Obserwatorzy

Popularne posty

czwartek, 30 września 2021

Wycieczka nr 96: ZAGADKA TUMLIŃSKICH LASÓW

 15.05.2021

Skład: Makumba, Bugli, Raku i Ja

Trasa: Chełmce - G. Zachętna - Bugaj - Kłm. Laskowa - Laskowa - Miedziana Góra - G. Wykieńska - Grodowe Źródło - Rez. Kręgi Kamienne - Tumlin-Węgle - G. Sośnica - Jaworzno - Tumlin PKP, ok. 29 km

  Co łączy skoki narciarskie, przedrośla buka i kryjówkę sekty? Posłuchajcie...

  Wyruszyliśmy jakieś 10 kilometrów od Tumlina, z Chełmiec. Znajduje się tutaj wzgórze, z którego widać naprawdę wiele. Bo i okolice Oblęgorka, bloki Kielc, a jak przy Kielcach jesteśmy to jeszcze Karczówkę, Patrol, czy Telegraf. 
   Wzgórze widnieje na mapach pod nazwą Góra Zachętna. Leży zaledwie parę kroków od drogi krajowej. Wchodząc na nie, można jednak odnieść wrażenie, że jest się daleko od cywilizacji. Wrażenie to ustępuje z chwilą, gdy docieramy do pierwszego z punktów widokowych. Trafiliśmy akurat na porę kwitnienia zawilców wielkokwiatowych, których białe dywany pokrywały najbardziej nasłonecznione skrawki terenu. Zewsząd otoczeni polami, spoglądamy dalej, gdzie nieśmiało odsłaniają się pierwsze z domów, a potem kolejne i... Nim się zorientowaliśmy, otaczały nas same domy. Wyszliśmy im więc na spotkanie.

Zawilec wielkokwiatowy

Kościół w Chełmcach
Foto: Raku

   Słodka woń kwiatów ściągała z daleka pszczoły gotowe zanurzyć się w pyłku. Tak sobie wokół nas latały i bzyczały. Jednak w tej chwili bardziej od nich samych, interesowała nas ścieżka. I to taka, którą swobodnie wydostalibyśmy się na asfalt. Poszukiwania trwały. Szukaliśmy zawzięcie. W telefonach, na mapach (czyli też w telefonach), a gdy to nie pomogło zostało wypatrywać jakiejś luki w terenie. Trafił się akurat drewniany płot. Jako azymut nadał się idealnie i pomógł znaleźć się wśród zabudowań.

Foto: Raku

Pasiak

Już nie takie samotne drzewko

  Najsłynniejszym zabytkiem w Chełmcach jest XVII-wieczny kościół z barokowym wyposażeniem. Zobaczyć go można z pierwszego lepszego, wyższego szczytu w okolicy. Nieco mniej znany jest już dwór obronny (być może ze względu na swój szkaradny wygląd). Niesłusznie. Jest to bowiem jedna z najstarszych budowli tego typu na Kielecczyźnie. Wzniesiono ją w XVI w. Niegdyś wejście do niej prowadziło mostem zwodzonym, po którym obecnie nie ma ani śladu. Jest za to współczesna przybudówka z cegły, odstraszająca każdego, kto się do niej zbliży. Brrr.

Gołębie nie do pary
Foto: Raku

Dwór obronny w Chełmcach. Kadr zmyślnie przemyślany, by ceglany straszak był na nim niewidoczny

  Wieś powoli zostawialiśmy za plecami. Mimo to, wciąż towarzyszyły nam stada ptaków przycupniętych na liniach wysokiego napięcia. Opanowały one lekcje fizyki do perfekcji, dzięki czemu płynący w przewodach prąd nic im nie robi. A dlaczego? 
  Otóż dopóki taki ptaszor ma styczność z jednym przewodem, różnica napięć pomiędzy jego obiema nóżkami jest równa niemal zeru. Wówczas opór w ciele ptaka jest o wiele wyższy, niż w przewodzie. Prąd ma to do siebie, że wybiera nośnik o mniejszym oporze. Omija więc ptaka i w ogóle przez niego nie przepływa. Wystarczyłoby jedynie, by jednocześnie ów ptaszor, dotknął czegoś innego, choćby takiego słupa elektrycznego i w jednej chwili zmieniłby się w grzankę.

