Obserwatorzy

Popularne posty

wtorek, 15 grudnia 2020

XII Wyprawa Jaskiniowców Świętokrzyskich: HISTORIA UKRYTA W SKAŁACH

24.08.2020

Skład: Locht, Makumba, Raku i Ja

Choć ten rok zdecydowanie nie należał do udanych pod względem wypraw jaskiniowych, to udało nam się odszukać kilka nowych obiektów w województwie :) Jedne z nich zostały odkryte zupełnie przypadkowo, inne, dzięki przebogatym informacjom odszukanym w czeluściach Internetu i odmętach książkowych stronic. Niezwykle napięty wakacyjny harmonogram, sprawił, że odwiedziny większości z nich musieliśmy przełożyć już na 2021. Jednak tęsknota za zagłębianiem się w pełne mroku korytarze, ogarnęła zarówno mnie jak i całą ekipę do tego stopnia, że zdecydowaliśmy się nie zwlekać ani chwili dłużej i jak najszybciej zorganizować wyprawę do wnętrza podziemi. Sprawą otwartą, wciąż pozostawał cel wyprawy. I tu po raz kolejny z pomocą przyszła nam nowa aplikacja z mapami. Ta, prócz kilku dodatkowych funkcji planowania tras w terenie, dała możliwość wglądu w ciekawe punkty naniesione przez jej użytkowników. Jeden z nich szczególnie zwrócił naszą uwagę, za sprawą intrygującej nazwy oraz równie tajemniczych zdjęć. Pełni ekscytacji po prostu musieliśmy sprawdzić, jak wirtualna technologia sprawdza się w rzeczywistości. Autobusem nr 28 podjechaliśmy pod samą szkołę w Jaworzni, skąd po kilku minutach byliśmy już w rezerwacie Moczydło. Z telefonami w dłoni przeczesywaliśmy kolejne metry terenu w nadziei, że prędko uda nam się odnaleźć szukany obiekt.

Bluszcz - król rezerwatu

Gdy to nie pomogło podzieliliśmy się na dwie grupy. Ostatecznie przeszliśmy do poszukiwań indywidualnych.

Kiedy ostrość aparatu nie chce współpracować

Po jakiejś godzinie odnalazłem coś co przypominało miejsce ze zdjęcia. Kiedy reszta ekipy, zwabiona moimi donośnymi sygnałami dźwiękowymi znalazła się przy dziurze, po kolei zaczęliśmy schodzić w dół.

Foto: Raku

Początkowy entuzjazm minął w momencie, gdy Makumba zagłębił się do wnętrza pustki. Okazało się wówczas, że... byliśmy w niej rok i dwa lata temu, lecz od innej strony. To sensacyjne odkrycie zmusiło nas do kontynuowania poszukiwań w innym obszarze. Jak na złość nasza mobilna aplikacja wraz z GPS-em zaczęły wariować do tego stopnia, że pokazywały nam, że jednocześnie jesteśmy w dwóch punktach. Niestety żaden z nas nie posiadł jeszcze zdolności teleportacji, zatem uznaliśmy to za złośliwość rzeczy martwych. Apogeum absurdów zostało jednak osiągnięte, kiedy znaleźliśmy się w lokalizacji sztolni, które w żaden sposób nie dawało nadziei, że w pobliżu znajduje się wejście do podziemi. Kręciliśmy się w kółko. Z północnej części rezerwatu, przenosiliśmy się prędko do wschodniej, by następnie wrócić w miejsce, z którego wystartowaliśmy. Co chwilę któreś z nas mijało się z drugim. Ciężkie plecaki coraz częściej stawały się nie lada przeszkodą w pokonywaniu opanowanych przez chaszcze ścieżek Moczydła.

