Obserwatorzy

Popularne posty

poniedziałek, 19 października 2020

PIENINY 2020: DZIEŃ DRUGI

22.07.2020

Trasa: Jaworki - Rez. Wąwóz Homole - Jemeriskowa Skała - Rez. Wysokie Skałki - Wysoka - Watrisko - Rez. Biała Woda - Skałka Bazaltowa - Jaworki, ok. 24 km

Małe Pieniny - wbrew nazwie, przekornie stanowią najwyższą część całego pasma górskiego. Wśród tutejszych krajobrazów królują skalne wąwozy, nieskazitelnie czyste potoki i pastwiska pełne owiec. Miłośnicy kina mogą odnaleźć tu miejsca, w których kręcono wiele słynnych scen do kultowego już Janosika, a fani sportów zimowych wyszaleć się na licznych stokach narciarskich. Mimo tylu wspaniałych atrakcji, Małe Pieniny wciąż pozostają w cieniu najbardziej obleganych przez turystów Pienin Właściwych. Co prawda nie oferują nam spływu Dunajcem, czy platform widokowych wśród chmur. Dają za to coś, czego pozostałe fragmenty Pienin dać nie mogą. A jest to możliwość chodzenia bez szlaku i to legalnie. Oczywiście z wyjątkiem obszarów rezerwatów przyrody. Pozwala nam to zobaczyć wspaniałe miejsca, jednocześnie nie przejmując się tłumami turystów. Chcąc w pełni wykorzystać ten potencjał, postanowiliśmy pokazać to, czego bez nas nikt by nie zobaczył. Oczywiście tak czysto teoretycznie, bo zdajemy sobie w pełni sprawę, że podobnych osób jak my jest całkiem sporo i nie zawsze lubią one chodzić tymi utartymi ścieżkami :)

Nowy, górski klimat nam służył. Nie było więc mowy o problemach z wczesną pobudką. Bez względu na to, o której się budzimy większość z nas posiada swój mały rytuał. Niektórzy nawet traktują go jako codzienny obowiązek. I tak kilka z pozoru drobnych rzeczy, które samodzielnie są bez większego znaczenia, razem tworzy swoisty przepis na doprowadzenie się do stanu, w którym sen nie przejmuje nad Tobą kontroli. Szybkie śniadanie i przeprowadzone w ekspresowym tempie pakowanie, zwieńczyliśmy spacerem na najbliższy przystanek. Podczas oczekiwania na jakiegoś busa, podjechał taksówkarz, który zaoferował, że podwiezie nas do Jaworek. Nie zastanawiając się zbyt długo, wrzuciliśmy toboły i zajęliśmy wygodne siedzenia. Nie wiedzieliśmy wówczas jak ten zbieg okoliczności wpłynie na dalsze losy wyprawy. W trakcie podróży, pochłonięci byliśmy rozmową z kierowcą o planie na kolejny dzień pobytu. Pojawiała się w nim jednak jedna kwestia, której nie byliśmy w stanie przeskoczyć. Był nią transport, a właściwie jego brak. Taksówkarz słysząc w naszej opowieści pewnego rodzaju prośbę o pomoc, skłonił się nam ją zaoferować. Plan był prosty: po południu mieliśmy do niego zadzwonić i umówić taksówkę na odpowiednią godzinę. Niecałe 10 minut później dojechaliśmy na miejsce. U wrót wąwozu powitał nas niewielki wodospad i pierwszy z mostków prowadzących nad przyjemnie szumiącym strumykiem.

Pierwsza z kaskad
Foto: Raku

Wapiennik i ciągnący się nieopodal Grzebień


Pierwsze kroki w rezerwacie

Będąc w tym miejscu już po raz drugi, spodziewałem się tłumów turystów, jakie dobrze pamiętałem sprzed kilku laty, ale... dosyć wczesna godzina zniechęciła większość z nich do wyjścia ze swoich komfortowych, hotelowych legowisk. Pozwoliło nam to w pełni nacieszyć się pięknem rezerwatu, który mieliśmy niemal na wyłączność.


Potok Kamionka


A trzeba przyznać, że miejsce to jest przepięknej urody. Dodatkowo podkreślał ją blask pierwszych promieni, leniwie wyłaniającego się nad okolicą Słońca. Powoli oświetlało ono wapienne skałki, rzucając jednocześnie cień na pozostałą część wąwozu.

Prokwitowska Homola


Foto: Raku

Dawało to wrażenie, jakbyśmy znajdowali się w krainie podzielonej na mroczną, jak i bardziej przyjazną część. Migawka aparatu nie nadążała się zamykać.

Czas fotografów

Potencjał fotograficzny okolicy sprawiał, że co chwila pojawiało się coś, co trzeba było uwiecznić na zdjęciu.



