwimy sprawę poniższym zdjęciem ścieżki prowadzącej wprost do niego od głównej drogi.


Urokliwe mokradełka

No dobrze, ale cóż to za tajemnicze miejsce? Otóż jest nim wąwóz. Wiele osób zapewne myśli cóż niezwykłego może być w wąwozie i to do tego położonym tutaj, w okolicach Sandomierza, gdzie jest ich na pęczki. Otóż niewiele tutejszych wąwozów może się pochwalić tym, że powstała nie tylko w lessie, a we wspomnianych wcześniej osadach mioceńskich.


Jeszcze mniej może przyciągnąć do siebie turystów widokiem prawie dwu metrowego wodospadu.


Widać, że miejscowi dbają o to, by leniwie płynący strumyk, wciąż go zasilał.


Zresztą sama okolica została silnie przekształcona przez ludzką ręką. Co można zobaczyć po licznie nasadzonych ogrodowych roślinach i drewnianym stoliku. Nie mniej sam wodospad, choć podczas naszej wizyty już na wyczerpaniu, stanowi niemałą ciekawostkę. Po zbyt długim postoju, czekał nas powrót na stację, z której wystartowaliśmy. 


Ukryte w zaroślach odsłonięcie geologiczne

Kapliczka z 1884 r.

Dalej jako przewodnik służył nam tytułowy szlak czerwony. Podążając wśród jabłkowych sadów, pól pełnych kukurydzy i innych smakowitych atrakcji, dotarliśmy do dawnej stacji kolejowej Metan z charakterystycznymi ruinami huty szkła, pochodzącymi z 1939 r.


Oślepiające promienie górującego nad naszymi głowami Słońca, nieustannie przypominały o ponad trzydziestostopniowej duchocie. Każdy kolejny oddech, sprawiał wrażenie, że zasysamy powietrze znad palącego się ogniska. Uczucie to nasilało się z chwilą, gdy wkroczyliśmy na otwartą powierzchnię. Niebawem, po pokonaniu wąwozowego tunelu zieleni, znaleźliśmy się granicach rezerwatu. 


A tam. Hmm... jakby to ująć. Szlak biegł tylko czysto teoretycznie, na naszych mobilnych mapach. 
W terenie znajdowała się zaledwie jedna, wąska dróżka, ograniczona z obu stron chaszczami wszelakiego rodzaju. Gdyby nie fakt, że dokładnie tym samym szlakiem wędrowałem już w 2017, zapewne nigdy nie odnaleźlibyśmy skrętu, a tym samym jedynej możliwości wejścia we właściwe partie Pieprzówek od ich południowo-wschodniej strony. Pełni niedowierzania zapuściliśmy się głębiej w zarośla pokrzyw sięgających nam do klatki piersiowej. Po drugiej stronie pasa parzydeł, wyłoniła się ścieżka, a na jednym z uschniętych drzew, dwa wyblakłe paski białej i jeden czerwonej farby. Tak rozpoczęliśmy wspinaczkę. 

Pierwszy kadr z Pieprzówek


Wracając do świata własnych wspomnień, szukałem powbijanych w ziemię palików, na których zamocowane były liny. Niestety to co obecnie z nich zostało, nie można już nazwać czymś, co mogłoby w jakikolwiek sposób ułatwić pokonanie stromych podejść.

Tak było w 2017 roku...

a tak teraz ;(

W miarę zbliżania się do szczytu, teren zaczęła opanowywać nawłoć. Choć jej złote kwiaty pięknie kontrastowały z wszechobecną zielenią, nie można zapominać, że jest to gatunek inwazyjny, a co za tym idzie, szybko się rozprzestrzenia, stanowiąc nie lada zagrożenie dla naszej rodzimej flory.

Foto: Raku

Foto: Raku

Spod wieńczącego wierzchołek wzniesienia krzyża, doskonale było widać dorzecze Wisły, jej piaszczyste łachy oraz piękny most, stanowiący łącznik pomiędzy dwoma światami rozdzielonymi przez wody królowej polskich rzek. Konstrukcja mierząca niemal pół kilometra długości, pochodzi z 1928 r i świetnie wkomponowuje się w tutejszy krajobraz.


Szyszki chmielu zwyczajnego
Foto: Raku

Przykry widok nawłoci pochłaniającej powoli rezerwat, towarzyszył nam praktycznie przez większość wyprawy, podobnie jak upał, który przypominał o sobie na każde możliwe sposoby.

Ręce do góry!

Lessowe podłoże wydeptanych ścieżek, którymi się poruszaliśmy, stanowiło silnie ubitą, śliską skorupę, nie dającą możliwości złapania odpowiedniej przyczepności. Tym samym często, przy ostrzejszych zejściach zjeżdżaliśmy mimowolnie kilka metrów w dół.




