Obserwatorzy

Popularne posty

środa, 18 listopada 2020

PIENINY 2020: DZIEŃ PIĄTY

 25.07.2020

Wszystko co dobre kiedyś kończy. I tak nadszedł nieunikniony dzień powrotu. Chcąc maksymalnie wykorzystać kilka godzin, jakie dzieliły nas do busa, postanowiliśmy pożegnać się z Pieninami na własnych zasadach. Czyli bez szlaku, za to na łonie dzikiej, górskiej przyrody. Lokalizacja naszej kwatery sprawiła, że mieliśmy w okolicy całkiem sporo ciekawych wariantów na trasę. Jeden jednak wyróżniał się na tle pozostałych w szczególny sposób, gdyż pozwalał zobaczyć Pieniny z nie znanej dotychczas strony. Wszelkie utarte schematy, wyrzuciliśmy do metaforycznego kosza i ruszyliśmy tropem przygody.


Zbocza Jarmuty

Dopóki wędrowaliśmy ścieżkami naniesionymi na mobilną mapę, nie było mowy o jakimkolwiek narzekaniu. Pierwszy problem zaczął się właściwie niedługo po starcie. Zaskoczeni stromizną podejścia na Jarmutę, robiliśmy krótkie przerwy, by móc znaleźć się w okolicach szczytu, jednocześnie oszczędzając maksymalnie siły.


Łatwo nie było, ale pojawił się kolejny mankament. Brak jakiejkolwiek drogi, prowadzącej w kierunku poszukiwanych przez nas obiektów. Nie pozostało nam więc nic innego jak zejść kilkadziesiąt metrów niżej i dalej wędrować zarośniętym zboczem góry.


Gdy w znacznym stopniu zbliżyliśmy się do celu wyprawy, GPS odmówił posłuszeństwa. Jak to bywa w podobnych sytuacjach, musieliśmy zdać się na instynkt własny jak i całej grupy. Po kilku nieudanych próbach, porzuciłem poszukiwania pierwszej lokalizacji i udałem się na samotną podróż, by odnaleźć drugą. Decyzja ta została wynagrodzona, odnalezionym kilkanaście minut później przez resztę ekipy wejściu do sztolni noszącej dumną nazwę Bania. Zapewne zastanawiacie się, czego szukali tutejsi górnicy. Otóż odpowiedź na to pytanie jest bardziej zaskakująca niż mogłoby się wydawać. Według zapisków pierwsza sztolnia w Szlachtowej powstała już w 1724, jednak nie dotrwała do naszych czasów. Do robót górniczych zatrudniani byli okoliczni mieszkańcy, m.in. Jaworek, czy Białej Wody. Dwanaście lat później planowano zaprzestać wydobycia ze względu na nierentowność, jednak nieoczekiwanie w jednej z przesłanych próbek kruszcu znaleziono srebro. Od 1736 rozpoczął się drugi etap prac wydobywczych, tym razem także z udziałem zagranicznych fachowców, którym nieprzychylni byli miejscowi. To tyle jeśli chodzi o zarys górniczej historii. Przejdźmy teraz do  konkretów. Jarmutę jako lokalizację wydobycia cennych kruszców oczywiście ze względu na jej budowę geologiczną. Zbudowana jest bowiem z andezytu, o którym już natrętnie wspominam przy każdej możliwej okazji. Jednak nie bez powodu. W tutejszych skałach wyodrębniono piryt (zwany złotem głupców), który oprócz nieopłacalnych do wydobywania ilości srebra, zawierał... złoto rodzime. To wystarczyło poszukiwaczom, by zabrać się do pracy. Rezultat poszukiwań jednak pokazuje, że ich pracę należy bardziej traktować jako historyczną ciekawostkę, a nie prężnie działającą kopalnię. Liczbowo przedstawiało się to w następujący sposób. Średnio na 1 tonę przypadało 575 g srebra i 1 g złota. 
W efekcie do dnia dzisiejszego możemy oglądać dwa poziomy wydobycia. Górny mierzący 67 m i dolny o długości 83 m.