Rezerwat Wąwóz Homole powstał już w 1963, by chronić unikatowy krajobraz ciągnącego się przez blisko 800 metrów, jednego z najpiękniejszych skalnych wąwozów w kraju. Rejon ten szczególnie upodobali sobie poszukiwacze złota, którzy za wszelką cenę chcieli odnaleźć drogocenny kruszec. Z planów, przeszli do czynów, których pozostałości w postaci zapadlisk po dawnych szybach górniczych możemy odnaleźć w rejonie Prokwitowskiej Homoli.

Skalisty brzeg potoku



Przejście całą długością wąwozu było czystą przyjemnością, połączoną m.in z odnajdywaniem skrytych lekko na uboczu przepięknych kaskad i wodospadów.


Foto: Raku

Najpiękniejszy z wodospadów w całej swojej okazałości


Po pokonaniu kilku metalowych i drewnianych konstrukcji, wydostaliśmy się na Polanę Dubantowską, która o tej porze biła w oczy swą porażającą bielą.

Czas na przygodę

A to wszystko za sprawą pajęczych sieci, którymi usiane było niemal każde źdźbło trawy jak i kropel rosy, skutecznie odbijających światło. 

Dubantowska Polana

W niewielkiej odległości od polanki znajduje się interesująca skałka, a właściwie dwie. Pierwsza z nich nosi nazwę Czajakowej Skały. Budują ją radiolaryty (przybierające głównie czerwoną barwę), a także znane każdemu wapienie. Prócz efektu wizualnego posiada również ogromną wartość przyrodniczą za sprawą pojawiającego się dosyć często w jej okolicach niepylaku apollo. 

Czajakowa Skała
Foto: Raku

Foto: Locht

Druga z formacji skalnych to tzw. kamienne księgi, z którymi związana jest legenda. Według niej w skałach tych zapisano wszystkie losy ludzi na Ziemi, jednak nikt nie potrafił ich odczytać. Dotychczas udało się to zaledwie jednej osobie - staremu popowi z Wielkiego Lipnika. Bóg nie chcąc dopuścić do tego, by ludzie poznali swoją przyszłość, pozbawił go mowy. W efekcie po dziś dzień księgi czekają na kolejnego śmiałka, który pozna sekret zapisany w skale.

Kamienne Księgi


Szlakiem podążaliśmy jeszcze do 10-metrowej Jemeriskowej Skały, skąd kamienistą dróżką udaliśmy się w kierunku górnej stacji kolejki.





Po prawej stronie na zdjęciu widoczna jest drewniana bacówka, w której jest możliwość zakupu robionych na miejscu oscypków
Foto: Raku

Miał znajdować się tutaj wybitny punkt widokowy. 


Choć nie uświadczyliśmy piorunujących widoków, łut szczęścia sprawił, że udało nam się wypatrzeć ścieżkę prowadzącą w wyglądającą niezwykle interesująco okolice.


Po przejściu przez świeżo wykoszone pastwiska, wkroczyliśmy do świerkowego lasu, gdzie dalej prowadziła nas całkiem wyraźna ścieżka.


Foto: Raku

Dotarliśmy nią do miejsca jak ze snu. Zresztą zobaczcie sami.


Foto: Raku

Wąwóz Homole już z dołu zrobił na nas ogromne wrażenie, ale to dopiero z góry, widząc ludzi wyglądających jak małe, kolorowe punkciki, śpieszące się do kolejnej atrakcji, czy korony drzew znajdujące się kilkadziesiąt metrów pod nami; dostrzegliśmy jego prawdziwą potęgę.


Wysokoo...

Jedna z półek skalnych, zlokalizowany tuż przy przepaści, nadała się idealnie na zrobienie kilku ciekawych ujęć, oczywiście z dużą dozą ostrożności.


 Aż żal było się pożegnać z tym nieplanowanym wcześniej miejscem, jednak nie ono stanowiło główny cel drugiego dnia wędrówki. Po ponownym znalezieniu się na szlaku, rozpoczęliśmy mozolną wspinaczkę na Wysoką.


Połonina Kiczera


Wybitność tego szczytu przez cały czas rzucała się w oczy, tym samym osłabiając nas nie tylko fizycznie, ale też psychicznie. Za plecami powoli znikał zaś obrazek wydawałoby się odwiedzonego przed chwilą rezerwatu. Potężny buk rosnący tuż przy szlaku posłużył nam jako ogromny parasol rzucający mnóstwo cienia.


Po szybkim łyku wody, czas było ruszać dalej, gdzie zaczęło robić się coraz mniej przyjemnie, za to stromizna narastał z każdym kolejnym krokiem. Umiejętne wykorzystanie kijków trekkingowych pozwoliło Bartkowi na sprawne pokonanie tego najtrudniejszego odcinka.

