Obserwatorzy

Popularne posty

piątek, 13 września 2019

Wycieczka nr 46: STACJA ĆMIELÓW - ZAMEK NA WYSPIE I PORCELANA ZA GRUBE TYSIĘCE



9.08.2019

Skład: Brajan, Makumba, Raku i Ja

Trasa: Ćmielów - Smyków - Podgrodzie - Ćmielów, ok. 18 km

Korzystając z wakacyjnego połączenia pociągiem z Kielc do Sandomierza, pojechaliśmy do Ćmielowa, postanowiłem odwiedzić miejsca, które zdecydowanie zostały zapomniane przez turystów.  Ze stacji wyszliśmy na drogę prowadzącą w pobliżu torów kolejowych. Dostaliśmy się nią do samych ruin zamku Szydłowieckich.



Dawny budynek gospodarczy



Są one częściowo otoczone przez bagna i rozlewiska, co sprawia, że z oddali wyglądają jakby znajdowały się na wyspie.

Widok na ruiny od strony zachodniej
Foto: Raku
Choć dotarcie do Podzamcza nie nastręcza zbytnich trudności, o tyle mieszkańcy ruin wiernie bronili dostępu do budowli. Były nimi parka łabędzi niemych wraz z uroczymi młodymi.


Dwa "brzydkie kaczątka" i biały maluch z tzw. "odmiany polskiej". Takiej bardzo rzadkiej barwy rodzi się ok. 3-5% łabędzi w naszym kraju




Nie przeszkadzając im w opiece nad maluchami udaliśmy się do drugiej, bardziej odosobnionej części zamku, w której znajdowały się m.in pozostałości po piwnicach zamkowych.

Bez widocznej po lewej stronie ścieżki, dotarcie do zamku nie byłoby już takie łatwe




Wnętrze piwnic







Foto: Raku

Sam zamek pochodzi z XVI wieku, ale nie zawsze pełnił funkcje obronne. Znajdował się w nim niegdyś browar, łaźnia, a nawet szpital wojskowy. Po zwiedzaniu tej części ponownie powróciliśmy do "królestwa łabędzi". Wpadliśmy na pomysł, by wspiąć się na drugie piętro, skąd można było zobaczyć praktycznie całe ruiny. Nie wiedzieliśmy wtedy, że tuż obok dziury w murach, przez którą wchodziliśmy, znajduje się... klatka schodowa!


Może nie wyglądała na solidną, ale bardzo ułatwiała dostanie się na kolejny poziom
Nasze przejście jednak wyglądało bardziej spektakularnie i przy okazji dostarczało dodatkowych wrażeń.

Niczym Ninja






Jeden z kilku zachowanych otworów strzelniczych
Foto: Raku
Gdy zobaczyliśmy już każdy zakamarek zamku, powędrowaliśmy w kierunku Smykowa, w którym znajdować się miała największa jaskinia naszej wycieczki. Wcześniej jednak musieliśmy pokonać początkowo nudny odcinek asfaltu, który stawał się coraz ciekawszy z każdym kolejnym napotkanym na poboczu maślakiem. Grzybobranie nie trwało za długo, bo szybko skręciliśmy w piaszczystą leśną ścieżkę.


Bardzo przyjemna droga przez las
Po przejściu przez most na Kamiennej, zauważyliśmy coś co przypominało myśliwską ambonę. Bez chwili namysłu wdrapałem się na górę i to w idealnym momencie, by sfotografować hasające wśród zbóż sarny.

Pokrzyk wilcza jagoda



Pełna uroku Kamienna

Tuż po zrobieniu zdjęcia
Foto: Raku


Pierwsze wrażenie jakie robi Smyków to takie, że prócz niewielkiej ilości domków, Zajazdu Gościna i biegających po drodze psów nic tam nie ma. Wystarczy jednak skręcić w pierwszą lepszą leśną dróżkę, by znaleźć się w jednym z głębokich lessowych wąwozów, czy ochłodzić się w jaskini, w której jest tak przestronnie, że nawet nie trzeba się schylać.


Odsłonięcie wapieni górnojurajskich
Wejście do Jaskini pod Gajem (7,5 m)




Jaskiniowy strop
Tuż obok Smykowa znajduje się kolejna miejscowość z niezwykle ciekawą historią, skałkami będącymi rajem dla wspinaczy (szczególnie z okolic Lubelszczyzny), a także wznoszącym się nad Doliną Kamiennej ruinami średniowiecznego zamku.


Mimo tak wielu atrakcji, których w Podgrodziu nie brakuje, nie spotkaliśmy tutaj żadnego turysty, nie licząc oczywiście koneserów napojów wyskokowych, którzy swoje zwiedzanie rozpoczęli od pobliskiego sklepu. My mając już za sobą trochę kilometrów w pełnym Słońcu, postanowiliśmy na skałkach zrobić dłuższą chwilę odpoczynku. Wapienne ściany, wznoszące się nawet 14 metrów nad okolicą zrobiły na nas całkiem duże wrażenie, podobnie jak droga, a raczej skarpa, którą musieliśmy pokonać, by do stać się do miejsca, gdzie miał odbyć się postój.