Lekcja fizyki ze szczygłem

  W Bugaju, gdzie dawniej mieściła się huta ołowiu stoi drewniany młyn z XIX wieku. Wytapiano w niej rudy wydobywane w pobliskich kopalniach. A te rozsiane były po całej okolicy. Dziura na dziurze. Wracając do młyna swą działalność zakończył blisko 10 lat temu. Wraz z nim cały układ wodny, który poruszał koło i ogromną turbinę.

Foto: Raku

  Nim na dobre wkroczyliśmy w leśne ostępy, czekała na nas podmokła łąka pełna przeszkód. W wodę, poprzez sieć kanałów, zaopatrywała ją płynąca obok Bobrza. Tam, gdzie drugi brzeg rzeki sąsiadował z furtkami prowadzącymi do posesji, leżały przerzucone mostki. A właściwie betonowe słupy pełniące ich funkcję. 


  Trzymaliśmy się pasu wyschniętej trzciny. Na pierwszy rzut oka, droga nie wyglądała tak źle, bo kto mógłby się spodziewać, że ścieżka oznaczona na mapach jako "porządna ścieżka" jest w rzeczywistości... bajorem, które zrobiły bobry. Tak więc trochę chlupotało, ale jakoś daliśmy radę i znaleźliśmy się na niedużej polanie. Zewsząd otaczały ją samotne drzewa. Rosła tu też ogromna purchawa, obok której nie sposób było przejść obojętnie. 
  Pochylony nad nią, szykowałem się do zrobienia zdjęcia. Palec tkwił już na spuście migawki, kiedy usłyszałem tylko plask podeszwy buta Makumby. W jednej sekundzie tysiące mikroskopijnych zarodników wystrzeliło wprost na mnie. A potem nastała ciemność. Zarodniki były wszędzie. Unosiły się w powietrzu, osiadały na trawie, wirowały. Niczym mniejsza wersja pustynnej burzy.

Ścieżka

To widział obiektyw aparatu. Moje oczy wtedy na moment zamknęły się

  Nasza karawana zbliżała się nie tyle co do wydm, co nieco przypominających je hałd kamieniołomu. W połączeniu z tutejszą zabudową widok ten był co najmniej abstrakcyjny. Wszędzie nic, nic i nic, aż tu nagle wyrasta taka kilkunastometrowa góra piachu i odłamków skalnych, zza której ledwo wystają drzewa.

  Przerwę spędziliśmy rzut beretem od kopalni, bo na pobliskim placu zabaw. Mieściła się tam drewniana wiatka, a w niej długi drewniany blat stołu. Zdobiły go ornamenty, których kształt i rozmiary wprawiły by w zdumienie nie jednego urologa. Odpoczynek w takim miejscu był więc jedynie przykrą koniecznością i nie miał nic wspólnego z odpoczywaniem, zwłaszcza, gdy przyszło do konsumpcji.
 Tuż za placem zabaw rozciągało się ogrodzenie z drutu kolczastego. Niby ostre, długie i niebezpieczne, ale dla kogoś, kto bardzo chciał zobaczyć, czego ono strzeże, nie stanowiło większego problemu wykonać nieco większy krok lub efektownie przeczołgać się pod przeszkodą. 

Uważny obserwator dostrzeże na tym zdjęciu więcej niż jedną osobę

  Blisko 100 i więcej lat temu na Laskowej wydobywano galenę. Drążono sztolnie. Kuto szyby. Górnicze chodniki podtrzymywała drewniana obudowa z ociosanych belek. Stropy były niskie, ciasne i mało było w nich tlenu. Stwarzały realne ryzyko zasypania się. W takich warunkach  pracowali tutejsi górnicy. Ich nad wyraz ciężka praca z biegiem czasu została niemal zapomniana. Szczególnie ciężko było w okresie I wojny światowej, kiedy wydobycie wzrosło na niespotykaną dotychczas skalę.
  Po galenie, nadszedł etap wydobycia bogatych złóż dolomitów dewońskich. Eksploatacja prowadzona jest od 1974 roku. Czyli prawie pół wieku. Kopalnia zdążyła przez ten czas zniszczyć coś, czego nigdy później nie udało się u nas odnaleźć:
  