Ostatnia prosta

Pozostała część ekipy nie posiadając tak przydatnego ekwipunku, musiała się zadowolić optymalnym wykorzystaniem swoich wszystkich kończyn. Niejako z pomocą ruszyły metalowe poręcze umiejscowione w najstromszych miejscach. Łapiąc się za nie, dało się wciągnąć o kilka metrów wyżej. Nasze twarze powoli zaczęły nabierać coraz ciemniejszych odcieni różu, a oddech niektórych zamieniał się w dźwięk nie chcącego odpalić Malucha. Po znalezieniu się na punkcie widokowym odczuliśmy w następującej kolejności: ulgę, radość i pot spływający po czołach. Choć zmęczenie u każdego z nas osiągnęło inny stan, nie było mowy o tym, by na nikim Wysoka nie zrobiła, równie wysokiego wrażenia.

Foto: Raku

Panorama wznosząca się ze szczytu była wspaniała, jednak częściowe zachmurzenie, sprawiło, że Tatry musieliśmy zlokalizować niemal jedynie podświadomie. 

Foto: Raku

Widok w kierunku Trzech Koron



Foto: Raku

Chaber drakiewnik


Wśród wspinających się na szczyt turystów wypatrzyliśmy Panią, która zrobiła nam poniższe zdjęcie.

Foto: Wesoła turystka

Na dalszą drogę obraliśmy szlak niebieski. Zalegająca na nim duża warstwa błota, rozjeżdżała nam się co chwila sprzed nóg. Usilnie próbowaliśmy dostać się na drugi brzeg ścieżki, chwytając się wszelkiego rodzaju zielska, które zazwyczaj wychodziło razem z korzeniami. 


Na całym tym fragmencie nie spotkaliśmy żywej duszy, jakby każdy wyczuł co go tutaj będzie czekać. Skoro już ponarzekałem, to czas na piękne aspekty tego wariantu przejścia, czyli widoki, których po drodze nie brakowało.

W oddali po prawej Dziobakowe Skały

Charakterystyczny stożkowaty kształt Wysokiej


Turyści niespodziewanie pojawili się jakieś 400 metrów dalej, wychodząc losową ścieżką z lasu, która pełniła zapewne funkcję skrótów. I kiedy myślałem, że gdybyśmy poszli tą trasą co oni, uniknęlibyśmy niepotrzebnego zabrudzenia, ujrzałem przed sobą to.


Wewnętrzny odgłos zażenowania chciał wówczas wydobyć się na zewnątrz, jednak uniemożliwiła mu to wyostrzona ostrożność chcąca uniknąć zassania obuwia przez glebowy twór. Gdy wreszcie udało nam się wydostać z objęć błota, wkroczyliśmy na całkiem przyjemną ścieżkę (wówczas każda taką się stawała).

Odcinek przygraniczny

Przed nami powoli wyłaniał się kolejny punkt trasy. Była nim wznosząca się na wysokość 917 m.n.p.m góra Watrisko widoczna na zdjęciu po prawej stronie w postaci skalnej ściany.


Jej bliskie położenie od szlaku, nie było adekwatne do ilości dróżek prowadzących w jej kierunku. Przedzierając się przez gąszcz, odnaleźliśmy ledwie widoczny w terenie ślad dawnej ścieżki. Ze ściany krzaków wyszliśmy wprost na efektowną kilkudziesięciometrową skalną przepaść.


Tutejsza roślinność jednak skrzętnie ukryła wysokość na jakiej się znajdowaliśmy.


Dalej, wapienne skałki praktycznie były jej pozbawione. Pozwoliło nam to uświadomić sobie w jak pięknym, a zarazem niebezpiecznym miejscu się znajdujemy.



Podziwiając cudowną panoramę i przelatującego nad naszymi głowami sokoła, zabraliśmy się do długo wyczekiwanego odpoczynku.


Foto: Locht

Przyjemny powiew wiatru smagał nasze rozgrzane od słońca policzki i leniwie rozganiał pierzaste chmury. Na pierwszym planie coraz wyraźniej malował się błękitny horyzont usiany malowniczym szczytami.

Panorama wznosząca się znad przepaści

Czując się jak odkrywcy, powoli opuszczaliśmy wschodni stok Watriska, by kilkanaście minut później, ponownie znaleźć się na szlaku. Wędrówka nim nie trwała długo i po kilometrze skręciliśmy w lewo. Jako azymut wyznaczający dalszą drogę obraliśmy wysoką, wapienną ścianę skalną.


I tak niebawem znaleźliśmy się na pastwiskach pełnych beczących owieczek.

