Obserwatorzy

Popularne posty

sobota, 19 października 2019

Wycieczka nr 51: SZLAKIEM ORLICH GNIAZD CZ.4


28.08.2019

Skład: Makumba, Raku i Ja

Lusławice PKP- Czepurka - Uroczysko Bogdaniec - Siedlec - Pustynia Siedlecka - Pabianice -Lusławice PKP, ok. 24 km

- Furtki nie ma.
- To dawaj wbijamy ogrodzeniem. 
- A nie, czekaj. Jest dziura w płocie. Albo jednak nie ma, wydawało mi się. Może...
- Szybciej tam myśl. Na widoku jesteśmy - niecierpliwił się Makumba. 
- Patrzcie na tamte drzewo. - Wskazałem na pochylony pień, który przechodził idealnie nad ogrodzeniem i opadał już po drugiej stronie działki. - Chyba się nada?
- Mhm
- To przerzućcie plecaki i wchodzimy, póki nic nie jedzie.
Tymczasem sznur jadących sekundę później samochodów: dobre mi nic. Ale liście klona przecież zdołają zamaskować. Raczej nikt nie zauważy, jak trzech małolatów przechodzi przez płot przy ruchliwej wylotówce na Częstochowę. 

Opuszczony domek w okolicach Czepurki
Foto: Raku

Pochyleni ścinamy coś, co zapewne dawniej musiało być ogródkiem i wbiegamy do środka, gdzie wreszcie możemy czuć się bezpieczni. W środku znaleźliśmy sporo ciekawych przedmiotów, m.in elementarze i zeszyty szkolne z końca lat 60, stanowiące dla nas żywą lekcje historii.

Foto: Raku

Odnalezione plany budynku
Foto: Raku

Zgodnie z urbexową zasadą na miejscu zostawiliśmy tylko ślady naszych butów, a zabraliśmy jedynie zdjęcia. Dopiero w miejscowości Piasek udało nam się odszukać polną dróżkę, która szybko wprowadziła nas do lasu. Po kilku minutach natrafiliśmy na szlak czerwony. Opuściliśmy go już chwilę potem. Nie dochodząc do leśniczówki w Bogdańcu, skręciliśmy w lewo. Z oddali zwykły las, szybko zamienił się w zaciszny zakątek pełny wapiennych skałek różnych kształtów i rozmiarów.

Kiedy sukcesem zakończyła się  wspinaczka Makumby i Rakowa na mniejszą ze skalnych formacji, naszym kolejnym celem stała się druga - większa. Pomysły na to szalone przedsięwzięcie były przeróżne. W praktyce jednak jedynym "rozsądnym" rozwiązaniem było wejście na rosnącego tuż przy skale buka. Początkowo zapieraczką, następnie po gałęziach, trzeba było dostać się na odstający konar, na którym wcześniej Makumba zawiązał linę. I teraz najciekawsze. Dalej musieliśmy już pobawić się w Tarzana. Po przeciwnej stronie skałki rosło kolejne, lecz znacznie potężniejsze drzewo, którego gałęzie wychodziły wysoko ponad szczyt formacji skalnej. Właśnie o nie Raku zaczepił drugi koniec liny. Nam zostało tylko zrobić duży krok.

Jedną ręką mocno trzymając się liny, a drugą jednego z wielu chwytów skalnych, musieliśmy przeskoczyć na skałkę. Zajęło nam to dobre pół godziny, głównie z mojej obawy przed tym czy wszystko wyjdzie, ale udało się. Będąc już na górze zrozumiałem, że będziemy musieli jeszcze zejść, ale tym razem już bez liny :)

Wiadomość ta sprawiła, że zacząłem poważnie zastanawiać się po co się tam wdrapywałem. Duża dawka adrenaliny przy schodzeniu, dodała mi sporo energii do dalszej wędrówki.


Chłopaki trochę musieli się nagimnastykować :)


Przyjemny spacer buczynowym laskiem połączony ze zdobywaniem okolicznych skałek, szybko zamieniliśmy na wędrówkę skąpanymi w Słońcu łąkami.

Jaskinia w Uroczysku Bogdaniec (12 m)



Tak dotarliśmy do Siedlca. Atrakcji tej niewielkiej miejscowości pozazdrościć mogłoby nie jedno większe miasto, ale bez wątpienia miano najciekawszej otrzymuje... pustynia! Ale więcej o niej za chwilę. Za ogrodzeniem szkoły biegła wąska ścieżka, którą wdrapaliśmy się na wzniesienie o jakże zapadającej w pamieć nazwie Dupka. Szczyt jego wieńczy kilka skałek.

Pomnik przyrody - trzy jesiony

Widoki z polnej dróżki


Pośród nich można znaleźć dużą dziurę w ziemi. 

