Obserwatorzy

Popularne posty

wtorek, 30 marca 2021

BESKID SĄDECKI 2021: DZIEŃ TRZECI

 7.01.2021

Trasa: Barcice PKP -  Brzezowice -Wola Krogulecka - Dzielnica - Głęboki Jar - G. Podmakowica - Makowica - G. Zamczysko - Rytro PKP, ok. 21 km

Nasza symbioza z wygodnymi łóżkami, szybko przerodziła się w komensalizm. Miękka poduszka, w połączeniu z puchatą kołdrą, dawała namiastkę domowego ciepła. Była ona wystarczająco duża, by po trudach wędrówki dnia poprzedniego, skusić niektórych do załączeniu wolniejszego trybu życiowej aktywności i pozostania w pieleszach dłużej niż zazwyczaj. Nazajutrz owej pokusie nie uległem tylko ja. Podczas, gdy reszta ekipy leżąc zwinięta, niczym pędrak pod ziemią, niechętnie reagowała na moje ponaglenia; skupiłem się na tym, by przypadkiem nie zapomnieć zabrać ze sobą najpotrzebniejszego ekwipunku. W karuzeli czasu minuty leciały jedna za drugą. Wkrótce już wiedziałem, że przebudzenie pozostałych, będzie graniczyło z cudem. Powoli zacząłem oswajać się z myślą, że wkrótce czeka mnie samotna wędrówka. Prędko zgarnąłem tylko oparte o szafkę kijki, zarzuciłem plecak na ramiona i po zamknięciu drzwi przez zaspanego Bartka, ruszyłem na stację. W pociągu nastąpiło lekkie przełamanie porannej rutyny, połączone z gorączkową walką ze snem. 

Barcice jako niewielka miejscowość, położona w cieniu pobliskich ośrodków uzdrowiskowych, czy górskich baz wypadowych na szlaki, stanowi coś na kształt plamy na mapie, rzadko odwiedzanej przez turystów. A szkoda. Pod koniec wakacji odbywa się tutaj jeden z największych festiwali etnograficzno-folklorowych w kraju. W okolicznych lasach, z dala od szlaków można spotkać wiele rzadkich gatunków zwierząt. Przy odrobienie szczęścia nawet niedźwiedzia. Choć ja zbytnio nie liczyłem na spotkanie z królem gór, przynajmniej do czasu, kiedy wreszcie zrobi się wystarczająco widno, bym mógł porzucić swoją czołówkę. Przez najbliższą godzinę czekała mnie zatem pełna przygód wędrówka, zarośniętym brzegiem Popradu. Mroczną już atmosferę podróży co kilka chwil podgrzewały, przyprawiające o palpitację serca krzyki bażantów, wylatujących z chaszczy. Skrzeczące sylwetki srok siedzących w koronach drzew, wkrótce dołączyły do polifonii dźwięków nocy. Ledwo widoczna wśród wysokich traw ścieżka, wiła się jeszcze 2 km, by przerodzić się w całkiem przyjemną dróżkę.


Nad brzegiem Popradu

Nie było mi dane długo nacieszyć się luksusami. Wkrótce zaczęło się żmudne wspinanie po zarośniętym, na dodatek stromym i pokrytym śliską warstwą gliny zboczu. Istna udręka pozbawiona jakichkolwiek przyjemności. Gdy udało mi się już wgramolić na górę, ujrzałem przed sobą obrazek gęstych mgieł.  Ich powolny taniec, pełen improwizowanej choreografii, hipnotyzował oczy obserwatora wpatrzonego w spektakl.


Z pewnego rodzaju transu, wybił mnie dopiero przejeżdżający kilkaset metrów poniżej pociąg. Po przekroczeniu asfaltowego dojazdu do posesji, wkroczyłem na trawiaste zbocza, kryjące odbite w śniegu ślady racic, dopiero co spłoszonych łani. Koślawym slalomem powolnie zbliżałem się do punktu widokowego, który tego dnia jakby zapomniał pełnić swojej funkcji.

Ciekawostką meteorologiczną Barcic jest charakterystyczna dla tych terenów odmiana halnego zwana wiatrem ryterskim, która powoduje okresowe zimowe ocieplenia

Gardziel doliny mgieł

Silny wiatr pozwalał poczuć istny powiew wolności, ale również potęgę górskiej zimy. Pogoda tego dnia lekko mówiąc nie rozpieszczała. Na dodatek zaczął sypać mokry śnieg, oblepiając wszystko, co spotkał na swojej drodze. Pesymistyczny nastrój minął, gdy znalazłem się przy Ślimaku. Ta platforma widokowa, ze względu na swój fantazyjny kształt, bez wątpienia należy do najciekawszych tego typu obiektów w całych Beskidach.

