Obserwatorzy

Popularne posty

piątek, 17 maja 2019

Wycieczka nr 38: DOLINKI PODKRAKOWSKIE CZ.1


11.05.2019

Skład: Locht, Raku i Ja

Trasa: Rudawa - Radwanowice - Dubie - Rez.Dolina Racławki -Wąwóz Żarski - Żary - Dubie -Rudawa, ok. 23 km

Co to jest: wisi, jęczy i mierzy ponad 2 metry? Locht na ogrodzeniu czynnego kamieniołomu  :D   :)    :/

Właśnie forsowaliśmy krzaki, by móc wejść na obszar kopalni pod bacznym okiem krążącego patrolu. Dopóki my widzieliśmy ich, a oni nas nie - dotąd podchody miały sens. Nad urwiskiem spędziliśmy raptem 5 minut na gapienie się w dziurę w ziemi i wykonanie kilku fotek. Pech chciał, że to wystarczyło, żebyśmy złapali kontakt wzrokowy z ochroną. 
Pora na błyskawiczną zmianę ról ze zbłąkanych turystów w uciekinierów. Budzi się odruch ucieczki. Biegniemy. Zatrzymuje nas dopiero metalowa siatka. Jej pokonanie da nam jedyną gwarancję bezpieczeństwa. Wchodzimy na ogrodzenie kolejno, najprędzej jak potrafimy. W całym tym pośpiechu starczy chwila nierozwagi, by gałąź na której sekundę temu stała stopa Lochta pękła, a on sam wylądował okrakiem na grzbiecie metalowej siatki. Po lesie przeszedł przeraźliwy jęk.



Dobiegamy do Lochta. Żyjesz? - pytamy. Żył. Cały jesteś? O dziwo był. Czy one... no wiesz, czy są na swoim miejscu? Tak. Błyskawiczne oględziny wykazały brak przeciwskazań czemu by nie iść dalej.

Kilka jęków i niezliczoną ilość przekleństw później znaleźliśmy się w Dubiu. Locht ledwo co otrząsnął się z roli bycia szaszłykiem, a już świerzbiło go, by wybadać co też się kryje w ruderze, którą teraz wypatrzył. Niewiele mówiąc oddalił się w jej stronę podniecony zostawiając nas przy skałkach. Locht szedł pewnym krokiem, po czym skręcił za winkiel rozpadającej się chałupiny i zniknął nam z oczu.

Nie minęło więcej jak pięć minut, kiedy widzieliśmy go znowu. Tym razem biegł. Dawna pewność siebie uleciała. Momentalnie zmarniał w oczach. Wymuszonym uśmiechem próbował maskować strach jaki w nim siedział. Wkrótce opowiedział nam o tym, co go spotkało.


Już od progu czułem się dziwnie nieswojo - ciągnął.  Jakbym nie był sam. Zaraz ci przejdzie, się pocieszałem. Wszedłem głębiej i gdzieś w sieni, nad sobą usłyszałem skrzypiące deski, a potem odgłos kroków. Wzrastały. Coś co je wydawało szło do mnie. Odwróciłem się do otwartych drzwi i wybiegłem jak stałem. Dobrze być z wami. 

Odkąd Wąwóz Żarski wpuścił nas do siebie, odtąd nie mogliśmy odpędzić się od dwóch rzeczy: komarów i skałek. Te drugie tworzyły coś w rodzaju amfiteatru podziurawionego przez wloty jaskiń. Na odcinku zaledwie 800 metrów w wapiennej skale utworzyła się ich aż dziewiątka. Lecz my szukaliśmy tylko tej jednej. 





Na nic zdały się cudeńka nowoczesnej techniki. GPS gubił sygnał, o zasięgu to co najwyżej mogliśmy pomarzyć. Zdani na siebie zabraliśmy się za przetrząsanie bujnej zieleni i dywanu opadłych liści. Poruszaliśmy się zboczem, wzdłuż linii skał. Szukaliśmy zagłębień wyróżniających się na tle okolicy, skałek o kształtach pasujących do opisu. Po blisko godzinie zaczęliśmy tracić nadzieję, że tą metodą do czegokolwiek dojdziemy. Rezygnacja doprowadzała do utraty zmysłów. Jaskinie widzieliśmy wszędzie tam, gdzie ich nie było. Aż moją uwagę zwróciło nienaturalnie wygięte drzewo. Jak się okazało tak przypadkiem natrafiłem na wejście do Jaskini Bez Nazwy.

Raku w otworze

Niski strop już od wejścia położył nas na brzuchy. Czołgałem się na przodzie. Śmierdziało padliną. Najwęższe fragmenty zmuszały do obrócenia się na bok i w takiej też pozycji przyszło nam mierzyć się z kolejnymi metrami. Naprawdę było tu nieswojo, tak klaustrofobicznie. Chciałoby się, żeby ściany ulepiono z plasteliny, którą można dowolnie uformować. A tak między twoim ciałem a skałą pozostawało miejscami kilka centymetrów wolnej przestrzeni. Aż natrafiłem na budzący nasze największe obawy zacisk. Przygwożdżony strachem bałem zapuszczać się dalej. Głos rozsądku nakazywał zawrócić. Poczułem, że ten jeden raz musiałem go posłuchać. Zapadła decyzja odwrotu. Przystąpiłem do wycofywania się, a wraz ze mną Locht z Rakowem, bowiem nie było nawet miejsca, abyśmy mogli się wyminąć. Po wydostaniu się na powierzchnię łapczywie łapałem powietrze. Cieszyłem się przestrzenią. Chłopaki ruszyli do jaskini spróbować swoich sił z zaciskiem. Powodzenie ekspedycji leżało w ich rękach. 