  Był 30 stycznia 1979 roku. W trakcie prac w kamieniołomie natrafiono na tajemniczy otwór w skale. Wezwano zespół geologów, który pod przewodnictwem Zbigniewa Rubinowskiego, dokonał wstępnej eksploracji. Dziura okazała się jaskinią. I to nie jakąś małą, a najdłuższą utworzoną w dolomitach. Miała imponującą długość 170 metrów. Ale to nie wszystko.
  Pierwsza z komór, nazwana Zawaliskową kryła w sobie wysoki komin krasowy. Poprzez labiryntową sieć ciasnych przejść i pokonaniu studni, dochodziło się do najpiękniejszego punktu jaskini - Sali Naciekowej. Ilość występujących tu form naciekowych była niespotykana. Nacieki pokrywały zarówno strop, jak i dno. Ostrzyło się od nich. Musiało to wyglądać obłędnie, zwłaszcza, gdy dotarli tam po raz pierwszy jej odkrywcy. 
  To, co po tym wszystkim zostało widać na poniższych zdjęciach. Jednym słowem - pustka.
   
Foto: Raku

  Nigdy w lesie nie jest bardziej zielono niż w maju. Zwłaszcza w połowie. Nie tyle co kolor zielony przeważa na tle pozostałych, co las po prostu w nim tonie. Zielone jest wówczas wszystko. Od liści na szczytach koron drzew, przez mchy, paprocie i dopiero co kiełkujące siewki. Nawet to co zazwyczaj bywa ponuro szare zdaje się przyjmować kolor zieleni.

Od ziarenka do przedrośla
Foto: Raku

Rozłożyste orlice

  Z kolei kiedy opuściliśmy las nie mogliśmy narzekać na brak dmuchawców. Co prawda w większości jeszcze żółtych, ale niektóre nieco wyprzedziły pozostałe i tak spotykaliśmy dyndające na łodygach puszyste kule. Wędrówka przez taką łąkę przypominała spokojny spacer w obcym mieście, gdzie wszystko dookoła dziwi i zachwyca.

Znowu uciekły

A tam zmierzaliśmy - zalesiony grzbiet Grodowej

  Ileż to razy słyszeliśmy opowieści o źródłach, które mają magiczne moce. Moce, które uzdrawiają, leczą. No nic tylko siedzieć przy takim źródle całymi dniami i siorbać wodę, zapominając o wizytach u lekarzy.
  Jedno z takich "cudownych źródeł" leży u podnóża Góry Grodowej. Jako, że autorzy jego nazwy nie byli zbyt kreatywni, to określa się go grodowym źródłem. Nazwa ta się utarła i tak została zarówno w kulturze i świadomości mieszkańców, jak i na siatce kartograficznej map. Najstarsze zapisy mówią jednak o Podgrodnim Stoku (tu autor wykazał się większą fantazją). Podgrodnim, bo kilometr dalej zlokalizowane było grodzisko, tzw. utulenie. Dziwaczna nazwa, a jeszcze dziwniejsze jest to, że właśnie od niej prawdopodobnie pochodzi Tumlin.

Rzadki przykład źródła szczelinowego

 Zatrzymała nas wiewiórka. Wcześniej śmignęła nam tylko jej ruda kita, ale teraz mieliśmy już pewność z kim mamy do czynienia. Stała jakieś 20 metrów i skubała ściśniętego w łapkach żołędzia. Widok tak samo słodki, jak i godny uchwycenia na zdjęciu. Tak więc kiedy zwierzątko odbywało swój codzienny posiłek, my momentalnie wydobyliśmy aparaty, jakby nagle pojawił się przed nami co najmniej jakiś znany celebryta z telewizji.

Pękaty dąb

Niby je, a tak naprawdę obserwuje

  Punkt widzenia zależy od perspektywy. Pokonywanie tego samego odcinka szlaku wypada jakoś urozmaicić. Czemu więc nie wejść kilkanaście metrów nad ziemię po gałęziach potężnego buka? Z góry teoretycznie widać więcej. Sprawdza się to w większości przypadków, poza takim, gdzie jedyne co nas otacza to chmary liści, których jest tak wiele, że tworzą zbitą ścianę, przypominającą siatkę maskującą. Maskuje wszelkie widoki i w efekcie widać tyle co z dołu. Tyle, że na dole nie trzeba wisieć na gałęzi, która może okazać się spróchniała. 