Spacer w chmurach

Oczami wyobraźni starałem się stworzyć panoramę jaka rozciąga się z tutejszego szczytu. Nieskutecznie. Nie pomogła nawet znajdująca się poniżej poręczy tablica informacyjna objaśniająca położenie widzianych szczytów.


Kiedy przerwa dobiegła końca skierowałem się do szlaku niebieskiego. Planowałem iść nim już do końca dnia. Po drodze, ku mojej uciesze, na chwilę wiatr przegnał mgłę, dzięki czemu odsłonił się piękny widok na pobliskie szczyty.

Mozaikowość polnych szachownic

I tak z pól, wkroczyłem wprost do lasu. Podążając błotnistymi drogami, pokonywałem kolejne nudne  kilometry dzielące mnie od następnego punktu wycieczki. Chcąc jednak do niego dotrzeć, prędko musiałem przemodelować wcześniejsze plany i zrezygnować z dalszej wędrówki nowym przebiegiem szlaku, na rzecz pójścia jego dawną trasą. 

Miejsca takie jak to pełnią funkcję baz nasiennych. Wykorzystuje się je do zbioru szyszek i nasion, przeznaczonych na uprawy gospodarcze.

Niebawem znalazłem się przy drewnianej wizytówce Głębokiego Jaru - moście łączącym dwa brzegi wąwozu, przepastnie wciętego w leśny krajobraz. Niestety wkrótce wznosząca się ok. 15 metrów nad dnem potoku konstrukcja przestanie istnieć. Przyczyniły się do tego grzyby, które wręcz ją trawią, stwarzając realne ryzyko zawalenia. W celu ograniczenia niepotrzebnego obciążenia, dla tak ledwo zipiącego obiektu, wprowadzono najpierw zakaz ruchu pojazdów leśnych, a w ubiegłym roku zamknięto go dla turystów. Jeśli kogoś zastanawia, czy rzeczywiście jest tak źle, to muszę potwierdzić, że jest, zwłaszcza kiedy przyjrzy się drewnianym elementom z bliska.

Perspektywa zbieżna


Kierując się zdrowym rozsądkiem, postanowiłem dostać się na drugą stronę od dołu, idąc wzdłuż potoku.


Na dnie jaru, mogłem usłyszeć przyjemny szum kaskad tworzących się na licznych wychodniach piaskowców budujących jego strome ściany.

Leśny prysznic


Niezwykle śliskie głazy, utrudniały złapanie równowagi na niewielkich wysepkach położonych pośrodku potoku. Skacząc jako Mario z jednej na drugą, szukałem idealnego miejsca, by w całej okazałości uchwycić konstrukcję.

Być może jeden z ostatnich takich widoków

Najtrudniejszym fragmentem do pokonania suchą stopą, był odcinek pod mostem. Z pomocą przyszły jednak fragmenty niektórych jego elementów, dryfujących na wodzie.


Kamienne filary stały się miejscem występowania wielu ciekawych gatunków roślinności pionierskiej, a nawet siewka jodełki się trafiła

Jeśli się dobrze przyjrzymy widać istotne braki w konstrukcji

Niedługo potem tor przeszkód się skończył. Ponowne spotkanie ze szlakiem nastało równie prędko.

Dziwaczna droga. Wyłożenie drewnianych belek miało w założeniu zapewne ułatwić wędrówkę po błotnistym terenie. Na dłuższą metę okazują się jednak straszliwie irytujące, zwłaszcza dla kijków

Ścieżka, którą podążałem wiła się niczym przepastna wstęga. Wciąż w stronę szczytu. Coraz szybsze bicie serca, zwiększało chęć złapania powietrza. Głośno dysząc z każdym krokiem, przypominałem nadjeżdżający parowóz.


Białe czupryny


Zmęczony ciągłą wspinaczką pod górę, stwierdziłem, że najwyższy czas obrać jakiś alternatywny wariant, prowadzący po w miarę płaskim terenie. Szukając odpowiedniej drogi, natknąłem się na dziwny twór wystający ponad warstwę śniegu. Postanowiłem przyjrzeć się mu z bliska.