Gwiazdosz workowaty
Foto: Raku

W górę, a potem w dół, ciągle uważając, by nie wpaść do zarośniętych zapadlisk górniczych. I jeszcze ten skwar. Łatwo nie było. Intuicja podpowiadała mi, żebym z utartej dróżki skierował się w stronę widocznych na skraju rezerwatu budynków. Idąc wzdłuż siatki ogrodzenia dotarłem do niechlubnej wizytówki rezerwatu -  nielegalnego wysypiska śmieci. No bo po co wyrzucać odpady do kosza, skoro za płotem jest las?! Głupota ludzka nie zna granic :( Kontynuując, w sąsiedztwie wspomnianej wcześniej kupy różnorakich gratów i nie tylko, znalazłem wejście do atrakcji dnia. Nie pozostało mi nic innego jak ściągnąć pozostałych do siebie i rozpocząć eksplorację. Otwór chroniła półprzezroczysta płachta wraz powtykanymi do środka leszczynowymi patykami, zabezpieczającymi wejście przed niekontrolowanym zasypaniem. Po ostrożnym usunięciu zabezpieczeń, zabraliśmy się za penetrację sztolni.

Foto: Locht

Poprzez wąską szczelinę, która przytłaczała nas jakże miłym stadkiem sieciarzy jaskiniowych, wydostaliśmy się wprost do głównego korytarza. A tam zrobiło się od razu przyjemniej. O wiele szerzej, wyżej. Tak, że mogliśmy swobodnie się wyprostować. Jego dno usłane było ogromnymi głazami, będącymi pozostałością po urobku dawnych prac górniczych. Owy korytarz jednak nie skończył się typowym dla tego typu obiektów przodkiem. 

Światełko w tunelu

Tuż za jedną z wielu ponad stuletnich belek podpierających strop, ciągnął się niziutki, za to kręty chodnik górniczy, w którym wszystko trzymało się na słowo honoru. Zmusiło nas to do zachowania niezwykłej ostrożności. Tym bardziej, że wiele z nich była już mocna nadgryziona zębem czasu. Ich dotknięcie mogło ponieść za sobą katastrofalne skutki, zatem nie mogliśmy sobie pozwolić nawet na najdrobniejszy błąd.

 



Im docieraliśmy głębiej, tym stan zabezpieczeń był coraz bardziej tragiczny. I tak dotarliśmy do miejsca z poniższego zdjęcia. Gdzieś 5 metrów dalej zauważyliśmy skalną ścianę. Teraz zostało jedynie, a może i aż wrócić do bezpiecznej strefy. Nigdy nie spodziewałem się, że manewrowanie statywem może się kiedyś okazać, aż tak stresujące :)


Kilka minut później, mogłem wreszcie się wyprostować, bez obawy, że zaraz kilka ton skały spadnie mi na łeb. Błogie uczucie. Na ścianach sztolni znaleźliśmy kilka ciekawych mineralizacji, kryształy kwarcytu, a nawet ślady po kruszcu, który niegdyś był w tym miejscu wydobywany.

Fragment galeny

Każde miejsce jest odpowiednie na regenerującą drzemkę



Z głównego korytarza wstąpiliśmy jeszcze na chwilę do ostatniej części obiektu - niewielkiego bocznego tuneliku, gdzie znaleźliśmy chodnik biegnący prawdopodobnie ku powierzchni. Zapewne w czasach świetności sztolni pełnił funkcję wentylacyjną. Jednak by się w pełni o tym przekonać potrzebowalibyśmy jakiejś drabiny, gdyż zapieraczka po śliskiej, pokrytej gliną skalę nie wchodziła w grę.



Zadzierając głowę do góry

Tradycyjnie na koniec wyprawy przyszedł czas na sesję zdjęciową. Próżno jednak doszukiwać się póz godnych modeli od jaskiniowców w strojach ozdobionych błotem. Nie mówiąc już o minach, które przypominały te, jakie mają wystraszone od świateł samochodowych reflektorów leśna zwierzęta.

Foto: Statyw

Na koniec zostawiliśmy akcent kulturalny. Kto powiedział, że galeria sztuki nie może znajdować się pod ziemią. I nie chodzi mi tutaj o słynne malowidła naścienne z francuskich jaskiń, a o... gliniane figurki. Ten doskonale znany wśród grotołazów zwyczaj, zyskuje coraz większą popularność, a artystyczna wizja twórców czasem potrafi naprawdę zachwycić i przyprawić o chwilę zachwytu. 
Zresztą zobaczcie sami.