Olbrzymi otwór wejściowy


Tak właśnie wygląda wejście do Jaskini Siedleckiej (52 m). Ze względu na swoje rozmiary jest niestety łatwo dostępna, przez co w jej wnętrzu nie zachowało się zbyt wiele. Mimo to, jej najciaśniejsze zakamarki skrywają jeszcze pozostałość po dawnej magi tego miejsca.
* pszczoła wylatuje z ula, zaczadzony, odcięło dopływ tlenu, 

Ciekawe formy nacieków

Jurajski diament - szpat


Dotarcie na samo dno jaskini bardzo utrudniały nam opadłe liście, które w środku tworzyły śliską zjeżdżalnię. Niestety była to ostatnia podziemna atrakcja na tej trasie. Na sam koniec wycieczki czekała na nas prawdziwa wisienka na torcie, czyli wspomniana już wcześniej pustynia.

Odważnie stwierdzę, że tutejsza wydma należy do najwyższych na Jurze

Na jej terenie do lat 60-tych działało wyrobisko piasku, więc jej pochodzenie nie jest w znacznym stopniu  naturalne.

Mimo to jest jednym z największych tego typu miejsc na terenie naszego kraju. Jej obszar zajmuje ok. 30 ha, z czego 25 ha to lotne piaski. W przewodnikach można poczytać także o znajdującym się na jej terenie niewielkim oczku wodnym, zwanym przez miejscowych Oazą. Niestety trafiliśmy na "porę suchą" i nie udało nam się odnaleźć go w terenie. Pustynia stanowi idealne miejsce dla koneserów pieszych wędrówek, niedzielnych turystów, czy miłośników rajdów samochodów terenowych, które cyklicznie się tutaj odbywają. Za sprawą licznych dziwacznych kształtów sosen i górującej nad całą okolicą 30-metrowej wydmy, tutejszy pustynny krajobraz nie wydaje się monotonny. turbany z podkoszulków, jest tanio, jest tanio, jst dobrze - jest tanio, 



Jak na wycieczkę po pustyni pogoda udała nam się w stu procentach: piasek była na tyle rozgrzany, że przy każdym dotknięciu parzył gołe stopy, a temperatura w Słońcu dobijała niemalże do 50°C! Piaszczysta ścieżka parzyła. Wysuszony język domagał się choć kropelki wody.



Do pełni szczęścia brakowało nam tylko fatamorgany i karawany wielbłądów :)  Nasz wolny czas postanowiliśmy spędzić nie na opalaniu, lecz na zbieganiu z wydmy, usypane z piasku, jak ziarenka piasku błyszczą się, zapadaliśmy się, 


Zabawa świetna, wręcz idealna. Jedynym jej mankamentem było wbieganie z powrotem na górę.
Czas, który został nam do  pociągu, nie pozwolił abyśmy mogli się w pełni zrelaksować.
By wyrobić się, musieliśmy podkręcić tempo na ostatnich kilometrach.
Podczas pośpiechu w jakim pakowałem rzeczy, zapomniałem zabrać ze sobą swojej saszetki, w której miałem sporo cennych rzeczy w tym klucze od domu i duplikat legitymacji szkolnej (nie miałbym już serca prosić raz jeszcze panią sekretarkę o wyrobienie kolejnego). Najgorsze w tym wszystkim jest to, że zorientowałem się o tym dopiero pod samą stacją. Następnego dnia po wycieczce, nie pozostało mi nic innego jak ponownie odwiedzić miejsce, gdzie po raz ostatni widziałem swoją saszetkę. Na szczęście poszukiwania okazały się udane, a zguba wygrzebana z pustynnego piasku wróciła do domu.

4 komentarze:

  1. Po obejrzeniu niektórych zdjęć dochodzę do wniosku, że pora zmienić stare przysłowie na nową wersję "gdzie diabeł nie może, tam Poszukiwacza pośle: ;)
    A widoki na trasie świetne, zwłaszcza jestem zauroczona wydmami.
    I gratuluję znalezienia saszetki. Ja już drugi raz zgubiłam kompas i żadne wracanie nie pomogło...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nowa wersja dużo bardziej przypadła mi do gustu :) Wydmy i pustynny krajobraz zdecydowanie nie są kojarzone z polskim klimatem, dlatego robią tak duże wrażenie. Jeśli jesteśmy w temacie gubienia rzeczy to nic nie przebije moich okularów słonecznych, które średnio wytrzymują 3-4 trasy ;)

      Usuń
    2. Jest coś, co przebije te okulary - kolega Ed gubi szkiełko z okularów. I znajduje! Jedno znaleźliśmy po miesiącu leżenia pod śniegiem.

      Usuń
    3. W takim razie nie mam co się równać z takim "okularowym" konkurentem :)

      Usuń