Foto: Raku

  W końcu nie padało. Ilekroć wędrowaliśmy tumlińskimi lasami witały nas, a częściej żegnały - krople deszczu. Tego dnia mogliśmy zachwycać się Słońcem do woli. Oświetlało ono bloki czerwonych piaskowców w znajdującym się w sąsiedztwie szlaku kamieniołomie. 
  Szlak biegł górą, a tuż obok urywały się pionowe ściany wyrobiska. Na dole nie było nikogo. Pusta budka wartownicza. Zero pojazdów, goniącej nas ochrony. Było jakoś tak wyjątkowo spokojnie. Nieprzypałowo.

Piaskowiec tumliński znalazł szerokie zastosowanie w budownictwie (jak i w przemyśle chemicznym, gdyż jest to materiał kwasoodporny). Pozyskiwany jest niemal nieprzerwanie od okresu średniowiecza.

Rozległa panorama północno-zachodnich krańców Gór Świętokrzyskich

  Przyglądając się dłużej, można było odnieść wrażenie, że kamieniołom działa. Jedynie nam nie udało się wpasować w godziny jego pracy. I dobrze. Bo dzięki temu mogliśmy zobaczyć dużo więcej.

Byle nie przechodzić pod, bo podobno przynosi to pecha

Colorado w Tumlinie

   Rezerwat przyrody Kręgi Kamienne powstał w tym miejscu w 1994. Chroni on pozostałości dawnego kultu pogańskiego. Szczyt otaczają bowiem trzy kamienne kręgi, które powstawały od VIII do IX w. Podobne kręgi znajdują się np. na Łysej Górze, gdzie mieścił się główny ośrodek kultu pogan. Będąc tutaj, zdaje się, że magia tego miejsca roztacza się nadal. Wykorzystali to twórcy filmu Wiedźmin, którzy postanowili nakręcić tu parę scen.

Wybudowana w 1850 kapliczka pw. Przemienienia Pańskiego

  W 1952 roku na stoku Grodowej Góry do użytku oddano pierwszą w województwie skocznię narciarską. Wszak niskopienne Góry Świętokrzyskie nie mogły być gorsze od takich Beskidów, czy Tatr. Cztery lata później na sąsiedniej Górze Łajscowej została uruchomiona druga - dużo większa. Przez krótko cieszyła się mianem największej poza Sudetami i Karpatami! 
  Obiekt na Grodowej do ćwiczeń wykorzystywali członkowie lokalnego klubu sportowego. Sekcja skoków rozpadła się w 1970 roku, a wraz z nią stan techniczny skoczni, która pokryła się rdzą. Z czasem zdemontowano deski i inne drewniane elementy, zostawiając sam metalowy szkielet. Przez lata swojej działalności oddano tu setki skoków. Najdłuższy z nich wynosił 32 metry. Może kiedyś rekord ten zostanie pobity... Wcześniej jednak skocznia musiałaby powrócić do stanu sprzed 50 lat. Na co się nie zanosi.

Szkieletor

Pająki na swojej nowej, pajęczynie metalowej

Foto: Statyw

  Na horyzoncie znów pojawiły się Kielce. Od razu zrobiło się jakoś raźniej, wiedząc, że jesteśmy blisko od domu. I gdyby uciekł nam powrotny transport, zawsze możemy uderzyć we włóczęgę. Same plusy. Trudno uwierzyć, że zaledwie dwa kilometry stąd, gdzie rozciągają się trudnodostępne lasy niegdysiejszej Puszczy Świętokrzyskiej, z dala od wszystkich, swoją siedzibę miała sekta.