Foto: Raku

Widoczna ze ścieżki Smolegowa Skała

Brysztańskie Skały - najdalszy fragment rezerwatu

By ominąć teren leżącego w pobliżu fragmentu rezerwatu, z trawiastego zbocza, weszliśmy do lasu, w którym ostatnie słowo tego dnia musiało powiedzieć błoto.


W połączeniu ze stromizną, a później strumieniem płynącym dnem ścieżki, zostaliśmy zaatakowani nim ze zdwojoną siłą.


Potem zrobiło się już zdecydowanie bardziej komfortowo, gdyż powoli zaczęliśmy zbliżać się do wejścia do rezerwatu Biała Woda.


Równocześnie z momentem ponownego znalezienia się na szlaku, pojawiły się niespotykane nigdzie wcześniej oddziały meleksowych turystów, które z uporem największego maniaka starały się wejść w każde możliwe ujęcie. Podczas gdy reszta ekipy relaksowała się nad potokiem, nie tracąc czasu poszedłem w kierunku Przełęczy Rozdziela, by zrobić kilka zdjęć rozciągającej się panoramy rezerwatu.


Nie byłbym sobą gdybym nie wspomniał, że rezerwat prócz wybitnych walorów krajobrazowych i geologicznych posiada unikatową florę. Niektóre gatunki mają tu swoje jedyne stanowisko w Polsce, a jeszcze inne poza Białą Wodą możemy odnaleźć jedynie na trudno dostępnych tatrzańskich turniach.

Kociubylska Skała

Co chwila zadzierając głowy do góry, nie mogliśmy nacieszyć się pięknem tutejszych skałek, które przybierały najróżniejsze kształty i nazwy.

Czubata Skała



Fragment murawy kserotermicznej

Sfinks

Górska grań Smogelowej

Mniej więcej w połowie drogi do Jaworek, rozdzieliliśmy się, a ku ścisłości ja poszedłem z aparatem pod wodospad, by uchwycić go na zdjęciu. To z pozoru proste jakby mogło się wydawać zadanie, zostało mi skutecznie uniemożliwione przez pewną Panią, która była w stanie pozować kilka minut dla efektu idealnego zdjęcia na tle tworu natury. Czy takie wyszło? Nie mnie oceniać. Kiedy moja cierpliwość została nagrodzona odsłonięciem wodospadu przez wątpliwej urody nimfę wodną, mogłem wreszcie pstryknąć kilka ujęć, by zdążyć przed wejściem w kadr córki wspomnianej wcześniej "modelki".

Najwyższy wodospad w Małych Pieninach



Wąwóz Międzyskały


Na sam koniec zgodnie z planem ruszyłem na poszukiwanie bazaltowej skałki. Po pokonaniu dosyć mocno zarośniętego odcinka szlaku czerwonego, dotarłem na miejsce i  kilkanaście minut potem dołączyłem do pozostałych.

Bazaltowa Skała

W samych Jaworkach znaleźliśmy się idealnie w momencie, gdy bus jadący do Szczawnicy, wjeżdżał właśnie na przystanek. Zaoszczędziło nam to całkiem sporo czasu, który wykorzystaliśmy na obiad w restauracji. Po nim udaliśmy się na kwaterę, by dokonać rezerwacji taksówki na kolejny dzień. Kiedy dodzwoniliśmy się do naszego porannego kierowcy, okazało się, że ten nie będzie w stanie nas zawieźć. Dostaliśmy jednak od niego numery do zaprzyjaźnionych taksówkarzy. I tak zaczęła się zabawa w sekretarkę. Pierwszy z panów dowiedziawszy się, o której potrzebujemy transport rozłączył się, drugi z kontaktów nie odebrał. Ostatnia nadzieja została w trzecim. Tym razem zadzwonił jednak Locht i... udało się. Wiadomość ta sprawiła, że mogliśmy spać spokojnie, nie obawiając się, że będziemy musieli iść dodatkowe 10 km w świetle naszych czołówek...  

4 komentarze:

  1. I znów sobie powspominałam wędrując z Wami... W moim przypadku trasy wyglądały inaczej, ale wrażenia podobne. Dosyć dawno temu moje pierwsze spotkanie z Pieninami zaczęłam właśnie od Małych Pienin. Może dlatego bardziej je lubię niż te popularne wysokie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja pierwszy raz zachwyciłem się pienińskimi panoramami ze spływu Dunajcem. Potem klasyk, czyli Sokolica i Trzy Korony, ale to dopiero w Małych Pieninach poczułem się jak w domu. Mają w sobie jednak to "coś".

      Usuń
  2. Brawa - fajnie sobie odświeżyć - ale wiecie- tych łąk się nie kosi, je się wypasa, po to tam mają takie specjalne trenowane owce, żeby te łąki strzygły ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne. Koszone pastwiska to rzeczywiście źle brzmi, ale przynajmniej wiem, że mamy uważnych czytelników.

      Usuń