Zakratowany otwór wejściowy
Foto: Raku

Kiedy pozostali zastanawiali się czy jest jakiś sposób, by dostać się do środka, ja akurat przedzierałem się przez gąszcz pokrzyw. Wśród parzącego bezkresu, wypatrzyłem niewielki pniaczek. W tym momencie musiał oczywiście zaniepokoić się moją obecnością znajdujący się kilkadziesiąt metrów ode mnie jeleń. Jego donośny ryk roznosił się po całej okolicy. Tak bliskie spotkanie mogłoby się zakończyć nieprzyjemnie dla każdego z nas, jednak rogacz oddalił się na tyle bezpieczną odległość, bym mógł ruszyć dalej. Niebawem dotarłem do bardzo stromego zbocza wąwozu, którego dnem powolnie płynął górski potoczek.


Chcąc odszukać otwór drugiej sztolni najpierw postanowił przeczesać jedno zbocze, a następnie kontynuować poszukiwania na kolejnym. Każde z potencjalnych miejsc okazało się jednak nie tym czego szukałem i skierowałem się w dół strumienia w nadziei, że coś znajdę.


Reszta ekipy w tym samym czasie była już podzielona na dwa zespoły, z czego jeden miał pomóc mi w poszukiwaniach. I zapewne nie rozpisywałbym się o tym przedsięwzięciu zupełnie, gdyby nie stworzenie, które udało im się zobaczyć. Czworonożny jaszczur, a właściwie płaz, pełen złotych plam, wygramolił się spod jednego z głazów, wprost na Bartka i Kamila, zmierzających w moją stronę.

Salamandra plamista
Foto: Raku

Foto: Bugli

Zobaczyć salamandrę z tak bliska, dla mnie jako dla przyrodnika byłoby zapewne niezwykłym doświadczeniem. Jeszcze przez długi czas, gdy opowiedzieli mi oni swoją historię, byłem pełen zazdrości dla tak wspaniałego spotkania. Nie było jednak czasu na zgorzkniałe narzekanie.

Potok Pałkowski
Foto: Raku

Teraz będąc już we trójkę, było zdecydowanie łatwiej. Przeskakując z kamienia na kamień i wspinając się coraz wyżej przetrząsaliśmy kolejne metry terenu. Tym samym bardzo zawęziliśmy obszar poszukiwań. Niezwykle pomogła nam w tym aplikacja Bartka, która niemalże zaprowadziła nas wprost pod sam otwór.


Po zakończeniu poszukiwań zostało nam jedynie czekać na pozostałych i wyposażyć się w osprzęt jaskiniowy. Kiedy byliśmy już w komplecie rozpoczęliśmy zwiedzanie podziemnego świata tonącego w mroku.




Kilkanaście metrów później (dokładnie 11), główny korytarz, w którym śmiało mogliśmy poruszać się wyprostowani, zakończył się przodkiem. Jedyną możliwością zobaczenia dalszej części obiektu było zejście 6-metrową szczeliną na niższy, tzw. wodny poziom. A ten już ciągnął się przez kolejne 50 m.

Widok na drugi poziom

Nie mieliśmy jednak liny pod ręką, a zbyt wilgotne, a tym samym śliskie ściany, uniemożliwiłyby nam wydostanie się z dołu. Z żalem opuściliśmy Wodną Banię, w nadziei, że kiedyś uda nam się jeszcze do niej powrócić. W drodze powrotnej jeszcze na chwilę zatrzymaliśmy się przy pierwszej ze sztolni. Pełna wygód ścieżka wyprowadziła nas wprost nad rwący Grajcarek. Chcąc dotrzeć na kwaterę, musieliśmy przedostać się na jego drugi brzeg.