Foto: Raku

Z niepokojem nasłuchiwałem wieści z podziemi. Próbowałem podtrzymać z nimi kontakt słuchowy, ale im głębiej chłopaki się zapuszczali, tym głosy traciły na mocy i trafiały do mnie w postaci zniekształconego echa, bądź wcale. Musiało minąć dopiero pół godziny, by odgłosy powróciły. Był to dobry znak - wracają. Już nie mogłem się doczekać odpowiedzi na pytanie: czy się udało? I wreszcie dowiedzieć się jak tam jest po drugiej stronie zacisku. Kiedy widzę wypełzającego Bartka zasypuję go natychmiast lawiną pytań. Po usłyszeniu opowieści wiem już jedno. Czas zmierzyć się z zaciskiem raz jeszcze

Locht czekał na mnie przy zacisku, a potem sam się w niego wślizgnął i przepadł w mroku. Starałem się powtórzyć jego ruchy. Wchodząc w zacisk czułem się jak szczur w rurze hydraulicznej. Najdrobniejszą próbę ruchu blokowała skała. Główkowałem jak się tu złamać, by zmieścić. Otóż zacisk zakręcał pod kątem 180°. Pierwsze wpuściłem nogi, żeby zbadały grunt. Ciasnota zaciskała mi się wokół pasa. Oddychałem nerwowo. Groteskowo wygięte kolana zdołały przejść. Biodra jednak się zaklinowały. I oto jestem uwięziony jak korek w szampanie. Dopływają najczarniejsze myśli, że utknąłem w tym pieprzonym zacisku i zostanę tu do usranej śmierci.


Podobna sytuacja spotkała grotołaza amatora ze stanów Johna Edwarda Jonesa. 24 listopada 2009 roku John, świeżo upieczony ojciec, wybrał się wraz z bratem - Joshem na wyprawę do jaskini Nutty Putty, która chodziła za nimi od dawna. 

Godzinę od wejścia do jaskini John dotarł do niezwykle ciasnego przejścia, do którego wczołgał się głową naprzód. Kilka metrów później miał pewność, że pomylił drogi, lecz nie było odwrotu. Było zbyt mało miejsca. Mógł jedynie przeć do przodu w nadziei, że zrobi się szerzej. Los zadrwił z Johna po raz kolejny. Korytarz okazał się ślepym zaułkiem, w którym po nabraniu powietrza w płuca, John utknął na dobre. Tak znalazł go Josh, który próbował wydostać brata. Niestety tylko mu zaszkodził. John osunął się niżej z rękami uwięzionymi pod ciałem. 


Josh ruszył na powierzchnię, aby wezwać pomoc. Ratownicy zjawili się po godzinie. Przez następną dobę łącznie ponad setka ludzi głowiła się nad sposobem wyciągnięcia Johna. Aż wymyślili system złożony z krążków i lin holowniczych, który już raz pięć lat wcześniej wydostał dwójkę harcerzy uwięzionych dokładnie w tej samej jaskini. I kiedy wszystko było już gotowe i ratownicy zabrali się do pracy, krążki puściły pod ciężarem Johna, cała konstrukcja rozpadła się, a on sam zaklinował się jeszcze głębiej.

Czas dramatycznie uciekał. Z Johnem było coraz gorzej. Zwisanie głową w dół tylko pogarszało sytuację. Powodowało ogromne obciążenie dla serca, które musiało pompować krew do mózgu i dostarczać je w dolne partie ciała. Mimo to ratownicy podtrzymywali na duchu na wpół żywego Johna. Rozmawiali, modlili się, a nawet śpiewali. W końcu, po 27 godzinach nieludzkiej walki o przetrwanie serce Johna przestało bić. Jaskinia stała się jego grobem i jego ciało spoczywa w niej do dziś. Ciasne przejście wysadzono materiałem wybuchowym, a wejście zabetonowano, by nikogo nie spotkał podobny los.


Wciągam powietrze z płuc, klatka piersiowa opada. Próbuję raz jeszcze. Złożony w tak nienaturalną pozycję, że ma się ochotę wysłać smsa o treści pomagam; zapieram się. Zacisk wreszcie mnie wypluwa. Jestem po drugiej stronie. Jestem szczęśliwy. To znaczy do czasu kiedy oboje z Lochtem nie orientujemy się, że to w czym jesteśmy cali ubabrani i w czym czołgaliśmy się od dobrej godziny jest borsuczym gównem. 

Biedny Locht, ten to ma dzisiaj pecha.

Foto: Raku

Locht z trójzębem Neptuna

2 komentarze:

  1. Witwjcie znów. Po opisach widzę że znacie się na tym. Zdjęcia wnętrza jaskini fantastyczne. Niesamowite. Coś mi się zdaje, że kiedyś tam byłam lecz po jaskiniach nie chodziłam bo nie potrafię.

    Pozdrawiam Ekipę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witamy ponownie! Swoją przygodę z podziemnym światem jaskiń rozpoczęliśmy zaledwie rok temu i z każdą kolejną wyprawą staramy się uczyć kolejnych, nowych rzeczy. Jeśli chodzi o samą jaskinię zrobiła na nas duże wrażenie. Pokonywanie niskich korytarzy i zacisku, zrekompensowało niezwykłe piękno tak stosunkowo niedużego obiektu.

      Usuń