Już ciężką sytuację dodatkowo komplikowały kruszące się łupki, przypominające ziarna pieprzu, od których górki wzięły swoją nazwę. Niebawem ścieżka wyprowadziła nas nad jedno ze zboczy opadających wprost do starorzecza Wisły, gdzie po raz pierwszy mogliśmy skorzystać z pomocy zamontowanych lin. Te się potem pojawiały jeszcze kilkukrotnie, lecz nie w miejscach, gdzie były najbardziej potrzebne.



O na przykład tutaj:

Może na zdjęciu nie wygląda to na spektakularnie trudny odcinek, jednak w rzeczywistości stromizna tego miejsca, wpadająca wprost w kujące krzaki robiła wrażenie.

Kolejne zdjęcie z 2017 z obecnie już nieistniejącym ułatwieniem w postaci liny


Tym razem porównanie barwy wody sprzed trzech lat. Różnica jest piorunująca

Kontrolę nad szlakiem powoli zaczęły przejmować kolczaste krzewy róży i głogu. W niektórych fragmentach, jedyną możliwością, by nie spaść w dół ciernistego muru chaszczy, czy nawet sturlać się wprost do rzeki, było wykazanie się niezwykłą ostrożnością. Osobiście nie wyobrażam sobie w jaki sposób dałoby się je pokonać zimą, bądź przy większych opadach deszczu. Trochę to zajęło, ale wreszcie udało nam wydostać się w najbardziej reprezentatywną i najczęściej odwiedzaną przez turystów część Gór Pieprzowych. Można to było zobaczyć już na pierwszy rzut oka. Ścieżki od razu stały się jakby szersze, a i liny się nawet pojawiły i to takie nowe bym powiedział. A prócz nich piękne widoki. Naprawdę piękne.






No dobra liny pochwaliłem zbyt prędko, ale potem już nie było tak źle.



Czerwcowe róże w 2017

W końcu znaleźliśmy się na ostnicowych stepach, stanowiących istną patelnię temperaturową.
Kołyszące się na lekkich powiewach letniego wiatru źdźbła trawy, dawały wrażenie wzburzonych fal morskich rozlewających się po stromych zboczach okolicy.


Ostnica włosowata



Ostatnie zdjęcie porównawcze z 2017




Krótki postój postanowiliśmy zrobić sobie na punkcie widokowym, otoczonym drewnianymi ławeczkami. Szukając nawet najmniejszego cienia, ukryliśmy się za tablicą informacyjną rezerwatu. Dało to niewiele i szybko kontynuowaliśmy wędrówkę na spotkanie z geologiczną historią Ziemi.




Chwilę potem byliśmy już przy najsłynniejszych, liczących blisko... 500 milionów lat łupkach środkowo kambryjskich. Każdy twierdzi, że możliwość namacalnego poznania takiego kawała historii robi wrażenie. Otóż robi i to ogromne. Jednak, żeby sobie móc to w pełni uświadomić, trzeba choć trochę spróbować ogarnąć tak ogromną liczbę. Nie tylko może się to wydawać trudne, ale wręcz niemożliwe. Czasem ledwo pamiętamy co się wydarzyło wczoraj, a co dopiero mówić o miesiącach, latach, dekadach, wiekach, czy tysiącleciach temu. Dajmy takie piramidy w Gizie, z których najstarsza ma blisko 4600 lat, następnie Homo sapiens, który na Ziemi pojawił się około 200 tysięcy lat temu, czy masowe wymieranie dinozaurów (ok. 66 mln lat temu). Niby dużo, ale wciąż jednak mało. Sięgnijmy więc po gruby arsenał. Wiek naszej Ziemi szacuje się na około 4,5 miliarda lat. Ta liczba dopiero pokazuje nam, że tutejsze łupki, a dokładniej czarne iłowce to nie jakieś tam sypiące się kamyki, lecz świadectwo geologiczne naszej planety o randze międzynarodowej.



Nieporównywalny z żadnym innym krajobraz Góry Różanej





Wisienka stepowa w 2017

Już podczas wędrówki szlakiem przez szczytowe partie Pieprzówek, moją uwagę zwróciła intensywnie zielona barwa starorzecza. 120-krotny zoom pozwolił na rozwianie wątpliwości, że nie jest to żadna rzęsa wodna, a prawdziwa perełka botaniczna. 

Nad starorzeczem

Chcąc przyjrzeć się jej z bliska, zszedłem śliską ścieżką ze szlaku nad brzeg, gdzie moim oczom ukazały się one, wyglądające niczym pływające wysepki:

Kotewka orzech wodny


Pełen zachwytu dołączyłem do pozostałych, by móc kontynuować wędrówkę. Ta już wydawała się pestką w porównaniu z tym, z czym musieliśmy zmagać się przedtem.


