Obserwatorzy

Popularne posty

niedziela, 4 września 2022

Wycieczka 108: OKO W OKO Z GEOLOGIĄ

28.08.2021

Skład: Marysia, Kamila, Wojtek, Bugli, Brajan, Raku i Ja

Trasa: Skarżysko Zachodnie PKP- Skałka Rejowska - Kłm. Gębury - Kłm. Kopulak - Suchedniów Północny PKP, ok. 12 km 

  Pisk hamulców. Pociąg wjeżdża na peron, gdzie zgromadziły się tłumy, jakich dawno w Kielcach nie widziałem. Biegną, prześcigają się nawzajem, szarpią z walizkami. Byle zdążyć, byle zająć dla siebie miejsce. Chaos. Tylko my idziemy jak gdyby nigdy nic - spacerkiem, bez pośpiechu. Nagle uświadamiamy sobie, że z pociągu nikt prawie nie wysiadł. A wiec stąd to całe zamieszanie. 
Prędko wlewamy się do środka wraz z tłumem. Stłoczeni. Po wolnych miejscach pozostaje tylko wspomnienie. 
  Ostatecznie lądujemy w przedziale dla rowerów. Nie jesteśmy jednak sami. Współpasażerowie zamiast letnich podkoszulków, mają pióra i gdaczą. Przedział dzielimy z... kurami. Subtelna różnica między nimi, a nami polega na tym, że kury siedzą ściśnięte w klatkach (całych dwóch). My zaś na podłodze. Białe pierze nieustannie fruwa nad naszymi głowami. Wnętrze wagonu przypomina pobojowisko po stoczonej bitwie na poduszki. Klimatyzacji brak. Natomiast do woli możemy cieszyć się pierwszorzędną sauną. Za sprawą kur przynajmniej nie śmierdzimy tak bardzo (co nie oznacza wcale). 
 
  I tak oto mija nam najbliższe 45 minut. W duchocie, dyskomforcie, ale i nadziei, że zaraz wysiądziemy. Po tym czasie drzwi wagonowej puszki wreszcie się otwierają. Nie tyle wychodzimy z niej, co wyskakuje z nadzieją, że nasze drogi prędko się nie spotkają. Zapominamy tylko o jednym: czymś przecież trzeba będzie wrócić. Teraz jednak, wtapiając wzrok w znajomy wiadukt, wszystko inne traci na znaczeniu. Chciałoby się krzyknąć Dzień Dobry Skarżysko! Dawno nas u Ciebie nie było! Lecz echo zmęczenia podróżą ciska na język tylko potok niecenzuralnych słów.

Największa ze skałek, tzw. Duży Stół wznoszący się na wysokość 7 metrów. Pas wychodni ciągnie się tu na długości około 250 metrów. Stanowi też doskonałą pamiątkę geologicznej przeszłości rejonów Skarżyska, która obrazuje takie zjawiska jak wietrzenie, erozja wodna, czy też eoliczna.
Foto: Raku

   Jeśli tylko dobrze poszukacie, to w Skarżysku znajdziecie wszystko. Od zakładów produkujących amunicję, przez zalew, a nad nim pokaźnych rozmiarów samoloty, helikoptery, śmigłowce, które już nigdy nie wzbiją się do lotu, po jedyne w Polsce, a może i w Europie - Oczy Ziemi. Skarżysko pozazdrościło samej Warszawie i posiada nawet własną Pragę. Tam, co prawda gangów nie uświadczycie, ale już na taką Skałkę Rejowską wejść możecie. Na jej widok niejeden warszawiak oblizałby się z podziwem.  
  Do skałki prowadzi plątanina dróżek. To bardziej, to mniej wydeptanych. Większość z nich początek bierze z ulicy Skalnej, bądź Pragi właśnie. Dotrzeć tu łatwo, o ile ma się pod ręką mapę lub nawigację. Nas jednak prowadziła ścieżka ze wspomnień. 
  Sędziwe dęby dbały, abyśmy mieli na czym zawiesić oko. Runo z kolei hojnie obdarowało nas grzybami, które wnet wpadały do łubianki po truskawkach. Wędrówka w takich warunkach stała się czystą przyjemnością dla każdego ze zmysłów. 