Potem się schował do swojego domku, który targał na plecach
Foto: Raku

Znajome widoki

- "To było w Jaworznie. W lesie, ze dwa kilometry na piechotę. Teraz tam nikogo nie ma. Ale byli. Jacyś ludzie. Nic szczególnego chyba nie robili. W każdym razie tak to wyglądało z boku. Hodowali kozy, mieli konika. Obejście było bardzo zadbane. Pamiętam, mieli też ładną studnię. (...) Byli bardzo mili, grzeczni, ale... trzymali się na dystans."*

   Część mieszkańców o niej wiedziała. Ta inna część zapewne też, ale próbowała udawać, że jest inaczej. Tak było bezpieczniej. A sekta działała. Będąc jedną z najniebezpieczniejszych w kraju.

  O sekcie zrobiło się głośno we wrześniu 1991 roku, kiedy to w ramach kontroli miejsce to odwiedził Sanepid. Wezwali go zaniepokojeni rodzice dzieci, które pojechały na obóz harcerski i od kilku dni nie dawały oznak życia. Wiedziano tylko, że przebywają gdzieś w lesie koło Zagnańska. A więc prawie nic, bo "zagnańskie lasy" ciągną się na obszarze równym niemal powierzchni Monako pomnożonej 10-krotnie. Służby nie posiadały zatem żadnych konkretów, a co z tym się wiąże, musiały szukać pomocy wśród miejscowych. I tak trafiono do Jaworzna.

  Na miejscu okazało się, że dzieci mieszkają w niezwykle prymitywnych warunkach. Bez dostępu do wody. W obozie nie było nic do jedzenia. Co ciekawe organizatorzy tej kolonii specjalnej, tłumaczyli się, że harcerze uczestniczą w tzw. oczyszczającej głodówce. A wszystko miało odbywać się zgodnie z naturą. Taaak jasne. 
  Do umysłu dzieci było wkraść się łatwiej, ale z dorosłymi działano podobnie. Sekta tym sposobem zgarniała coraz więcej nieświadomych ludzi w swoje kręgi i rozrosła się na całą Polskę. To co działo się dalej, zasługuje już na osobną historię... 


   Wiedząc o tym wszystkim, ruiny stały się czymś więcej niż stertą walącego się gruzu i belek. Zajrzeliśmy do pierwszego z budynków. Był on też zarazem jedynym, który nie poddał się wandalom i upływającemu czasu i nadal stał. W środku nie było nic, prócz paru porozbijanych butelek i siana. Przez szpary w belkach wpadało nieco światła, które oświetlało nam, to co znajdowało się pod naszymi nogami.
  Z drugiego budynku ostały jedynie fundamenty i niedokończone schody. Ostatni zamienił się w kupę bezwładnie porozrzucanych desek. Jeszcze zima, może dwie i może już z nich nic nie zostać. Wszystko porosną krzaki i niedługo Ci, których zawieje w ten zakątek, nie będą mieli nawet pojęcia, że stąpają tam, gdzie niegdyś kryła się sekta. 


  Moje myśli okazały się prorocze i jakby kogoś interesowało pociąg nam uciekł. Na naszych oczach. Zabrakło jakichś góra trzech minut. Ale zbytnio się tym nie przejmowaliśmy. W końcu po raz kolejny udało nam się dotrzeć tam, gdzie okazję ma dotrzeć niewielu i dowiedzieć się jak wiele z pozoru nie pasujących do siebie elementów łączy się z tumlińskimi lasami.

W przekopie. Tego nie słychać (nie widać swoją drogą też), ale w tym momencie nasz pociąg podjechał na peron. I odjechał. Bez nas :(

Przejaw sztuki współczesnej - modny strach

*Fragment wywiadu z jednym z mieszkańców. Cała rozmowa do przeczytania tutaj

2 komentarze:

  1. No proszę - u Was zawsze jakaś ciekawostka na temat znanych miejsc wyskoczy. O dworze w Chełmcach nie wiedziałam. A i tajemnicza sekta zupełnie mi nieznana.
    No, ale żeby wleźć na skocznię narciarską! Tu już przebiliście wszystko. Cud, że ta przerdzewiała konstrukcja wytrzymała, bo mogliście pobić rekord w lotach. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Konstrukcja jest solidniejsza, niż mogłyby wskazywać na to zdjęcia. Ale istotnie wspinaczka w czteroosobowym komplecie była lekko mówiąc ryzykowna. Przy gwałtowniejszych ruchach trochę chybotało :)

      Usuń