Skała Nihilistów

Jaskinia Wysoka (6,5 m)


Wchodząc pod górę, co chwila musieliśmy mocno trzymać się korzeni rosnących w pobliżu drzew i przeróżnymi technikami unikać spadających co chwila kamieni, które czasami tworzyły niewielkie skalne lawiny.



Widoki ze szczytu zrekompensowały jednak nasz wysiłek i po relaksie trwającym około pół godzinny, wypoczęci mogliśmy kontynuować wędrówkę.

Raku, jak zawsze na skałce
Widok w stronę Ćmielowa

Często patrząc przed siebie, albo pod nogi, zapominamy jakie niespodzianki przygotowała dla nas natura nad naszymi głowami :)



Na początek poszliśmy jedyną ścieżką, która prowadziła w kierunku zachodnim. Idąc stromym zboczem, którym prowadziła, w niektórych momentach musieliśmy bardzo uważać, by nie spaść z jednej z 20-metrowych przepaści, które zaczęły pojawiać się znikąd.

Wspomniana ścieżka

Jedno z najbardziej niebezpiecznych skalnych urwisk, ledwo widoczne zza krzaków 



Ostatecznie do krańca wzniesienia, postanowiłem pójść sam, co dla reszty ekipy oznaczało wydłużenie postoju. Gdy znalazłem się już na miejscu, ponownie pojawiły się cudowne widoki, które okazały się być jeszcze piękniejsze niż te pierwsze.

Panorama nr 2



By nie schodzić z powrotem na dół, zarządziłem przejście górą  na wschód. Po kilkuset metrach naszą uwagę przykuły skałki, które stanowiły bramę do niewielkiego skalnego wąwozu.



Chcąc dostać się jego na dno, musieliśmy zejść skalnymi schodami, które tworzyły progi skalne i pokonać osuwisko pełne kamieni.


Z Rakowem podjęliśmy nawet próbę wspinaczki skalnej, którą szybko zakończyliśmy na zdobyciu jednej ze skałek.



Dalej już niestety skałki nam nie towarzyszyły. Nie brakowało za to wszystkiego co rośnie i jednocześnie kuje, a więc zarośli dzikiej róży, głogu czy naszej ulubionej tarniny. Trzeba do tego jeszcze dodać bardzo strome zbocza, po których schodziliśmy, a częściej zjeżdżaliśmy chwytając się wszystkiego co mieliśmy pod ręką.

Obok takich jabłek nie można było przejść po prostu obojętnie
Nie wszędzie dało się schodzić, czasami jedyną możliwością na dostanie się na dół był zjazd
Trochę potrwało, byśmy w komplecie, obolali wyszli na upragnioną drogę.


Nasz nowy znajomy
Końcowym punktem trasy były wspomniane wcześniej ruiny zamku, który jest tak tajemniczy, że jedyne co wiadomo na jego temat to, że powstał w XIV wieku.





Spod zachowanych murów doskonale widać całą miejscowość wraz z co chwila wyłaniającymi się zza domów białymi skałkami.

Panorama Podgrodzia


Ostatnie kilometry szliśmy lokalną drogą i ostatecznie wróciliśmy do Ćmielowa.


Wnętrze przydrożnej kapliczki

Do pociągu zostało nam jednak jeszcze trochę czasu, wystarczająco dużo bym mógł zobaczyć fabrykę porcelany.



Nie miałem w planach zwiedzania muzeum. Chcąc zdobyć kolejną do kolekcji pieczątkę turystyczną udałem się do firmowego sklepiku. Przede mną w kolejce było jednak jeszcze sporo osób. Wykorzystałem to na zobaczenie sprzedawanych tutaj wyrobów. Widząc cenę pierwszej z figurek na początku nie dowierzałem, jednak gdy każda kolejna okazywała się być jeszcze droższa, zacząłem uważać i z niezwykłą ostrożnością, by przypadkiem czegoś nie potłuc, poruszać się po obiekcie. Niektóre figurki, biorąc pod uwagę cenny materiał, z którego zostały wykonane, mnóstwo włożonej pracy artysty, jak i ręczne malowanie były naprawdę warte swojej ceny. Niektóre jednak mówiąc delikatnie były dosyć abstrakcyjne. Kwestia gustu pozostaje jednak sprawą jak najbardziej otwartą.

Mój ulubiony wzór, czyli maskonury
Hipopotamy niczego sobie.


Pingwiny też dawały radę, ale potem ...

Najdroższe eksponaty, jedna z tych Pań w czarnej sukni kosztuje ... 14 000 zł !!
Dosyć "oryginalne" morsy



Okolice stacji obfitowały w żółte słoneczniki

2 komentarze:

  1. No, proszę - znów ciekawe miejsca. W ubiegłym roku szliśmy drugim brzegiem Kamiennej i na Podgrodzie tylko popatrzyliśmy z daleka, bo podobno nic tam ciekawego nie ma. Błąd. Warto się wybrać. Szkoda tylko, że pociąg jeździ rzadko i długo trzeba czekać na połączenie powrotne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie warto! Transport jest rzeczywiście sporym mankamentem, ale mimo wszystko ważne, że jest :)

      Usuń