  Po kwadransie byliśmy u celu. Sama Skałka nie zawiodła. Wyglądała dokładnie tak, jak ją zapamiętaliśmy. Te same schody wykute w piaskowcu, te same okno skalne, nawisy, wnęki, te same napisy wyryte w skale.... No może nieco bardziej zarosła. Za to wydaje się, że ubyło wstrętnych śmieci.
  Posiłek regeneracyjny, uzupełnienie straconych kalorii i w drogę. Kierunek: oddalone o blisko 3 kilometry, intrygujące Oczy Ziemi.

Widzę Cię
Foto: Raku

  Pewnie znajdą się tacy ciekawscy, co będą zachodzić w głowę i szukać zawzięcie o co chodzi z tymi całymi Oczami Ziemi. Otóż... 
  Jeszcze przed wojną w kamieniołomie wydobywano piaskowiec. Służył do budowy tutejszych dróg, nasypów kolejowych, czy też budynków (choćby Zakładów Metalowych w Skarżysku). W czasie ostatniej wojny kamieniołom posłużył również za tymczasową strzelnicę. Niemcy testowali tu swe nowinki militarne. Podobno kiedy w ich ręce wpadło jedno ze zdobycznych działek, natychmiast postanowili urządzić konkurs celności i postrzelać działkiem do skałek. Rezultatem tych działań są widoczne do dziś "oczy".  Ale to tylko teoria jakich wiele. Inna mówi o tym, że charakterystyczny kształt otworów to nic innego jak pozostałość po niegdysiejszych robotach strzałowych. Proszę ja Was w skale wiercono otwór, w którym następnie umieszczano materiały wybuchowe. Resztę robił dynamit, trotyl, czy co tam mieli pod ręką i mamy osobliwe kształty.
  Z kolei za chwytliwą nazwą "Oczy Ziemi" stoi zaprzyjaźniona grupa miłośników pieszych wędrówek po ziemi świętokrzyskiej - Świętokrzyskie Włóczęgi. Musicie przyznać, że działa ona na turystów niczym magnes. Ci ściągają do kamieniołomu z zaskakujących zakątków kraju. Są tacy, co zerkają pobieżnie na ścianę kamieniołomu, po czym zawiedzeni wracają do samochodów. Szczęśliwie to tylko jednostki. Zdecydowanie częściej widzi się całe rodziny, które zostają na dłużej, by skorzystać z infrastruktury przygotowanej specjalnie dla nich. Ot, choćby rozpalić ognisko i posiedzieć z dala od miejskiego zgiełku.

  Jedno z takich właśnie niedogaszonych ognisk zastaliśmy u bram kamieniołomu. 
  Rozsiedliśmy się dookoła płomieni tworząc okrąg. Rozmowy nie cichły. Usta bez przerwy rozchylały się w potoku słów. Zamykały się tylko w momencie, gdy w ich stronę nadlatywał jakiś owad. Ręce wyciągnięte nad żarzące się pale, zajmowały się opiekaniem smakołyków nabitych na kije. I wreszcie oczy. Roziskrzone nie tylko blaskiem ogniska, patrzyły jak kłęby popielatego dymu unoszą się ku koronom drzew, gdzie przechodziły przez słupy rozszczepionego jak przez pryzmat światła. Oglądało się to cudnie. Nawet najpodlejsza kiełbasa w takich okolicznościach smakowała jak danie z wykwintnej restauracji.


Foto: Kamila

Foto: Kamila

  Nasyciwszy żołądki, przystąpiliśmy do wspinaczki. Niemal od razu u stóp ściany kamieniołomu zgromadziła się mała widownia. Ciekawskie oczy turystów podążały w ślad za postaciami dwójki wspinających się chłopaków. Podobnie jak za ostatniej wizyty, troszku zmaltretowali oni Oczy Ziemi. Wdrapywali się po nich tak wysoko, jak było to tylko możliwe. Bez zabezpieczeń, ufając jedynie sile własnych rąk. Worek z magnezją dodatkowo zapobiegał ślizganiu się spoconych dłoni. Z kolei buty zapewniały nienaganną przyczepność. Oczywiście dało się obyć i bez tego. Wystarczyło być takim Bartkiem, który w bliższych kręgach nie bez powodu nazywany jest człowiekiem-pająkiem. 
  