Mikołajek płaskolistny




W końcu po prawie dwóch godzinach morderczej wspinaczki w upale, wydostaliśmy się z objęć 
Pieprzówek i znaleźliśmy upragnione miejsce z cieniem na główny postój. Nie śpieszyło nam się zbytnio. Skrupulatnie pozbywaliśmy się zawartości naszych plecaków. Do najbliższego, a zarazem jedynego pociągu mieliśmy całkiem sporo czasu. Odpoczynek jednak nie mógł ciągnąć się w nieskończoność i trzeba było iść dalej. Szlak pokazał nam, że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i zniknął na dobre kilkanaście minut. A może i nawet trochę dłużej. Z pomocą przyszły telefony, co nie zmienia faktu, że wędrówka zarastającą ścieżką prowadzącą wałem przeciwpowodziowym nie daje poczucia pewności, że idzie się tą właściwą trasą. Nie mieliśmy jednak co narzekać, bo za rekompensatę posłużyła panorama wyłaniającego się zza linii drzew Sandomierza.



Szczęśliwie znaleźliśmy się na moście, po przekroczeniu którego mieliśmy już rzut beretem na stację.

Pożegnanie z Pieprzówkami 

Pociąg przyjechał ponad godzinę przed czasem. Możliwość spędzenia tego czasu w klimatyzowanym wnętrzu przedziału było uczuciem nie do opisania. Przyjemność ustępowała tylko czasami, gdy poranione nogi lub ręce dawały o sobie znać. Ale cóż taki urok naszego najtrudniejszego, ale zdecydowanie wartego zobaczenia szlaku.

Widok z mostu kolejowego

W miarę oddalania się od Sandomierza pogoda zmieniała się na gorsze z każdą kolejną stacją. Zaczęły pojawiać się ciężkie chmury. W okolicach Starachowic rozpętała się potężna burza. O szyby co chwila stukały ostre krople, a smugi deszczu płynęły strumieniami. Co jakiś czas wrzawę podnosiły głośne grzmoty, połączone z oślepiającym blaskiem błyskawic. W powyższej atmosferze upłynęła nam dalsza podróż do Kielc.

9 komentarzy:

  1. Nie wiem czy najtrudniejszy, bo nie mam porównania, ale na pewno bardzo malowniczy - chyba się skuszę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ocena stopnia trudności jest oczywiście w pełni subiektywna. A stwierdzenie, że szlak jest bardzo malowniczy, myślę, że nie podlega wątpliwości. Myślę również, że jesień to chyba najlepsza pora by się tam wybrać. Piszę chyba, bo ze względu na brak połączenia kolejowego, nigdy nie miałem okazji odwiedzić Pieprzówek o tej porze roku.

      Usuń
    2. Na pewno wasza opinia jest wiarygodna. Po prostu ja nie mam porównania. W Pieprzówkach jesienią byłe przejazdem ale byłem - to jednak nie to samo co przejście tego szlaku.

      Usuń
  2. Bardzo fajna relacja, szczególnie teraz kiedy za oknami biało/płowo, a na fotkach pełnia lata :) Ciekawy jest ten wąwóz jeszcze wodospad, no no.

    Jedna tylko drobna uwaga - wiek Ziemi bym zmienił na 4,5 - 4,6mld lat

    Pozdrawiam i czekam na kolejne wpisy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję, zwłaszcza za uwagę. Zaraz poprawię. Słonecznych zdjęć pojawi się jeszcze całkiem sporo, głównie przez to, że nazbierało się wiele zaległości, które muszę w końcu opublikować. Co do wodospadów to na Wyżynie Sandomierskiej jest ich nie tak mało i są zdecydowanie bardziej urodziwe niż ten, jednak mało osób o tym wie.

      Również pozdrawiamy całą ekipą :)

      Usuń
  3. W 2012, kiedy nasza grupka była w Pieprzówkach, szlak wyglądał prawie tak, jak obecnie. Czyli wszystko wraca do dzikiej natury.
    Kotewki szczerze zazdroszczę. Podobno spotykano ją w rejowskim zalewie w Skarżysku. Jakoś ja jej nie spotkałam, a tu takie bogactwo!
    A z nawłocią jest problem, bo nawet wyrywanie tego zielska nie pomaga. Wiem coś o tym, bo przed laty jedna roślinka została posadzona u mnie w ogródku. Masakrycznie się rozrosła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kotewka na Zalewie w Rejowie? Brzmi bardzo intrygująco, ale jak mniemam nie było to jej pierwotne bądź historyczne stanowisko? Prawdopodobnie została ona tam sztucznie wprowadzona, ale jeśli się mylę to byłoby to naprawdę ciekawe odkrycie przyrodnicze, tym bardziej, że w całej Polsce jest ok. 40 stanowisk tej rzadkiej rośliny. Skoro już się zrobiło tak botanicznie w strefie komentarzy to z nawłocią jest rzeczywiście poważny problem. Dosłownie pochłania powierzchnie, na których tylko wyrośnie i to w zatrważającym tempie.

      Usuń
    2. Podejrzewam, że było to wprowadzone sztucznie i nie utrzymało się. Przecież zalew bywał całkowicie osuszany do remontu.

      Usuń
    3. O tym, że zalew był osuszany nawet nie pomyślałem. Dziękuję za komentarz

      Usuń