Z początku wydawało mi się, że jest to możliwe skacząc po kolejnych kamieniach. Wkrótce jednak okazało się, że jedynym sposobem jest przejście wpław. Z butami, w których miałem wrócić do domu, w ręku pokonywałem kolejne metry potoku. Okazało się to bolesne dla moich stóp kompletnie nie przyzwyczajonych do chodzenia po otoczakach. Jednak mimo wszystko brodzenie miejscami po kolana w zimnej wodzie wspominam bardzo dobrze :)

Foto: Raku

Powoli zbliżaliśmy się do prowizorycznej tamy spiętrzającej rzekę. W jej najbliższym sąsiedztwie poziom wody był znacznie wyższy niż dotychczas. Jako, że pływać nie potrafię, wzbudziło to moją obawę, czy dam radę przedostać się dalej. Z pomocną dłonią ruszyli mi jednak pozostali i kilka chwil potem dotarliśmy na drugi brzeg, gdzie nastąpiło szybkie przebranie się w wyjazdowe ubrania.

Foto: Locht


Choć dotychczas egoistycznie wszystkie przeżycia opisywałem z własnej osoby, to ani razu nie zapomniałem o wspaniałych osobach, z którymi wspólnie spędziłem 5 jeszcze cudowniejszych dni. Dni pełnych niezapomnianych wspomnień, zwrotów akcji godnych Hitchcocka i wymuszonej kreatywności. Filmowych wieczorów, filozoficznych kontemplacji. Kulinarnych odkryć, zabawnych sytuacji. Niepodrabialnej magii atmosfery. Czasu, który wiele nas nauczył i jeszcze bardziej do siebie zbliżył. Sprawiając, że z wycieczkowej grupy, staliśmy się rodziną przyjaciół, na których zawsze można liczyć. 

5 komentarzy:

  1. Brawa!!! Świetna z Was ekipa! i doświadczona tak że niejeden trzy razy starszy zespół mógł by się niejednego nauczyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy :) Szczególnie miło to słyszeć od osoby, która tak jak my nie potrafi usiedzieć na miejscu i wciąż aktywnie odkrywa, niesamowite zakątki naszego kraju, których jest niewyobrażalnie dużo.

      Usuń
  2. Takie wyprawy mogą albo scementować grupę, albo rozbić ją w drobny mak. Nie wiem, czy znasz piosenkę Wysockiego o tym, że jeśli nie masz pewności co do przyjaciela, zabierz go w góry i tam zrozumiesz, kim on jest. Ja, niestety, nie znam polskiej wersji nie potrafię zacytować, ale wasza grupa zdała egzamin. Brawo!
    A opis we własnym imieniu jest najlepszy - znasz w gruncie rzeczy tylko swoje przeżycia. Inni mogą mieć odmienne, a nie zdołasz wszystkich zamieścić. Dlatego najlepiej wybrać to, co jest Ci bliskie.
    I poza tym - Jarmuta była u mnie na liście rezerwowej. Nie zmieściła się... Teraz widzę, że jednak szkoda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piosenkę Pana Wysockiego, a właściwie jej melodię znałem, dzięki oglądanym niezliczoną ilość razy odcinkom Wilka i Zająca. A tutaj taki mały dowód: https://youtu.be/TC4LnHh2yp4 (melodia zaczyna się ok. 1:29). Jeśli zaś chodzi o słowa, to miałem okazję poznać je dopiero teraz, znając tytuł, za co bardzo dziękuję. Na Jarmutę warto się wybrać na zachód Słońca. Ładnie z niej widać panoramę Szczawnicy. My również mieliśmy swoją listę rezerwową, na której znalazły się m.in Przełom Białki i Skałki w Dursztynie. Ahh, gdyby nie ten dojazd, pewnie byśmy je odwiedzili...

      Usuń
    2. Obejrzałam filmik - tak, to ta piosenka.
      U nas Przełom Białki był na liście zasadniczej i się zmieścił. Podjechaliśmy do skałek, a tam przez przynajmniej pół godziny bez przerwy lało. Zjedliśmy w aucie śniadanie i przyszło zrezygnować ze skałek.Zostają na inny raz.

      Usuń