Tędy szlak prowadził dalej

 Po jakże wnikliwej dedukcji, okazało się, że przypadkiem natrafiłem na ciągnący się przez kilkaset metrów urokliwy pas wychodni skalnych. Nauczony poprzednią przygodą, zachowując odpowiednią odległość od krawędzi; powoli odkrywałem kolejne ze skał, zgrabnie poukrywanych w lesie.



Jedna ze skalnych ambon

Żadnych śladów na śniegu, zaspy po kolana i możliwość obcowania z górską naturą. Jednym słowem urok beskidzkich bezdroży.


Od dołu skalne progi prezentowały się jeszcze lepiej

Moja geologiczna pasja, sprawiła, że nim się zorientowałem minęła godzina, odkąd wyszedłem szukać alternatywnej ścieżki. Czas najwyższy, by powoli zmierzać w stronę pozostawionego szlaku. Coś jednak ciągnęło mnie na pobliską polanę. Po prostu czułem, że muszę się jak najszybciej na niej znaleźć. Idąc wzdłuż bajkowej scenerii linii drzew, prędko znalazłem się w odpowiednim miejscu o jeszcze dogodniejszej porze, by nacieszyć się widokami, których nie było mi dane zobaczyć rano.



Okno pogodowe wprowadziło mnie w stan fotograficznej euforii. Rozstawiłem czym prędzej statyw, który ledwo wystawał zza czap zasp i lekko pochylony, szukałem idealnych kadrów, by móc uchwycić tą ulotną chwilę najlepiej jak tylko się dało.


Przybrudzone barwy pomarańczy zwiastowały prędką poprawę pogody

Sezon narciarski trwał w najlepsze, a stoki opustoszałe. Dziwne czasy

Aż żal było opuszczać tą żywą galerię sztuki. Kwestia powrotu, stała się jednak sprawą nadrzędną. Wspomagając się kijkami, dotarłem do zabudowań. Drewniane chatki idealnie komponowały się z tutejszym krajobrazem. Ku mojemu zdziwieniu nie był to koniec pięknych widoków na dzisiaj. Słońce figlarnie pojawiało się, by po chwili zniknąć za złocistym obłokiem. 


Dla takich widoków z okien, z chęcią mógłbym zamieszkać w jednym z tych domków

Górskie złoto

Do szlaku dzieliło mnie jeszcze kilka kilometrów. Głównie lasami.


Były też wpisujące się w wycieczkowy standard perypetie z czworonogami z domostw, które zmusiły mnie do brania udziału w biegu przełajowym z przeszkodami. Bezpieczna meta zlokalizowana była w głębi buczynowego wąwozu. Teraz było już tylko z górki. Po wyjściu z lasu, wyłonił się widok na ryterski zamek. Ostrzegawczo zerknąłem na zegarek. Pół godziny do pociągu. Ze zwiedzaniem zamku wyjdzie jakieś 2 km i to po asfalcie. Pomyślałem, więc czemu, by nie spróbować :)

Linia WYSOKIEGO napięcia

Niecałe dziesięć minut później wkroczyłem do średniowiecznych murów. Udało mi się załapać akurat na wycieczkę. Pośpiesznie zwiedzając kolejne zakamarki, starałem się nasłuchać jak najwięcej z opowieści przewodnika. Podzielność uwagi ma jednak swoje granice i kiedy doszło do tego robienie zdjęć i nieustanne kontrolowanie czasu, musiałem się wyłączyć niemal całkowicie na bodźce zewnętrzne.



Czas zaklęty w kamieniu

Budowla wznosząca się nad okolicą została ukończona na przełomie XIII i XIV w. Idealnej lokalizacji zamku dopełnia znajdująca się u jego stóp Dolina Popradu, którą można podziwiać z punktu widokowego, położonego w sąsiedztwie niedostępnej dla turystów baszty. 


A tam jeszcze niedawno byłem

Poprad i zabudowania Rytra


Na pociąg zdążyłem, dzięki temu, iż ostatni kilometr pokonałem biegnąc. Samotne wyście na szlak ma swoje liczne plusy, ale czym są one wobec mnogości minusów. Braku kogoś z kim można zamienić kilka słów, kogoś, stanowiącego podporę psychiczną jak i fizyczną wędrówki. Indywidualne przygody rzadko pozostają w pamięci tak długo jak grupowe wypady odmiennych charakterów.

2 komentarze:

  1. Niełatwo, ale przepięknie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę trzeba było się natrudzić, ale w górach nic łatwo nie przychodzi :)

      Usuń