Na ścianach kamieniołomu wytyczono kilka dróg wspinaczkowych. Każda z nich opatrzona jest cyferką wymalowaną czarna farbą na skale, która wyraża stopień trudności. Na zdjęciu Bugli walczy z V.

Gargulce dwa

   Słońce chyliło się ku zachodowi. Wysokie drzewa i ich rozłożyste korony tworzyły skuteczną powłokę, przez którą ostatnie z promieni przebijały się z trudem. Ospale zapadała szarówka. Gdzie nie postawić buta, tam kałuża na szerokość drogi. A ta rozmiękła, pełne kolein. Co poradzić, taka natura tutejszych lasów. Mokro, gliniaście, ale i pięknie. 
   Docieramy wreszcie do wyróżniającego się w terenie pasa usypanej ziemi. Przypomina nieco hałdę, więc albo nią jest i zaraz ujrzymy czynny kamieniołom, albo to tylko złudzenie. Wdrapujemy się pełni ostrożności. Nieśmiało wyłania się widok czerwonych skał skąpanych w miodowym świetle. Wyglądają znajomo, a zarazem zupełnie obco. Gdzie się podziały wszystkie ludziki w ochronnych kamizelkach, hałaśliwe koparki? Teraz zamiast nich wszystkich jest pordzewiały szlaban podniesiony na baczność, a za szlabanem rodzinka piechurów, których podobnie jak nas nie odstraszyły tabliczki z zakazem wstępu. Zupełnie jakbyśmy trafili do innego miejsca.
  Chcąc dostać się na dno wyrobiska, sforsowaliśmy mur z rozrzuconych bloków skalnych. Część z nich wyższa od nas samych. Inne w sam raz, by się poprzeciskać. Frajda przednia. 



  Da się zauważyć, że ostatnimi czasy popularność Kopulaka rośnie. Zwłaszcza w mediach społecznościowych. Bo ładnie wychodzi na zdjęciach, bo leży blisko, i prócz tego ma taką śmieszną nazwę. Która, uwierzcie mi na słowo, nie wzięła się znikąd. 
  Nim wyrobisko stało się lokalną atrakcją, eksploatowano tu tzw. piaskowiec pstry. Materiał ten był ceniony przede wszystkim w budownictwie. I w tym miejscu należy wspomnieć o pierwszym z właścicieli Kopulaka - Aleksandrze Wędrychowskim. W jego posiadaniu znalazły się również inne, pobliskie kamieniołomy. Aleksander od najmłodszych lat pałał zainteresowaniem do skał. Jak przystało na postać nietuzinkową, postanowił na własną rękę znaleźć inne od dotychczasowego zastosowanie dla wydobywanego surowca. 
  Niebawem odkrył, że ten konkretny rodzaj piaskowca na tle pozostałych wyróżnia się wysoką odpornością na działanie kwasów. Rozanielony sukcesem doświadczeń, wdrożył swoje przypuszczenia w życie. Jako prekursor zajął się wykładaniem czerwonymi piaskowcami wnętrza pieców kopułowych. Te potocznie nazywano kopulakami właśnie. Tak rozpoczęło się wielkie, piaskowcowe bum. Zakłady hutnicze biły się o miejsca w kolejce po surowiec, podczas gdy Aleksander obrastał w sławę i bogactwo. Trwało to, aż do jego śmierci.

  Ledwo obeszliśmy wyrobisko dookoła, pstryknęliśmy pamiątkową fotę, a ekipa zaczęła już ponaglać. I słusznie. Słońce dogasa. Zegarek wskazuje 14 minut do wcześniejszego pociągu. Zgrywus-kilometraż mówi: zaraz, zaraz do stacji to równe 2 kilometry zostały. No to w bieg.