Nieznajomy


Kiedy nie możesz utrzymać języka za zębami

Wyjście na powierzchnię okazało się nadzwyczaj trudne, zaś zawiązana lina przydała się jak rzadko kiedy.


A tutaj przytrafił się Bartkowi odbiór porodu

Historia wydobycia rud ołowiu na terenie obecnego rezerwatu Moczydło sięga XVII wieku. Kopalnia trafiała na przestrzeni dziesięcioleci we władanie indywidualnych właścicieli, następnie wprost pod rząd Królestwa, by ostatecznie znaleźć się w rękach prywatnych. Eksploatacja prowadzona była jeszcze w 2. połowie XIX w. Ówczesnymi sposobami wydobycia były, tzw. metoda szparowa, jak i również metoda wieloszybikowa. Pierwsza z nich polegała na tworzeniu długich, podłużnych i głębokich wyrobisk, nie posiadających stropu, które przebiegały zazwyczaj wzdłuż żył kruszconośnych. 


Druga stanowiła jej zupełne przeciwieństwo. Opierała się na głębieniu w bliskiej odległości od siebie szybików kilkumetrowej głębokości. Posiadały one krótkie, boczne chodniki górnicze. Do dziś możemy zobaczyć w terenie ich pozostałości w postaci licznych lejkowatych zagłębień. Wydobycie na krótko wznowiono również na początku XX w, kiedy to intensywne poszukiwania prowadzili Austriacy. Z tego okresu pochodzą najciekawsza pozostałość po górniczej historii Moczydła - sztolnia, którą mieliśmy okazję zobaczyć.

Następnie udaliśmy się na chwilę relaksu do pobliskiego rezerwatu Chelosiowa Jama. Ten wkrótce, podobnie jak Moczydło, zostanie zagospodarowany turystycznie, dając ogromną nadzieję na to, że w przyszłości Geopark Świętokrzyski zostanie wpisany na niezwykle prestiżową listę światowych geoparków UNESCO.



Symetria osiowa. No prawie

5 komentarzy:

  1. Skóra cierpnie podczas czytania! Bardzo niebezpiecznie, ale też niezwykle interesująco. Po lekturze tego wpisu będę na terenie rezerwatu Moczydło jeszcze bardziej ostrożna niż dotychczas. My przecież nie wędrujemy z linami.
    O zwyczaju zostawiania przez grotołazów dopiero dziś od Was się dowiedziałam. Czy sami często zostawiacie takie ślady?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Osobiście za bardziej niebezpieczny teren do poruszania się uważam Żakową Górę, gdzie oprócz zapadlisk, są również otwarte szyby. A niektóre z nich liczą ponad 20 m. Jest to bodajże jedyne miejsce, w którym najzwyczajniej boje się poruszać bez szlaku w okresie jesienno-zimowym. Co do jaskiniowego zwyczaju poznaliśmy go w jaskini Cabanowej na Jurze. Od tego momentu staramy się pozostawić po sobie ślad, w każdym obiekcie, w którym ktoś zostawił go przed nami. Z jednym wyjątkiem. Nie można zapominać, że w niektórych jaskiniach namulisko, po którym się poruszamy jest równie cenne, co szata naciekowa. Często skrywa kości prehistorycznych ssaków zamieszkujących niegdyś wnętrze jaskini, zatem nie możemy sobie pozwolić na jego bezmyślne zniszczenie.

      Usuń
  2. Saacuuuun!!!
    pokażę koledze - moglibyśmy liczyć na wasze przewodnictwo, bo też chcielibyśmy tą dziurę zaliczyć?!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że możemy się śmiało dogadać, jednak sama dziura nie jest jakiś spektakularnych rozmiarów i jej zwiedzanie skończyłoby się po jakiś 15 minutach, zatem trzeba by było się zastanowić nad jakimś podziemnym dodatkiem w okolicy.

      Usuń