Foto: Raku

Widok iście marsjański

Foto: Statyw

  Słychać tętent podeszw butów dudniących o kamienną drogę. Mkniemy przez las co sił, ile kto tchu posiada w piersi. Mijamy widzianą wcześniej rodzinkę turystów. Na nacierającą wprost na nich hordę nastolatków patrzą z przerażeniem. Krew pulsuje na skroniach. Co rusz zerkam w telefon, by upewnić się, czy jesteśmy na właściwej ścieżce. Potwierdzenie dostajemy po chwili - las zamieniamy na asfalt. Wreszcie widać pierwsze z zabudowań, a tam konie. Byle tylko dziewczyny się nie zorientowały, byle... Za późno. Dziewczynom załącza się syndrom koniary. Zatrzymują się przy zwierzętach, molestują ich grzywy, a nam zostaje tylko temu wszystkiego przyglądać się z pewnej oddali. 
  Nagle do płotu podchodzi gospodarz. Częstuje zerwaną śliweczką, zaprasza na herbatę i wtedy męską częścią grupy przerywamy niedoszłemu amantowi zaloty, mówiąc, że nam się śpieszy. Istotnie tak jest.
  Biegniemy na nowo. Zerkam na zegarek: 5 minut - 820 metrów. To już przesądzone. Nie zdążymy. Lecz nie poddajemy się tak łatwo. Plecaki podskakują, torba z aparatem także. Załączamy szósty bieg i napieramy. Kusi spojrzeć na zegarek, ale nie patrzę. Boję się, że zaraz potknę się, rozbiję sobie łeb i tyle z tego będzie. Zapalają się uliczne latarnie. Słyszymy dźwięk zamykających się rogatek. Widać przejazd! Brakuje może 100, może 80 metrów. Ledwo dysząc w ostatnich sekundach przebiegamy przez tory. Biało-czerwone rogatki opuszczają się tuż za nami. Wybrzmiewa syrena pociągu, po chwili widać jego samego. Pisk hamulców. Prócz zziajanych nas peron jest pusty. Otwierają się drzwi. Wskakujemy dziękując w duchu za 5 minutowe opóźnienie. I wycieczka kończy się jak zaczęła - chaosem. 

5 komentarzy:

  1. Świetna przygoda!
    weźcie dawajcie mapki, lub choćby koordynaty GPS żeby pewne miejsca można było odnaleźć

    OdpowiedzUsuń
  2. Pozwolę sobie zaoponować. To nie leśnicy wymyślili nazwę kamieniołomu. Znaleźli ją gdzie indziej i skorzystali bez pytania. Oto dowód https://swietokrzyskiewloczegi.blogspot.com/2015/01/dla-kazdego-cos-miego-dla-mnie-obolae.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie pozostaje mi nic więcej jak najmocniej przeprosić. Po przeczytaniu tego komentarza błąd w tekście został oczywiście poprawiony. Dziękuję za czujność. Nie dość, że leśnicy sobie nazwę przywłaszczyli, to jeszcze w większości artykułów twierdzą, że sami za nią stoją, co jak widać jest jawną nieprawdą.

      Usuń
    2. Leśniczy, którego pytałam o historię kamieniołomu, przeczytał wpis. Za jakiś czas spotkaliśmy się na terenie kamieniołomu, w którym akurat trwały prace, przedstawiliśmy się. Pan zakrzyknął; "a to wy wymyśliliście Oczy Ziemi". Potwierdziłam, że to tylko taki żartobliwy podpis pod zdjęciem koleżanki. Minął znów jakiś czas i wychodząc z kamieniołomu zobaczyłam jego nazwę - pękłam ze śmiechu. O historii nazwy opowiadałam jedynie znajomym, ale nie przypuszczałam, że leśnicy twierdzą, że są autorami tego głupawego pomysłu, który zrodził się w mojej głowie. Owszem - to oni postanowili tak nazwać kamieniołom. A ja nie latałam do nich z pretensjami, bo skoro mam do czynienia z instytucją, która zachowuje się niepoważnie, to co ja, biedna mrówka, mogę? To jest moja pierwsza oficjalna wypowiedź na temat nazwy "Oczy Ziemi". I pewnie ostatnia.

      Usuń